Świetlaną drogą do rosyjskiego obozu koncentracyjnego. Dwa i pół roku w "Izolacji" oczami Stanisława Asiejewa
33-letni Stanisław Asiejew spędził 2,5 roku w najsurowszym więzieniu w Doniecku. Swoje przeżycia opisał w książce „Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku”. Po 24 lutego zaciągnął się do obrony terytorialnej Kijowa, teraz organizuje fundację, by szukać rosyjskich przestępców wojennych. - Ludzie z początku nie chcieli mi wierzyć - mówi.
Rosyjski jest pana pierwszym językiem, ale niechętnie pan w nim rozmawia.
To prawda. Urodziłem się w Doniecku i w pierwszej kolejności jestem rosyjskojęzyczny, ukraińskiego nauczyłem się później. Wojna wszystko jednak zmieniła.
Część pana rodziny pozostaje na terenach okupowanych przez Rosję. Co mówią o wojnie?
Krewni na Krymie popierają Rosję. Od 24 lutego nie mam z nimi żadnego kontaktu.
To bliska rodzina?
Kuzynka i ciocia.
W Doniecku ktoś został z rodziny?
Kuzyn, który opiekuje się ciężko chorą babcią.
Czuje się pan Ukraińcem. Dlaczego nie wyjechał pan z Doniecka już w 2014 roku, kiedy rosyjscy separatyści przejęli władzę?
Jestem jedynym mężczyzną w rodzinie. Gdybym wyjechał, mama zostałaby sama z dwoma chorymi babciami.
Mimo to podjął pan ryzyko i od 2015 roku - pod pseudonimem Stanisław Wasin - opisywał pan w ukraińskiej prasie i mediach społecznościowych sytuację w Doniecku.
Uznałem, że trzeba coś robić. W Doniecku nie ma niezależnych mediów, nie pracują żadni ukraińscy dziennikarze. Tymczasem mieszkańcy wolnej Ukrainy poszukiwali prawdziwych informacji o sytuacji na terenach pod kontrolą rosyjskich separatystów.
Dwa lata pisał pan jako korespondent do ukraińskich mediów. Jak to się udawało?
Zachowywałem maksymalne środki ostrożności. Działałem w pojedynkę. Nikt w Doniecku nie wiedział, czym się zajmuję. Wchodziłem w internet zawsze przez sieć VPN, która szyfruje dane, aby nie można było określić miejsca mojego położenia.
W końcu jednak pana wykryli.
Nie wiem, jak to się stało. Zostałem zatrzymany podczas rutynowej kontroli na ulicy. Zaraz potem przybyli ludzie, którzy szukali mnie przez półtora roku. To nie mógł być przypadek.
Gdzie pana więziono?
Pierwsze półtora miesiąca siedziałem w piwnicy - w jednoosobowej celi. Potem przewieziono mnie do „Izolacji”. To więzienie, które oficjalnie nie istnieje. Przesiedziałem tam 28 miesięcy. Wyszedłem na wolność, dzięki wymianie więźniów.
Jakie warunki panowały w „Izolacji”?
To dawna fabryka materiałów izolacyjnych w centrum Doniecka, stąd nazwa „Izolacja”. Pomieszczenia administracyjne zaadaptowano na cele więzienne. W każdej była kamera. Więźniów torturowano psychicznie i fizycznie. Kiedy w końcu trafiłem do zwykłego więzienia, wreszcie mogłem się położyć i przespać. W „Izolacji” było to zabronione. Tam człowiek miał znajdować się w ciągłym stresie. Przetrzymywano w niej ludzi w związku z najgłośniejszymi sprawami. Moja taką się stała, ponieważ wspierali mnie dziennikarze nie tylko w Ukrainie, ale także z zagranicy. Dlatego postanowiono mnie ukryć przed międzynarodową opinią. „Izolacja” nadawała się do tego idealnie.
Wszystkich więźniów torturowano?
