Strzyżenie, czesanie i manicure, czyli pies nie człowiek, ale wyglądać musi
Asia Batko jest dyplomowanym groomerem. Prowadzi dwa salony pielęgnacji psów i kotów. W tej pracy trzeba liczyć się, że można zostać ugryzionym lub podrapanym przez klientów.
- Poproszę na krótko, przystrzyżemy boczki, zostawiamy tylko dłuższy kucyk - tłumaczy właścicielka. Trochę wystraszony york zajmuje niepewnie miejsce w kolejce. Przed nim zrobiona już na bóstwo Luka, dumnie prezentuje swój nowy look. Jeszcze tylko kokardka do włosów, kilka psiknięć ulubionymi perfumami... i tak wystrojona może z dumą iść ulicą. Każdy kundelek się obejrzy.
Kąpanie, strzyżenie, czesanie kołtunów, usuwanie martwej sierści, pcheł, kleszczy, wyrywanie włosów z uszu, obcinanie pazurów… oferta bogata. Wśród gamy fryzur można się uczesać w kucyka, irokeza lub warkoczyk. Pekińczyki najbardziej preferują uczesanie na tzw. ,,lwa”, a yorki - od lat są nieodparcie wierne końskim ogonom.
Spacer z pustą smyczą
Do przedszkola mała Asia szła, prowadząc na smyczy pluszowego pieska. Babcia Krysia wykazywała ogromną cierpliwość, pokonując drogę z domu do przedszkola dwa razy dłużej, ze względu na owego czworonożnego towarzysza. Rodzice załamywali ręce, kiedy kilkulatka sprowadzała wszystkie błąkające się psiaki do domu. W końcu na ciągle błagania dziewczynki o psa, poddali ją sprawdzianowi. Przez miesiąc Joasia przed szkołą, po szkole i wieczorem wyprowadzała na spacer … pustą smycz. Egzamin zdała celująco.
- Udowodniłam rodzicom, że podołam opiece. Kupili mi wymarzonego psa - wspomina Asia. Był to kundelek w typie owczarka nizinnego. Denis miał długie włosy i bardzo się kołtunił. Rodzice zaprowadzili go więc do fryzjera. Był to pierwszy psi salon w Katowicach. Wizyta w salonie była traumą nie tylko dla czworonoga, ale i dla jego 13-letniej opiekunki. Pani w salonie ogoliła go, zacięła i zaraziła gronkowcem. Wtedy Asia postanowiła, że od tej pory sama będzie strzyc kudłatego przyjaciela, a w przyszłości otworzy psi salon z prawdziwego zdarzenia.
Psi salon? Zwariowałaś!
Kilka lat później kobieta kupiła polskiego owczarka nizinnego - Rockefellera. Potem zamarzył się jej jeszcze owczarek francuski briard.
- Jak chcesz mieć takiego psa, to musimy się przeprowadzić na wieś - oświadczył mąż. - Czemu nie? - podchwyciła Asia. Wybór padł na Dobrą w powiecie limanowskim.
- W regionie nie ma pracy dla ludzi z wyższym wykształceniem - usłyszała w Powiatowym Urzędzie Pracy, gdy przyszła zapytać o ofertę dla siebie. Kobieta ukończyła turystykę międzynarodową.
- Otwieram salon dla psów - oświadczyła mężowi po powrocie.
- Zwariowałaś! Limanowa to nie Katowice! - mąż próbował wybić jej z głowy psi biznes. Bezskutecznie.
- Żebyś miała chociaż jednego klienta dziennie, tak by przynajmniej na ZUS zarobić - mąż uparcie nie wierzył w powodzenie psiego salonu.
Teraz kobieta ma dwa salony, jeden w Dobrej, drugi w Limanowej i zapisy na tydzień do przodu. Każdego dnia przychodzi do niej około 10-12 psich klientów. - Kiedy opowiadam mężowi, ile mam pracy, to śmieje się, że musi się zwolnić z pracy i będzie mi psią sierść zamiatał - dodaje z uśmiechem.
Kły, pazury i... przerażenie
Kiedy psi klient przychodzi po raz pierwszy do salonu, nigdy nie trafia na stół. Najpierw jest tak zwana wizyta zapoznawcza.
Pies oswaja się z salonem, Asia przyzwyczaja go do siebie, wykonuje jakieś drobne kosmetyczne strzyżenie uszu i karmi smakołykami. Na drugiej wizycie jest mycie, a na trzeciej dopiero trafia pod maszynkę.
