Katarzyna Świerczyńska

Sześć wiader święconej wody, 400 prosfor i wielka radość w cieniu wojny. Prawosławni świętują Wielkanoc

Sześć wiader święconej wody, 400 prosfor i wielka radość w cieniu wojny. Prawosławni świętują Wielkanoc Fot. Mateusz Papke
Katarzyna Świerczyńska

W niedzielę 24 kwietnia prawosławni świętują Zmartwychwstanie. O tym, co najtrudniejsze i o tym, co najważniejsze w tym czasie, rozmawiamy z księdzem Pawłem Stefanowskim, proboszczem parafii prawosławnej św. Mikołaja.

Nie jest łatwo się z księdzem umówić. Tyle pracy przed świętami?

Jestem księdzem i rzeczywiście dużo rzeczy jest do zrobienia. Przygotowuję teraz prosforę, chleb, który używamy w naszej tradycji podczas nabożeństw, to chleb eucharystyczny. Jest on zrobiony na zakwasie, to żywe ciasto, które rośnie, wymaga to pracy. W tym roku pierwszy raz piekę tak dużo…

Ile?

Dzisiaj 300, może 400. Musi wystarczyć dla wszystkich. Jeden chlebek przypada zwykle na jedną rodzinę. Tego nie da się upiec na zapas, prosfora zwykle nie może leżeć dłużej, niż dwa tygodnie. Zazwyczaj na nabożeństwo potrzeba około 40.

Teraz dziesięć razy więcej. Ta Wielkanoc będzie chyba wyjątkowa?

Wyjątkowa jest sytuacja, w której jesteśmy. Same święta będą tradycyjne, ale to, co się dzieje, sprawia, że w samej cerkwi będzie dużo więcej osób. Osób, które niekoniecznie znalazły się tu z własnej woli.

Wiem, że cały czas pomagacie uchodźcom.

Od pierwszego dnia wojny. Byłem wtedy na spotkaniu z prezydentem Piotrem Krzystkiem i od początku parafia jest miejscem, takim punktem na mapie Szczecina, gdzie uchodźcy mogą tę pomoc uzyskać. I nie chodzi tylko o pomoc duchową, ale też tę materialną. Tylko z każdym tygodniem jest coraz trudniej. Musieliśmy nieco zwolnić…

Co ksiądz ma na myśli?

Zaczyna nam wszystkiego brakować. My przede wszystkim karmimy ludzi. I już teraz nie jesteśmy tego w stanie robić codziennie, w tym tygodniu otworzyliśmy się dwa razy. Na początku tych darów i pomocy było bardzo dużo, teraz są dni, że nie przychodzi nikt, a my kupujemy podstawowe produkty ze środków parafii. Nie jesteśmy w stanie tego udźwignąć na dłuższą metę bez systemowego wsparcia, nasze możliwości są ograniczone i nie wiem na jak długo wystarczy nam sił. Potrzebna jest żywność, ale też podstawowe środki higieny, chemia gospodarcza, mydło, proszek do prania. Wydajemy takie paczki żywnościowe, jedna na rodzinę, za każdym razem to ponad 100 paczek. Wczoraj wydaliśmy prawie 150 takich pakietów, każdy jest o wartości ponad 100 zł. Dla tych ludzi to ogromne wsparcie, bo wiele osób nie ma możliwości podjęcia choćby dorywczej pracy, bo to na przykład matki, które mają malutkie dzieci. Wiele z nich mieszka w trudnych warunkach, w jednym pokoju jest co najmniej kilka osób. 70 procent parafii to teraz biedni Ukraińcy.

Na ile to zmienia charakter parafii?

