Świętość jest dla każdego. Helena Kmieć w drodze na ołtarze
- Ona rzeczywiście może być wzorem dla ludzi młodych i pokazywać im, że każdy może znaleźć swoje miejsce w Kościele i z pasją realizować swoje powołanie – mówi ks. dr Paweł Wróbel SDS, postulator procesu beatyfikacyjnego Heleny Kmieć, pochodzącej z Libiąża wolontariuszki, która została zamordowana na misji w Boliwii
Pod koniec ubiegłego roku został ksiądz postulatorem procesu beatyfikacyjnego Heleny Kmieć - pochodzącej z Libiąża wolontariuszki, która została zamordowana na misji w Boliwii. Na czym polega taki proces?
To procedura kanoniczna, w której przeprowadza się postępowanie w celu udowodnienia heroiczności cnót, męczeństwa albo tzw. ofiarowania życia kandydata na ołtarze. W czasie takiego procesu zbiera się wszelkiego rodzaju dowody, które mogą służyć temu, aby jak najpełniej pokazać taką postać.
O jakich dowodach mówimy?
W czasie procesu zbiera się różne dokumenty i pisma kandydata na ołtarze i przesłuchuje się świadków jego życia. Chodzi o wszelkie dowody, które świadczą o świętości albo męczeństwie danego człowieka, albo wręcz przeciwnie, bo to postępowanie musi być w stu procentach obiektywne.
Wobec kogo wszczyna się takie procedury?
Wobec osób cieszących się opinią świętości i opinią znaków, które za ich wstawiennictwem ktoś otrzymał, albo istnieje przekonanie o ich męczeństwie, czyli śmierci za wiarę albo zadanej ze względu na cnoty wynikające z wiary.
Jak przebiega sam proces?
Biskup powołuje trybunał beatyfikacyjny - mianuje delegata, który w jego imieniu go prowadzi, notariusza i promotora sprawiedliwości, który kiedyś nazywany był adwokatem diabła. Zadaniem tego ostatniego jest troszczenie się o zachowanie procedur prawa, a także zadbanie o to, aby uwzględnić w procesie także te dowody, które świadczą przeciw świętości czy męczeństwu kandydata na ołtarze, o ile takie się znajdą.
Przygotowania do procesu mogą ruszyć nie wcześniej niż 5 lat po śmierci i nie później niż 30 lat.
Dlaczego?
Jest w tym mądrość Kościoła. Chodzi o to, żeby fama świętości czy przekonanie o męczeństwie za wiarę były utrwalone, a nie wywołane falą emocji po śmierci czy pogrzebie. 30 lat to z kolei „bezpieczny” czas, w którym możemy spotkać jeszcze świadków życia danego człowieka - pamięć o nim jest ciągle żywa, ale nie emocjonalna. Od tego czasu Stolica Apostolska może dać dyspensę, ale trzeba wyjaśnić, dlaczego proces nie rozpoczął się wcześniej.
Czyli rozumiem, że w przypadku Heleny Kmieć, od której śmierci minęło 6 lat, mamy do czynienia z utrzymującym się przekonaniem o jej świętości?
Fama świętości w przypadku Heleny pojawiła się spontanicznie po jej śmierci, ale jest utrwalona do dziś. Przejawia się to w informacjach docierających do parafii czy w karteczkach zostawianych na jej grobie, w których ludzie wyrażają przekonanie o jej świętości i modlą się za jej wstawiennictwem w różnych swoich sprawach. Pojawiają się także informacje o tzw. znakach, czyli wydarzeniach, które ktoś przypisuje jej wstawiennictwu.
Czy w tym momencie można powiedzieć, że Helena jest orędowniczką w jakichś konkretnych sprawach?
Te świadectwa są bardzo różne i nie da się ich skategoryzować tak, żeby zobaczyć jakąś specyfikę. Pojawiają się zarówno informacje o czyimś nawróceniu czy powrocie do zdrowia, jak i poczęciu dziecka u par, które miały z tym problem. Piszą i młodsi, i starsi. Widać w tym jakiś uniwersalizm, który dla niej też był ważny, bo żyła duchowością założyciela salwatorianów bł. o. Franciszka Jordana.
Salwatorianie to zgromadzenie zakonne, z którym Helena była związana przez Wolontariat Misyjny Salvator, w ramach którego czterokrotnie wyjeżdżała na misje.
Ostatnio nasz misjonarz z Zambii ks. Paweł Fiącek SDS, który był kiedyś odpowiedzialny za WMS, pokazał mi wiadomość, w której Helena pisała mu, że czuje się częścią rodziny salwatoriańskiej.
Ten ostatni etap jej życia zaważył na tym, że to właśnie salwatorianie są odpowiedzialni za proces beatyfikacyjny? Poprzez Fundację im. Heleny Kmieć, która powstała przy waszym zgromadzeniu zakonnym, troszczycie się też o pamięć o niej.
To wyszło bardzo naturalnie. Przez pięć ostatnich lat jej życia, od 2012 r., była bardzo mocno związana z naszym zgromadzeniem - właśnie przez WMS i relacje nawiązywane w ramach wolontariatu z salwatorianami i innymi ludźmi współpracującymi z naszym zgromadzeniem. Dlatego czuliśmy się w jakimś sensie zobligowani, by pielęgnować pamięć o niej.
Chociaż pamiętam, że bezpośrednio po tych dramatycznych wydarzeniach z Boliwii, przełożeni zgromadzenia zastanawiali się, czy nie zawiesić działalności wolontariatu.
