Pawel Stachnik

Szarża pod Rokitną, czyli „Naprzód, polskie ułany!”

Szarża pod Rokitną, czyli „Naprzód, polskie ułany!”
Pawel Stachnik

13 czerwca 1915 r. ułani II Brygady Legionów przypuścili szaleńczą szarżę pod Rokitną. Atak przeszedł do legendy polskiej kawalerii.

Latem 1915 r. II Brygada Legionów w ramach XI Korpusu austro-węgierskiego operowała na Ukrainie walcząc z Rosjanami. Ck armia przeprowadziła uderzenie na Chocim, które wprawdzie przełamało linie rosyjskie, ale potem zatrzymało się na rozbudowanej linii umocnień. Ciągnęły się one wzdłuż rzeczki Rokitnianki, po której przed wojną biegła granica między austriacką Bukowiną a rosyjską Besarabią.

W okolicy wsi Rokitna rosyjscy saperzy zbudowali system potrójnych i poczwórnych linii okopów zabezpieczonych drutem kolczastym. Z innych odcinków frontu ściągnięto artylerię i ciężkie karabiny maszynowe. Tego odcinka frontu broniły rosyjskie 101. i 102. Dywizje Piechoty. W pierwszym tygodniu czerwca do Rokitnianki dotarły oddziały II Brygady Legionów. Liczyły 500 żołnierzy piechoty i 200 kawalerzystów.

12 czerwca legioniści razem z sąsiednimi ck oddziałami przypuścili atak na rosyjskie pozycje. Jednak umocnienia były tak silne, obsada okopów tak liczna, a ogień tak mocny, że nie zdołali się przełamać i zająć wsi Rokitna. Atakowi nie sprzyjało także ukształtowanie terenu – rzeczka, podmokłe miejsca oraz wzniesienie, z którego Rosjanie mieli dogodny ostrzał. Natarcie było jednak konieczne, bo na północ od pozycji Brygady cofała się austriacka 42. Dywizja Piechoty Obrony Krajowej, co zagrażało obejściem oddziałów legionowych. Atak miał zostać ponowiony następnego dnia.

Pechowy dzień

W sztabie II Brygady zastanawiano się nad sposobem przeprowadzania natarcia. Szef sztabu, Węgier kpt. Vagas zaproponował, by atak przypuściła legionowa kawaleria. Było to pomysł wbrew wszelkim wojskowym zasadom, bo jazda nie używano do zdobywania umocnionych pozycji. Niemniej jednak ideę zaakceptował dowódca Brygady, którym był wówczas austriacki pułkownik Ferdynand Küttner. Dowódca miał jedynie wątpliwość, czy należy posyłać żołnierzy do ataku w pechowym dniu 13 czerwca…

Wątpliwości przeciął kpt. Vagas, który wydał następujący rozkaz: „Drugi i trzeci szwadron ułanów zaatakuje pozycje nieprzyjaciela, przeszedłszy przez potok Rokitna, uderzając z flanki. Gdy ułani ukażą się na polach, ma piechota wyjść z rowów i z bagnetem na broń współdziałać biegiem z kawalerią”.

13 czerwca wypadł w niedzielę. Pogoda była ładna i słoneczna. O godz. 6 rano ułani udali się na pozycje wyjściowe, gdzie czekali na rozkazy. Dopiero o 12.30 pojawił się dowódca dywizjonu rtm. Zbigniew Dunin-Wąsowicz. Z powodu choroby był nieobecny przez kilka dni, więc ułani powitali go z radością. „Nie szarżowaliście jeszcze, a bałem się, że się spóźnię; toteż choć jeszcze zdrów zupełnie nie jestem, wróciłem, bom się zanadto za wami stęsknił” – powiedział rotmistrz.

Chwilę później wezwano go do sztabu. Tam od kpt. Vargasa otrzymał rozkaz wykonania natarcia. Jak wiemy z relacji świadków wrócił posępny i zmartwiony. Zdawał sobie sprawę z absurdalności rozkazu, niemniej postanowił go wykonać. Wrócił do swoich ludzi i zakrzyknął jedynie „Na koń!”. Dywizjon ruszył kłusem przed siebie. Na jego czele jechał zachmurzony Dunin-Wąsowicz.