99 procent, w tym kobiety. Stosowano m.in. wstrząsy elektryczne, podłączając przewody do różnych części ciała. Bicie było na porządku dziennym.
Kto tam siedział?
Cały przekrój społeczny - od górników do programistów. Mężczyzn trzymano w pięciu celach, a kobiety w trzech. Wystarczyło napisać coś proukraińskiego w internecie, żeby trafić do „Izolacji”. Byli też ochotnicy z oddziałów, którzy walczyli za Rosję, ale czymś podpadli miejscowym władzom. Ich najgorzej traktowano, bo takich jak ja trzymali na ewentualną wymianę więźniów z Ukrainą. Torturowano nas tak, żeby nie zostawiać blizn czy innych widocznych śladów. A tamtych ścierali w pył. Wiedzieli, że można na nich splunąć, bo nikt się za nimi nie ujmie.
Wie pan, kim byli oprawcy?
Czarną robotę wykonywali miejscowi, Rosjanie zajmowali kierownicze funkcje, pochodzili z Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji. Człowiek, który mnie osobiście przesłuchiwał, był agentem czynnej rezerwy FSB.
Jak wyglądała zwykły dzień w „Izolacji”?
Pobudka o godzinie szóstej. Co później działo się z więźniem, zależało od tego, w jakiej celi się siedział i w jakim nastroju byli funkcjonariusze więziennej administracja. Jeśli akurat popili, to np. otwierali celę i bili wszystkich w środku. Mogli robić wszystko, co im podpowiadała wyobraźnia.
Miało to jakiś sens?
Żadnego. Ludzie, którzy trafili do „Izolacji”, już wcześniej wszystko podpisali, przyznali się, że są szpiegami, terrorystami, ekstremistami.
Kobiety tak samo traktowano?
Bez żadnej różnicy. Były bite, torturowane, a młodsze gwałcone. Komendant więzienia mieszkał na drugim piętrze „Izolacji”, prosto nad nami, wybierał sobie na noc ofiary.
Co pomogło panu wytrzymać psychicznie w „Izolacji”?
Przede wszystkim miłość moich bliskich. Chciałem ich zobaczyć. To mnie powstrzymywało przed samobójstwem. Tam nie wpuszczano nikogo, mamę mogłem zobaczyć tylko, gdy byłem przewożony na przesłuchanie. Cały czas myślałem też o tym, aby opisać to wszystko, co tam widziałem. Moja książka jest takim świadectwem zbrodni.
Dlaczego zgodził się pan wystąpić w propagandowym programie telewizyjnym i przyznać publicznie do zarzucanych czynów?
Nie miałem żadnego wyboru. Wcześniej prowadziłem głodówkę, żeby mnie przenieśli z „Izolacji” do zwykłego więzienia. Nic to nie dało, ale informacja o moim proteście dotarła za granicę, a w ślad za tym dziennikarze i obrońcy praw człowieka podnieśli szum. Domagali się, aby pokazać, czy żyję. Dlatego zdecydowano, po roku od mojego aresztowania, nagrać ten wywiad. Zażądano, abym się kolejny raz przyznał, że jestem szpiegiem. I tak zrobiłem. Zagrozili, że jeśli odmówię, to w sąsiedniej celi znajdzie się moja mama.
Dostał pan wyrok 15 lat więzienia, ale wyszedł na wolność w grudniu 2019, tj. po 2,5 roku. Jak to się stało?
Doszło do wymiany jeńców i więźniów między Rosją a Ukrainą.
Nie wszyscy wierzyli w pańską opowieść o więzieniu „Izolacja”.
Rosjanie do dziś zaprzeczają istnieniu takiego miejsca. Część proukraińskiej opinii publicznej też nie dowierzała, by w takich warunkach więziono ludzi w centrum Doniecka. Niektórzy mówili, że przesadzam. Dopiero po 24 lutego stało się oczywiste dla wszystkich w Ukrainie, że Rosjanie są zdolni do wszystkiego.