To był bardzo trudny moment. Ale wówczas nie zrobiliśmy tego także ze względu na Helenę, bo wiedzieliśmy, że ona by tego nie chciała. Wolontariat nadal się rozwija. Już jesienią 2017 r. powstała fundacja jej imienia, która pielęgnuje pamięć o niej i chce pokazywać jej osobę światu. Nie chcieliśmy stawiać jej pomników z brązu, dlatego takim „żywym pomnikiem” jest program stypendialny prowadzony przez fundację na rzecz zdolnej młodzieży z krajów misyjnych, m.in. tych, w których była Helena.
Pamiętam także, że śmierć Heleny nie odstraszyła młodych od wyjazdów misyjnych, ale paradoksalnie zainteresowanie wolontariatem wzrosło.
Śmierć Heleny była momentem zwrotnym w historii WMS-u. Ale odpowiedź na różne wątpliwości naszego zgromadzenia dali sami młodzi ludzie, którzy zaczęli dołączać do wolontariatu. Gdyby wówczas przełożeni zamknęli wolontariat, przyznaliby też, że ta śmierć w pewnym sensie poszła na marne. Nie powiem, że ona miała sens, ale widzimy też owoce, które pojawiły się po niej. Wierzymy, że Pan Bóg z najbardziej bezsensownej i dramatycznej sytuacji potrafi wyprowadzić ogrom dobra.
Jaka jest rola postulatora w procesie?
Zanim proces zostanie formalnie rozpoczęty, ktoś musi go przygotować. Postulator zbiera wszystkie dostępne materiały, dokumenty, pisma kandydata na ołtarze, przygotowuje wstępną listę świadków. To postulator pisze prośbę do biskupa o oficjalne rozpoczęcie procesu, a później przekazuje wszystkie zgromadzone materiały powołanemu trybunałowi i jest do jego dyspozycji, ale sam nie bierze udziału w jego pracach czy np. przesłuchaniu świadków.
Postulator jest też promotorem kandydata na ołtarze. Na pewno odwołuje się ksiądz do Heleny, gdy głosi kazania. Co ksiądz wtedy mówi?
Mnie fascynuje najbardziej to, że ona była człowiekiem z krwi i kości, jak każdy z nas. My nie chcemy zrobić z niej lukrowanej świętej z obrazka. Była zwyczajną dziewczyną, ale miała niesamowite talenty, możliwości intelektualne i muzyczne. Całość swojego życia, także swojej działalności misyjnej, budowała na dwóch fundamentach - na przebogatej i bardzo zażyłej relacji z Panem Bogiem i chęci dzielenia się tą relacją z drugim człowiekiem. W jednym z podań o wyjazd misyjny w ramach wolontariatu napisała, że otrzymała łaskę Bożą, czyli 5xD - „dar darmo dany do dawania”. Była przekonana, że najpiękniejsza rzecz, której w życiu doświadczyła, to spotkanie w nim Pana Boga. A skoro to otrzymała, to musi się tym darem dzielić.
Ksiądz poznał Helenę osobiście.
Poznałem ją, gdy pracowałem w salwatoriańskiej parafii w Mikołowie i byłem wówczas duszpasterzem regionu śląskiego WMS-u. Helena była wtedy liderką - to z jej inicjatywy i dzięki jej zaangażowaniu region śląski bardzo prężnie wówczas działał. Jak jej na czymś zależało, to potrafiła do tego skutecznie dążyć. Nigdy nie potrafiłem jej odmówić, gdy prosiła o zorganizowanie np. jakiegoś spotkania modlitewnego czy takiego, na którym przygotowywaliśmy rękodzieło na kiermasze misyjne. Rzucała hasło: „Księdzu nasz drogi”. I człowiek miękł od razu.
Sama była bardzo zaangażowana, więc trudno było odmawiać księdzu.
Bardzo mocno poświęcała się wolontariatowi. To też mobilizowało innych. Ona pokazywała, że misyjna działalność Kościoła to nie jest tylko domena księży i sióstr zakonnych.
Na jakim etapie jest faza przygotowawcza procesu beatyfikacyjnego?
Zebraliśmy już dużo dokumentów i tekstów, których Helena jest autorką. Złożyłem prośbę o powołanie komisji historycznej i cenzorów teologów, którzy będą pracować nad zgromadzoną już częścią materiałów.
Po co tak wielkie starania o to, żeby zwyczajną dziewczynę z Libiąża ogłosić błogosławioną?
Żeby pokazać, że świętość nie jest czymś nieosiągalnym, ale jest do osiągnięcia dla każdego. Żeby pokazać jej życie, które w swojej zwykłości było bardzo wyjątkowe przez jej zaangażowanie w misyjną działalność Kościoła, duszpasterstwo akademickie w Gliwicach, pomoc przy Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie i przez talenty, którymi służyła drugiemu człowiekowi.
Jeśli tak się wydarzy, że Helena Kmieć zostanie błogosławioną, to będzie rzeczywiście niezwykłą gwiazdą na „polskim niebie”, czyli wśród polskich świętych i błogosławionych, bo w tym gronie niewiele jest kobiet, a zwłaszcza tak młodych.
Ona rzeczywiście może być wzorem dla ludzi młodych i pokazywać im, że każdy może znaleźć swoje miejsce w Kościele i z pasją realizować swoje powołanie.