Świst kul

Przed ułanami płynęła rzeczka, a za nią rozciągała się wieś Rokitna. Dywizjon szybko dotarł do Rokitnianki, przed którą konie instynktownie zwolniły. Widząc to rotmistrz zakrzyknął „Dla polskiej kawalerii nie ma przeszkody!” i przesadził rzekę na swojej klaczy o imieniu Hochla. W ślad za nim zrobili to ułani. Za rzeczką szwadrony sformowały szyk, szwadron drugi stanął po lewej, szwadron trzeci po prawej. Dywizjon skręcił w prawo i podjechał pod okopy zajmowane przez legionistów. Przed nimi teren wznosił się do góry, a na szczycie wzniesienia siedzieli okopani Rosjanie.

Wąsowicz wydał rozkaz: „Trzeci szwadron pod wieś w rezerwę, drugi szwadron tyralierą za mną galop!”. Sam ruszył jako pierwszy. Za nim jechało 63 ułanów. Teren łagodnie wznosił się ku górze. Kawalerzyści zbliżali się do rosyjskich okopów. Zaskoczeni widokiem galopującej kawalerii Rosjanie zareagowali z pewnym opóźnieniem. Najpierw pojawiły się pojedyncze strzały, potem coraz więcej, aż wreszcie przemieniły się w karabinową palbę.

Na czele szwadronu, wysunięty o 200-300 metrów, galopował rtm. Wąsowicz. Za nim w szeregu gnali ułani. Rosyjskie pociski zaczęły świstać im koło głów. Wzmagał się pęd. Jeźdźcy pochyli się w siodłach. Porucznik Jerzy Topór-Kisielnicki zakrzyknął: „Naprzód, polskie ułany!”. Z szeregów odkrzyknięto: „Naprzód, stara wiaro! Naprzód, Przegorzalczyki!” [legionowa kawaleria formowała się latem 1914 r. w krakowskich Przegorzałach – przyp. PS]. Szwadron jechał długim szeregiem utrzymując mimo galopu równą linię, co było trudne do osiągnięcia nawet podczas ćwiczeń.

Jako pierwszego kula dosięgła ułana Bolesława Kubika z 3. plutonu. Został trafiony prosto w czoło i spadł z konia. Jego klacz nie wyszła z szyku, lecz nadal gnała naprzód. Przed pierwszą linią okopów rtm. Wąsowicz nakazał przejście w cwał. Okopy te były nieobsadzone, a jeźdźcy przeskoczyli nad nimi. Kule świstały coraz gęściej, coraz to kolejny ułan walił się z konia. Rany odnosiły też same konie. Wierzchowiec wachmistrza Bolesława Dunin-Wąsowicza (brata dowódcy) przewrócił się, po czym zerwał i pognał za szwadronem. Potłuczony wachmistrz pozbierał się i wyszedł cało z opresji.

Sto strzelnic

Druga linia okopów była już obsadzona żołnierzami, którzy strzelali coraz celniej. Postrzały otrzymywali kolejni ułani: plut. Tadeusz Brinken, ułan Jan Stachura, ułan Bazyli Janiszyn… Zastrzelono konia pod wachmistrzem Stanisławem Sokołowskim. Upadający wierzchowiec przygniótł go swoim ciężarem. Wachmistrz zawołał o pomoc przejeżdżającego w pobliżu ułana Antoniego Rothkeela. Ten zatrzymał się i pomógł wydostać się Sokołowskiemu. Ale w tym momencie sam otrzymał śmiertelny postrzał…

Wiele koni, których jeźdźcy ranni lub zabici spadali na ziemię, wracało do nich. „Osunął się ranny Garbaczewski; koń jego poszedł za innymi, lecz wnet zawrócił do swojego pana i stał bezradny nad leżącym ułanem – jak w bajce, a było to prawdą” – pisał uczestnik szarży, wówczas wachmistrz, później generał Stanisław Rostworowski. Pozostali jeźdźcy pędzili do przodu, by jak najszybciej dotrzeć do trzeciej linii okopów.