Nasza parafia w ogóle bardzo się zmieniła, jeśli spojrzymy na nią przez pryzmat ostatnich dziesięciu lat. Dam przykład. Jeśli porównamy liczbę chrztów dziesięć lat temu, do liczby chrztów teraz, ale mam na myśli czas przed wojną, to wzrosła ona o 1000 procent! Już przed wojną w Szczecinie było, według szacunków, ok. 20 tysięcy Ukraińców, którzy przyjechali tu do pracy. Teraz mamy drugie tyle, tylko to w większości ludzie, którzy musieli uciekać ze swojego kraju. Oni nie przyjechali tu za chlebem. Są oczywiście tacy, którzy nie musieli uciekać przed wojną, ale przyjechali do Polski, trochę wykorzystując sytuację, bo na przykład mieszkali na wsi, bez perspektyw, gdzie i tak nic się nie działo. Ale to mniejszość, zresztą ja jestem daleki od tego, żeby kogokolwiek osądzać. Większość to ludzie, którzy mieli na Ukrainie normalne, poukładane życie, pracę, dom. Teraz musieli to wszystko zostawić. I o ile w tej pierwszej fali uchodźców było więcej zamożnych osób, to teraz się to też zmieniło. Ja chcę jednak podkreślić, że choć tak znacznie zwiększyła się liczba wiernych przychodzących do kościoła, to naszym i moim zadaniem jest, aby charakter cerkwi się nie zmienił. Jesteśmy kościołem autokefalicznym, niezależnym ani od Moskwy, ani Konstantynopola, ani od innej stolicy. Prawosławie w Polsce ma ponad tysiącletnią tradycję i my tę tradycję chcemy zachować.

Jak wygląda prawosławna Wielkanoc?

Jest przede wszystkim bardzo radosna, dokładnie tak jak w kościele rzymskokatolickim i innych obrządkach chrześcijańskich. To przejście od Golgoty do niewypowiedzianej radości, chociaż rozumiem, że wielu osobom ciężko będzie tę radość znaleźć. Kulminacyjnym momentem tego tygodnia jest nocne nabożeństwo.

W noc z soboty na niedzielę?

Tak, zaczynamy o 23.30 i kończymy około 5 nad ranem. Już w zeszłym roku na tym nabożeństwie było ponad 1000 osób, nie wszyscy zmieścili się w cerkwi i część stała na zewnątrz. To było dla mnie historyczne nabożeństwo, można powiedzieć, byłem zaskoczony i oczywiście szczęśliwy. Teraz spodziewam się, że wiernych będzie jeszcze więcej, ale tak jak mówiłem, oni są tu nie z wyboru, a przymusu.

Jak wygląda to nocne nabożeństwo?

Zaczynamy przed północą, potem wychodzimy w specjalnej procesji, już niesiona jest Ewangelia, niesiona jest ikona zmartwychwstania. I po trzykrotnym okrążeniu świątyni ogłaszany jest pusty grób., to jest ten moment zmartwychwstania. I tu rozpoczyna się to radosne świętowanie.

Kilkugodzinne! Dlaczego to nabożeństwo tak długo trwa?

To jest mnóstwo tekstu nawiązującego do zmartwychwstania, są paschalne śpiewy świąteczne, to wszystko ma nas wprowadzić w tę wielką radość. To największe święto, największy akt Zbawcy dla człowieka, więc wymaga od nas też trochę poświęcenia. Bez tego nie byłoby takiej prawdziwej radości.

A po tym wszystkim jest śniadanie?

Nabożeństwo kończy się poświęceniem pokarmów. Część osób nie jest na całym nocnym nabożeństwie, ale nastawia budziki i przychodzi z koszyczkiem, bo jest to dla nich bardzo ważne. W zeszłym roku przyszło ponad 2 tysiące osób! Samo święcenie koszyczków trwało 40 minut! Żeby to jakoś uzmysłowić, ludzie stali wokół cerkwi, potem wyszliśmy na ulicę i święcąc koszyczki doszliśmy aż do komendy wojewódzkiej…

Jeśli w zeszłym roku przyszło 2 tysiące…

Tak, teraz będzie ich więcej. Dlatego też wprowadziliśmy pewne ułatwienie, mając na uwadze, jak dużo jest kobiet z dziećmi. Pokarmy będzie można poświęcić także w sobotę, w ciągu dnia, ale i tak spodziewamy się, że większość przyjdzie w nocy, to będzie kilka tysięcy osób na pewno. Zużyjemy jakieś sześć wiader święconej wody!