Nie wszyscy psi klienci są zadowoleni ze zmiany wizerunku. A niektórzy z nich nie mają oporów, by zademonstrować swoje niezadowolenie. Ostatnio wielkie kły owczarka niemieckiego kłapnęły kilka milimetrów przed moim nosem - opowiada. Przed ostrymi zębami shih-tzu, nie udało się jej jednak uskoczyć i kły wbiły się jej w... wargę. Takich pamiątek na rękach Asia ma wiele.
- Gdybym się bała, to nie mogłabym tego robić, taka praca - tłumaczy kobieta. Strach dyskwalifikuje do pracy ze zwierzętami.
- Raz przyszła dziewczyna, zapytać o pracę w salonie, kiedy pies zaszczekał i ona aż podskoczyła ze strachu, to już od razu wiedziałam, że nic z tego nie będzie - nadmienia.
W tej pracy ważne jest zaufanie do osoby, z którą się pracuje.
- Muszę mieć pewność, że kiedy pies zawarczy, pracownica go nie puści, a on nie rzuci się na mnie - podkreśla. - Wiele psich fryzjerów stosuje tzw. podwieszanie psów, zakłada im kagańce, ja tego nie robię, bo gdy pies przeżyje traumę w salonie, drugi raz go już do siebie nie przekonam - dodaje. Pielęgnacja w salonie u kobiety wyklucza także podawanie środków uspokajających.
Psie sposoby na fryzjera
Właścicielki czworonogów, by być piękne, zniosą wszystko, ich pupile niekoniecznie. Psy mają wiele swoich sposobów, by opóźnić nielubiany zabieg kosmetyki estetycznej.
- Jeden z piesków, gdy obcinałam mu włoski koło mordki, blokował nożyczki języczkiem. Drugi obczaił, że kiedy pije, ma przerwę w strzyżeniu. Trzeba mu było na siłę zabierać miskę, bo piłby, aż do rozpuku. Nawet moje psy, mimo że przyzwyczajone do strzyżenia, robią co mogą, by tego uniknąć - zaznacza Joanna. Długowłosy briard - Estor, gdy widzi ją w fryzjerskim fartuchu, ucieka do łazienki i swoim ogromnym ciałem opiera się o drzwi, blokując wejście. W takim ukryciu może trwać bardzo długo, aż będzie pewny, że zagrożenie minęło.
Na święta czy wesele
Psi klienci wpadają do salonu najczęściej przed świętami, ale i przed imprezami, takimi jak: komunie, śluby. Wtedy zaopatrują się też w okazyjne ubranka, jak muchy, krawaty, kokardki, dobierane specjalnie do koloru sukienki czy koloru paznokci właścicielek. Do salonu trafiają też totalnie zaniedbane psy. Właściciele przyprowadzają je do kobiety, ponieważ boją się, by ktoś na nich nie doniósł do opieki nad zwierzętami.
Dlaczego sami nie wykąpią psa? - powód jest prosty. - 90 procent posiadaczy czworonogów boi się ich - nadmienia psia
fryzjerka. - Kiedy właściciel przychodzi z psem, zostawia go i od razu ucieka, to już wiem, że trzeba się przygotować na ciężki bój - zaznacza kobieta.
Raz dwaj mężczyźni przyprowadzili cocker spaniela, gdy pies zaczął warczeć, uciekli.
- Ale z kotami to jest dopiero mordęga. Czasem naprawdę dzieją się tutaj dantejskie sceny - uśmiecha się Asia.
Doktor Dolittle i jej psy
- Ja nie kojarzę właścicieli, tylko pieski. Jak mi ktoś powie, że Perełka, to już wiem, o którego chodzi - wyjaśnia kobieta. Nierzadko salon przemienia się też w biuro matrymonialne, w którym kojarzone są pary. Asia przywiązuje się do swoich klientów. Czasem właścicielki dzwonią do niej po poradę, zamiast do weterynarza.
Pracując ze zwierzętami, trzeba się też często samemu odrobaczać. Mimo że nie jest to lekka praca, Asia nie wyobraża sobie, by mogła zajmować się czymś innym.
- Ja kocham to, co robię, czasem wydaje mi się, że ja nie jestem w pracy, bo karą dla mnie byłoby nie pracować - uśmiecha się. W biurze by nie wysiedziała. Przez cały czas mojego pobytu w psim salonie z twarzy Asi nie znika uśmiech.
- Kochanie, spokojnie, to tylko parę centymetrów, naprawdę, będziesz żył, obiecuję - mówi pieszczotliwie do usiłującego protestować yorka.