Miewa pan koszmary?
Nie. Mam za to problemy z bezsennością, ponieważ przez 2,5 roku musiałem zasypiać przy lampach, które świeciły się całą dobę w celi.
"Świetlana Droga. Obóz koncentracyjny w Doniecku" - skąd taki tytuł książki?
Świetlana Droga nr 3 to adres, pod którym mieści się więzienie „Izolacja”. Nazwa pochodzi jeszcze z radzieckich czasów, taka aluzja do komunistycznego raju, do którego miała prowadzić świetlista droga.
Chciałby pan kiedyś wrócić do rodzinnego Doniecka?
Jeśliby jutro oswobodzono Donieck, mógłbym pojechać tam tylko na wycieczkę. Nie potrafiłbym żyć obok dawnych kolegów czy sąsiadów, którzy popierali i popierają wojnę Rosji przeciw Ukrainie.
W Ukrainie pana książka dostała Nagrodę Szewczenki, najwyższą w dziedzinie kultury. A jakie były reakcje na świecie?
Na zachodzie Europy przychodziło przebijać ścianę. Zwłaszcza w Niemczech, bo tam działa bardzo silna rosyjska propaganda i panuje szczególne uwielbienie dla rosyjskiej kultury. Ludziom na Zachodzie trudno było sobie wyobrazić, że Rosjanie w XXI wieku stworzyli obóz koncentracyjny.
Nie ma przesady w porównaniu „Izolacji” do hitlerowskich obozów koncentracyjnych?
Jest różnica. To nie jest obóz zagłady jak w latach drugiej wojny światowej. Zawsze podkreślam, że jeśli czynię odniesienie do III Rzeszy, to do jej pierwszych obozów koncentracyjnych z lat 30. Tam hitlerowcy, po przejęciu władzy w Niemczech, przetrzymywali ludzi niezgadzających się z ich reżimem.
Po 24 lutego zmieniło się chyba nastawienie do takich relacji, jak w pana książce?
Niewątpliwie. Wstydem byłoby teraz nie wierzyć w rosyjskie zbrodnie, których ofiary można zobaczyć na zdjęciach i filmach z Buczy, Irpienia, Izium czy Chersonia. Tam znaleziono setki mogił zamęczonych ludzi. Z Doniecka, który od ośmiu lat znajduje się pod kontrolą Rosji, trudno o takie świadectwa zbrodni.
Nowo odkrywane rosyjskie więzienia i obozy przypominają „Izolację”?
Tak. Z tą jednak różnicą, że na okupowanych po 24 lutego terenach Rosjanie torturowali ludzi, a potem mordowali. Dlatego znajdujemy tam ciała ze śladami tortur. W „Izolacji” rzadko dochodziło do zabójstw, choć były i takie przypadki.
W 2014, kiedy zaczęła się wojna w Donbasie, był pan zaledwie parę lat po studiach. Co pan wtedy myślał o Rosji i Rosjanach, a co teraz?
Do tamtego czasu Rosja kojarzyła mi się głównie z literaturą i sztuką. Po 2014 roku rozpadł się cały ten obrazek. Dostojewski, Tołstoj, balety Czajkowskiego zeszły na dalszy plan. Rosja to dla mnie państwo terroru, które nie akceptuje istnienia Ukrainy. Ta wojna to nie jest tylko dzieło Putina. On jest wyrazicielem imperialnych ambicji swojego narodu, a nie psychopatą, który sam zdecydował o ataku na mój kraj. Jeśli jutro go zabraknie, może przyjść ktoś jeszcze gorszy. Aby to się skończyło, Rosja musi się najpierw rozpaść na mniejsze kraje. Jej istnienie w obecnej formie stanowi ciągłe zagrożenie dla Ukrainy, na które musimy być stale gotowi, tak samo jak Izrael otoczony arabskim światem.