I potem, o tej piątej nad ranem, siada się od razu do śniadania, czy można trochę pospać?

To już zależy, jak kto się czuje na siłach, ale większość osób od razu siada do śniadania. Jeszcze przed pandemią organizowaliśmy takie śniadanie u siebie dla samotnych ludzi, przychodziło nawet po 60 osób. Potem, w czasie pandemii, nie było to możliwe. W tym roku niestety też nie będzie takiego śniadania.

Czy dobrze domyślam się, że to dlatego, że tych osób przyszłoby zbyt dużo?

Tak. Musielibyśmy część osób wyprosić, a taka sytuacja nie mieści mi się w głowie. Nie mogę zorganizować spotkania tylko dla wybranych, tych zaproszę, a tych nie. To co możemy, to przygotowujemy pakiety żywnościowe i bardzo proszę wszystkich parafian, aby byli szczególnie wyczuleni na innych, aby rzeczywiście nikogo nie zostawić samego, żeby każdy się czymś podzielił.

Co jest w prawosławnym koszyczku wielkanocnym?

Właściwie to samo, co u katolików. Oczywiście jajko, wędliny, sól. Ukraińcy w cerkwi mają też paskę, to taka słodka babeczka drożdżowa, ciasto robione z masłem, jajkami, kolorową posypką. Z kolei ta wschodnia część robi paskę syrną, to jest taki specjalny biały ser z jajkami, z bakaliami. Tak naprawdę każdy region ma swoje tradycje, nieco inaczej jest na Podlasiu, ja z kolei jestem Łemkiem i też mamy swoje tradycje. Ale wszędzie fundamentem jest jajko, ono przecież już od pierwszych wieków było symbolem życia. I ja tu jeszcze muszę dodać jedną rzecz. Dla wielu prawosławnych to śniadanie jest naprawdę wyjątkowe, ponieważ w tradycji postu się ściśle przestrzega i jeśli ktoś uczciwie pościł, to nie jadł przez ten czas ani mięsa, ani nabiału. Więc ta kiełbasa świąteczna, ten ser, to jajko będą naprawdę wyjątkowe!

Mówi ksiądz o tysiącach wiernych, którzy mogą zjawić się w cerkwi, to muszę zapytać, czy księdzu ktoś pomaga?

Tak, od jakiegoś czasu jeden ksiądz z Ukrainy i teraz mamy drugiego księdza, który jest też uchodźcą, przyjechał chyba dwa tygodnie temu z Chersonia razem z rodziną, w tym z kilkumiesięcznym dzieckiem. Nie mógł znieść już szykan ze strony Rosjan, jakich doświadczał.

Czego księdzu życzyć na te święta?

(milczenie). Nie wiem… Siły.

Rzeczywiście będzie potrzebna, setki chlebków, tysiące koszyczków do poświęcenia, bardzo długie nabożeństwa…

Nie chodzi mi tylko o tę siłę fizyczną, chociaż ona też jest ważna. Bardziej o tę siłę duchową. Ludzie przychodzą nie tylko po pomoc materialną. Przychodzą, płaczą, opowiadają o swojej często bardzo trudnej sytuacji i ciężkich doświadczeniach, nie rozumieją, pytają dlaczego… Nie jest łatwo to wszystko udźwignąć, zderzyć się z cierpieniem i taką bezsilnością tych ludzi.

To życzę księdzu dużo siły, i tej fizycznej i tej duchowej. I żeby mimo wojny i niełatwej sytuacji te święta były radosne.

One będą radosne, bo Chrystus zmartwychwstał! To jest najważniejsze. Po wybuchu pierwszej wojny światowej pewien dziennikarz zapytał jednego ze świętych, co mamy robić, co jest teraz najważniejsze. On odpowiedział: najważniejsze jest nasze zbawienie. I tego się trzymajmy.

Katarzyna Świerczyńska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.