
Gdyby nakręcić o niej film, wielu uznałoby scenariusz za zbyt naciągany i nieprawdopodobny. Sylwia Jaśkowiec, 31-letnia narciarka z Osieczan, w życiu sporo przeszła, ale wciąż biegnie. Prosto do PjongCzangu. Do rywalizacji wraca po prawie dwuletniej przerwie. - Trema będzie jak u młodej zawodniczki - śmieje się.
- Igrzyska w PjongCzangu: tak daleko czy tak blisko?
- W linii prostej czy życiowej?
- Sportowej.
- Przygotowania nie są łatwe, bo kolano ciągle ma coś do powiedzenia. Podczas treningów czasem muszę odpuszczać lub szukać półśrodków. Gdybym więc z tej perspektywy patrzyła na drogę do Korei, to wiem, że jest trudna, kręta i daleka. Jestem jednak sportowcem, a sfera marzeń i potrzeba ich realizacji są u nas bardzo mocno rozwinięte, więc wierzę, że pojadę. Pod warunkiem, że nogi poniosą.
- Można spojrzeć też na to tak - jest blisko, bo jeszcze rok temu, gdy dopadła Panią kolejna poważna kontuzja, kolana właśnie, sprawy wcale różowo nie wyglądały.
- No tak, jedna operacja, druga operacja... Patrząc jednak na to, co jest tu i teraz, to powrót do pełnej sprawności nie jest taki łatwy. W czasie przygotowań musiałam bardzo uważać na to kolano, potrzeba było bardzo dużego sprytu, żeby idealnie wycyrklować z obciążeniami. Nie zawsze to się udawało, a co się z tym wiąże - na pewno nie mogłam trenować tak, jak bym chciała. Moja forma w tej chwili to jeden wielki znak zapytania.
W pozostałej części tekstu przeczytasz:
- Czy w trudnych chwilach nie kiełkował w jej głowie żaden plan B?
- Z czego bierze się jej siła i spokój?
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień