Sprawa Radosława Sikorskiego, czyli zgon mitu
Jednym z naczelnych fundamentów transformacji po 1989 r. jest mit, że Polacy dzielą się na dwie kategorie, część oświeconą i nowoczesną - „autorytety moralne”, jak się samozwańczo określili - i resztę, czyli ciemnogród - oszołomy, mohery itp. Ta pierwsza kategoria zaliczyła się do grona „Europejczyków”, zaś tę drugą trzeba dopiero wychować, aby dorośli do tego miana.
Radosław Sikorski zdaje się nie zauważać tego, że w Europie toczy się wojna, i Rosja nie ukrywa, że jest zdecydowana nawet użyć broni atomowej. Stany Zjednoczone tylko pośrednio biorą udział w tych zmaganiach i w żadnym przypadku ani Waszyngtonowi, ani Brukseli, ani Moskwie nie zależy na dalszym wzroście napięcia. Tymczasem nasz „mąż stanu” bezpośrednio wskazuje palcem sprawcę wydarzenia, które jednoznacznie podpada pod kategorię casus belli!
Jednoczesny atak na obie nitki tego gazociągu to w istocie rzeczy jest cios wymierzony we wszystkich udziałowców, bezpośrednich i pośrednich, tego przedsięwzięcia. Nie tylko Rosja wchodzi tu w grę, ale także wszyscy odbiorcy gazu ziemnego przesyłanego tymi gazociągami, czyli w pewnym stopniu cała UE, bo uniemożliwienie dostaw ma wpływ na bilans energetyczny całej Unii. Nie bez powodu Nord Stream 1 i 2 są uznawane przez UE jako inwestycje strategiczne. Skutki odcięcia dostaw już są widoczne gołym okiem, na przykład w Niemczech wprowadzono ograniczenia w oświetleniu ulic i ogrzewaniu biurowców i domów mieszkalnych. Zatem swoim wpisem Sikorski implikuje, że Amerykanie wbijają nóż w plecy swoim europejskim sojusznikom.
Gazociągi mają wymiar polityczny i gospodarczy. Czynne Nord Stream 1 i 2 dawałyby Rosji możliwość mamienia Europejczyków perspektywą uruchomienia dostaw tego cennego surowca w zamian za zmniejszenie poparcia dla Ukrainy. Z drugiej strony, odcięcie dostaw z Rosji wymusza kupowanie gazu w innych krajach, a jednym z alternatywnych źródeł zaopatrzenia są Stany Zjednoczone. Stąd wskazanie palcem Waszyngtonu jako sprawcy wybuchów jest kolejnym powodem do wywołania poważnych rozdźwięków pomiędzy USA i UE. Czy w naszym interesie narodowym leży wycofanie się Ameryki z zaangażowania w Europie? Czy wypisywanie takich rzeczy to nie jest strzał w kolano?
Wysadzenie w powietrze Nord Stream 1 i 2 spowodowało także wielką katastrofę ekologiczną. Do atmosfery wydostały się ogromne ilości metanu, gazu, który z punktu widzenia teorii o przyczynach zmian klimatu jest dużo bardziej szkodliwy od dwutlenku węgla. Biorąc pod uwagę stanowisko Joe Bidena w tym zakresie i wysiłki jego administracji mające na celu wcielenie w życie postanowień Porozumienia Paryskiego z 2015 r., przyłożenie ręki do wysadzenia w powietrze gazociągów byłoby przykładem bezgranicznej obłudy. Sikorski swoim wpisem to właśnie implikuje.
Żona Radosława Sikorskiego, Anne Applebaum, należy do ścisłego grona „jastrzębi” gorąco popierającego amerykańskie zaangażowanie w obronę Ukrainy. Ma ona świetne kontakty w Białym Domu i na pierwszy rzut oka wpis jej męża miał znamiona „kontrolowanego przecieku”. Jest to metoda często stosowana nad Potomakiem wtedy, gdy politycy chcą, żeby jakaś wiadomość dostała się do sfery publicznej, ale nie są skłonni uczynić tego oficjalnie, to wówczas posługują się osobami postronnymi.