Oddajmy raz jeszcze głos Stanisławowi Rostworowskimu, bo jego opis świetnie pokazuje to, co przeżywali ułani: „Przed nimi na sto kroków ciągnął się już nie rów, ale darnią kryty okop strzelecki. Sto strzelnic na nich patrzyło, a z każdej wystawał najeżony bagnet. Gęsto było Moskali jak mrowia. Pada salwa jedna, druga, trzecia, dziesiąta. Chwilę zaterkotały karabiny maszynowe, ale głos ich zgubił się wnet w ciągłym huku broni palnej. To nie kule pojedyncze już szły na jeźdźców i nie po jednej koło nich syczało – to szły ich roje, jak jeden przeciągły syk”.

Rotmistrz Wąsowicz dostrzegł przerwę w linii okopu i poprowadził tamtędy ułanów. Do rosyjskich żołnierzy krzyknął „Zdawajties!”. Ci, przerażeni obecnością jeźdźców, podnieśli ręce do góry. Okop został zdobyty, ale nieprzyjacielski ogień z boku nie zelżał. W dodatku zaczęły eksplodować pociski artyleryjskie, bo austriacka lub rosyjska artyleria obłożyła teren ogniem. Ułani ruszyli dalej.

15 minut

Przed samym szczytem wzgórza ukazał się im ostatni okop – poprowadzony zygzakowato wokół wierzchołka, obsadzony przez kilkudziesięciu Rosjan. Tuż przed transzeją zabity został koń rotmistrza Wąsowicza – klacz Hochla. On sam – już wcześniej ranny - poderwał się, wskoczył do środka i zaczął strzelać z pistoletu. Wtedy otrzymał śmiertelny postrzał. Zdążył tylko machnąć ręką swoim ułanom, by nacierali dalej. Dowództwo przejął por. Jerzy Topór-Kisielnicki.

Jeźdzcy objechali redutę z prawej i lewej, a dziewięciu z nich wdarło się do środka. Od tylu zaatakowali rosyjskich piechurów szablami. Wywiązała się zacięta walka. Zginął por. Roman Włodek. Ranny został wachm. Janusz Maleszewski. Porucznikowi Kisielnickiemu złamała się szabla, a jego koń został zabity bagnetami. Oficer wyjął wtedy pistolet i zaczął strzelać do Rosjan, wzywając się do poddania się. Ci rzeczywiście rzucili karabiny na ziemię, ale do i kontynuowania walki zmusił ich rosyjski dowódca. Sołdaci zakłuli bagnetami por. Kisielnickiego.

Wtedy w środku cytadeli eksplodował pocisk - nie wiadomo, przez czyją artylerię wystrzelony – i zabił pięciu ułanów. Przez redutę przedarło się już tylko kilku ułanów. Przed nimi widać było pozycje rosyjskiej artylerii, ale było ich zbyt niewielu, by pokusić się o dalszy atak. Cały czas pod ogniem, wzdłuż rosyjskich okopów ocalali wrócili do swoich linii. Po drodze Rosjanie krzyczeli do nich: „Wot gieroje, mołodcy!”.

Szarża trwała 15 minut. Zginęło w niej 15 ułanów, trzech zmarło po bitwie, rany odniosło 27. Sześciu dostało się do niewoli, dwóch zaginęło bez wieści. Ofiara legionowych ułanów poszła jednak na marne. Ich uderzenie nie zostało wsparte przez piechotę, ba – za drugim szwadronem nie wysłano nawet stojącego w rezerwie trzeciego szwadronu. Z niezrozumiałych względów dowództwo Brygady nie wykorzystało sukcesu szarży i nie wzmocniło ataku kolejnymi oddziałami. Bądźmy jednak sprawiedliwi – szaleńcza szarża odniosła jednak skutek. Rosjanie obawiając się kolejnych takich natarć sami opuścili okopy pod Rokitną.

Poległych ułanów pochowano w pobliskiej Rarańczy. W 1923 r. ciała ekshumowano i przeniesiono na cmentarz Rakowicki, gdzie spoczęli pod okazałym pomnikiem.

Pawel Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.