Oczywiście, o żadnym przecieku nie ma tu mowy, ale wrażenie pozostaje. Stąd rosyjska propaganda i dyplomacja z wpisu byłego ministra spraw zagranicznych robi użytek. Trudno sobie wyobrazić lepszy prezent dla W. Putina niż uznanie USA za winnego wybuchów na dnie Bałtyku.
W sumie nasz „mąż stanu”, w oczach wielu przedstawicieli oświeconej elity czołowy kandydat do urzędu prezydenta, nie jest w stanie przewidzieć oczywistych, a katastrofalnych skutków swych wypowiedzi.
Towarzystwo wzajemnej adoracji
Sikorski nie jest ani pierwszym, ani ostatnim politykiem, który palnął głupstwo. Niemniej każdy sprawca takiego zajścia niezwłocznie stara się zlikwidować skutki swego postępku, w tym przypadku natychmiast kasuje wpis na Twitterze. Tymczasem nasz „bohater” potrzebował dwu dni, żeby to uczynić. Fakt ten nie budzi zdziwienia, ponieważ rodzime „autorytety” żyją w świecie iluzji. Mamy do czynienia z towarzystwem wzajemnej adoracji i w tym klimacie łatwo sobie wyobrazić, że jest się doskonałym, zaś osoba doskonała nie popełnia błędów. Skoro nie popełnia się błędów, to i nie ma co naprawiać.
Sikorski w przeszłości popełniał podobne błędy i zawsze uchodziło mu to na sucho, bo „autorytetem moralnym” zostaje się raz na zawsze, chyba że się dopuści zdrady i przejdzie do obozu „ciemnogrodu”. Nasz „dyplomata” przeszedł odwrotną ewolucję, więc krytyce podlegać nie może.
W 2007 r. wypowiedział złowieszcze zdanie o „dorzynaniu watahy” i ten fakt w żadnym przypadku nie przeszkodził mu w przejęciu sterów MSZ. Przyjmijmy, że skoro to określenie padło w ferworze walki przedwyborczej, to można je było puścić mimo uszu, ale jeszcze gorszym występem popisał się rok wcześniej, gdy jako minister obrony podczas międzynarodowej konferencji w Brukseli porównał pomysł budowy Nord Stream 1 do paktu Ribbentrop-Mołotow. Oczywiście, budowa gazociągu z pominięciem Polski i naszego regionu to było działanie na szkodę polskiej racji stanu - dziś jest oczywiste, że także na szkodę niemieckiej i unijnej racji stanu - ale takich niedyplomatycznych słów nie wolno używać w stosunku do partnera w NATO i UE.
Niebawem Sikorski jako minister spraw zagranicznych spotykał się ze swoim niemieckim odpowiednikiem, którego wcześniej przyrównał do szefa dyplomacji nazistowskich Niemiec. Jakoś rodzimi strażnicy standardów europejskich tak czuli na punkcie dobrych stosunków z naszym zachodnim sąsiadem tego dysonansu, by nie powiedzieć strzelenia sprawie polskiej w kolano, nie zauważyli. Bo Sikorski wówczas to był cenny nabytek i jego niedyplomatyczne zachowanie zarówno w kraju, jak i za granicą trzeba było schować pod dywan, nawet jeśli miało to przynieść ujemne skutki dla naszego interesu narodowego. Bo dla „prawdziwych Europejczyków” polski interes narodowy nie ma najmniejszego znaczenia, liczy się tylko ich interes.
Zapewne w ramach ekspiacji za niedyplomatyczne stwierdzenie z 2006 r. Sikorski już jako polski minister spraw zagranicznych powiedział w Berlinie, że mniej się obawia niemieckiej potęgi niż niemieckiej bezczynności. Tym samym dał Berlinowi sygnał, że Polska o swe interesy walczyć nie będzie. Wikipedia w języku angielskim podaje (zaś w języku polskim pomija), że Sikorski został odznaczony Wielkim Krzyżem Orderu Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. Z takim samym zjawiskiem mamy do czynienia w przypadku opisu jego działalności w Grupie Bilderberg, w której jest członkiem komisji nadzorującej (steering committee).
Nauka poszła w las
Radosław Sikorski spędził pół życia w zachodnich, głównie amerykańskich, instytucjach. Niestety, trudno powiedzieć, aby przyswoił sobie podstawową zasadę, która przyświeca zachodnim politykom - trzymać język za zębami. Zasada ta obowiązuje nie tylko w polityce, ale praktycznie w każdej dziedzinie życia. Ma ona źródła w merkantylnej tradycji tamtych społeczeństw. Dla ludzi o tradycjach kupieckich nie tylko czas to jest pieniądz, ale i informacja to jest pieniądz.
Klasycznym przykładem tego zjawiska jest rodzina Rothschildów. Ich fortuna zasadzała się na rodzinnych powiązaniach, które oplatały całą Europę. Dzięki temu posiadali oni informacje, których nie mieli ich konkurenci i wykorzystywali je w prowadzonych interesach. Dzisiaj takimi atutami dysponują wielkie globalne instytucje, szczególnie finansowe, które mają nieporównanie lepszy wgląd w gospodarczą sytuację na całym globie.
Natomiast rodzima oświecona elita, a Radosław Sikorski jest nieodłącznym jej członkiem, takiej tradycji nie posiada ani jej nie hołduje. Wśród nich króluje „kawiarnia”. Ten, kto błyszczy w towarzystwie, opowiadając o tym, co się dzieje w ważnych instytucjach, ten jest duszą towarzystwa. Anglosasi toczą nudne rozmowy o pogodzie i tym podobnych przyziemnych sprawach, podczas gdy rodzimi Europejczycy nie mogą doczekać się okazji do wyjawienia sekretów lub wypowiedzenia sensacyjnych myśli.
Doskonale tę sprawę pokazały taśmy z nagraniami polityków z warszawskich restauracji. Ostrość sądów i wulgarność języka, które z nich przebijały, nie mają precedensu w innych krajach. Sikorski przeniósł te doświadczenia i tę mentalność na globalną scenę, plotąc o amerykańskim udziale w uszkodzeniu Nord Stream 1 i 2.
Timeo Danaos
Właśnie ze względu na międzynarodowe powiązania, otrzymane nagrody i odznaczenia Sikorski może uchodzić za prawdziwy „skarb narodowy”. Oczywiście, dla polityka otrzaskanie w wielkim świecie jest ze wszech miar pożądane - podstawową sprawą jest to, czy te doświadczenia są spożytkowane dla dobra własnego kraju, czy nie.
W USA każdy polityk na każdym kroku podkreśla, że jego działalności przyświeca jeden jedyny cel - obrona interesu narodowego. Tam mają w pamięci słynną frazę z „Eneidy” Wergiliusza, „Timeo Danaos et dona ferentes” (Obawiam się Greków, nawet gdy przynoszą dary).
Czy jakieś państwo obdarowuje orderami polityków z obcych krajów dlatego, że oni bronią interesu narodowego własnego kraju, czy też dlatego, że owi politycy prowadzą politykę przyjazną interesom tych, którzy te odznaczenia nadają?
Stąd obce interesy promują tę część polskiej elity, która jest im przyjazna. To im nadaje się nagrody i ordery, o nich pochlebnie pisze się w gazetach. Sikorski był beneficjentem tego zjawiska. Z człowieka, który nie jest w stanie dokonać prostej oceny skutków swoich wypowiedzi, uczyniono opatrznościowego męża stanu. Natomiast o Polakach, którzy bronią naszego interesu narodowego, w najlepszym przypadku się milczy, a najczęściej przedstawia się ich jako zagrożenie dla demokracji i cywilizowanego świata.