- Do nas trafiają dzieła, z którymi chce się przebywać - mówi Wiesława Batko, współwłaścicielka Galerii Sztuki Batko. Właśnie taka jest sztuka Anatolija Kazmiruka, ukraińskiego malarza, który gości w Polsce i którego prace można oglądać w tej galerii - w Ochojnie w gminie Świątniki Górne.
Pani Wiesławo, jak udało się pani trafić na pana Anatolija Kazmiruka?
Wiesława Batko: Galeria Sztuki Batko, którą prowadzę razem z mężem, już dosyć długo funkcjonuje na rynku sztuki. Jednym z głównych naszych zadań jest wyszukiwanie nieprzeciętnych artystów. Tak się złożyło że oprócz artystów z Polski, najczęściej współpracujemy z twórcami z Francji i z Ukrainy, a szczególnie z tamtejszego miasta Dubno, gdzie świetnie działa Centrum Kultury i Turystyki znajdujące się w imponującym zamku Ostrowskich. Jego dyrektor Leonid Kichaty jest profesjonalistą i ma kontakt z malarzami z całego świata. Przed agresją rosyjską organizował plenery i wernisaże. Siedem lat temu nasza galeria podpisała porozumienie o wzajemnej współpracy i wymianie artystycznej. Artyści z Polski prezentowali swoje prace w Dubnie, a ukraińscy twórcy w naszej galerii. Niestety, pandemia, a potem agresja rosyjska zamroziły kontakty. Wystawa Anatolija Kazmiruka jest wznowieniem naszej fantastycznej współpracy. Zaprosiliśmy go do naszej galerii, gdzie przez trzy ostatnie miesiące malował swoje najnowsze prace.
Jak to wyglądało?
W.B.: Wstawał rano, zabierał swój aparat fotograficzny i jechał do Krakowa, by robić zdjęcia miastu o poranku, w południe, wieczorem. Niczym impresjoniści obserwował, jak zmienia się światło, po czym to wszystko przepuszczał przez siebie i malował. Akwarela jest taką techniką, która pozwala na pracę w plenerze. Ale wiosną w Polsce nie było dobrej pogody - raz padało, raz wiało, więc malował przeważnie w naszej galerii. Dzięki temu mieliśmy szansę widzieć, jak te prace powstawały, obserwowaliśmy cały proces twórczy. Było to na tyle ciekawe, że zaproponowaliśmy Anatolijowi, by poprowadził warsztaty artystyczne dla wszystkich, którzy chcieliby popróbować swoich sił w akwareli. Nie jest ona łatwa, ale wdzięczna, bo efekt jest natychmiastowy - od razu widać, czy obraz wyszedł czy nie.
Pracuje pan w tej technice już od 35 lat. Co ona ma takiego w sobie, że nie chce się pan z nią rozstać? Czy dzięki niej łatwiej jest oddać klimat przedstawianej architektury, krajobrazu?
Anatolij Kazmiruk: Na pewno tak, przynajmniej dla mnie to jest łatwiejsze. Co ciekawe, nie można się jej nauczyć w szkole, na naszych uczelniach artystycznych tego nie robią. Ja uczyłem się na własnych błędach. Nawet nie wyobraża sobie pani, ile kilometrów papieru musiałem wyrzucić, aż mi się coś zaczęło udawać. Teraz już oszczędzam papier, bo jest bardzo drogi. Poza tym w Ukrainie specjalnego papieru do akwareli się nie produkuje. Pracuję na papierze włoskim, holenderskim, chińskim. Farby kładę od razu, bez żadnych szkiców, bo one by mnie tylko blokowały. Jak pędzelek wyjechałby pół centymetra za rysunek, tobym się denerwował. A jak mam przed sobą pusty papier i nic poza nim, to czuję się wolny.
Akwarela to tak naprawdę trudna technika.
A.K.: Tak, często powtarzam, że to technika tylko dla wybranych. Po pierwsze, nie da się tu zrobić kopii, a po drugie praca nad akwarelą może trwać najwyżej dwie, trzy godziny, bo farba wodna szybko zasycha. Trzeba się więc spieszyć. U was jest kilku całkiem niezłych akwarelistów. Są oni zarejestrowani w Stowarzyszeniu Akwarelistów Polskich. Ja sam należę do International Federation of Aquarelliests. To jest organizacja skupiająca 150 akwarelistów z całego świata, nawet z takich egzotycznych krajów jak Mozambik czy Egipt. Ciekawe akwarele powstają też na Litwie, Białorusi i w Chinach.
Pani Wiesławo, a co jest takiego niezwykłego w akwarelach pana Anatolija, że zdecydowała się pani pokazać je w swojej galerii?
W.B.: Jak już powiedział Anatolij, akwarela wiąże się z szybkim działaniem. Malarz musi mieć pewną rękę, ale też swego rodzaju lekkość w prowadzeniu pędzla, którą się po prostu czuje. W tym wypadku nie da się odbiorcy oszukać. Poprawianie czegokolwiek powoduje, że akwarela robi się „zmęczona”. W obrazach Anatolija urzekło mnie to, że są lekkie, przezroczyste, świeże, i że wszystko się w nich zgadza, wszystkie proporcje są w nich zachowane. Jest to szczególnie ważne, kiedy maluje się architekturę, co Anatolij często robi. Dzięki doskonałemu wyczuciu proporcji namalowana przez niego ulica przypomina tę rzeczywistą. Anatolij jest w tym mistrzem.
A jak ta lekkość w jego obrazach przekłada się na ich kolorystykę?
W.B.: Ma on swoje ulubione kolory i nimi się stale posługuje. Kiedy proponowałam mu wykorzystanie innych farb, odmówił. Jest wierny swojemu warsztatowi i tego nie zmienia. To jest ważne w przypadku artysty, ponieważ powoduje jego rozpoznawalność. Pewne kolory są do niego przypisane i na tym polega jego oryginalność.
A jakie kolory są dla pana ważne?
A. K.: To zależy, co maluję. Architektura ma swoje kolory, wiosna swoje, zima swoje. Teraz, kiedy przyszło lato, to na warsztat biorę różne odcienie zieleni, niebieskiego. Jesienią się to zmieni.
Czy spacerując po Krakowie i szukając budynków, które chciałby pan namalować, znalazł pan swoje ulubione miejsca?
A.K.: Tak, podobało mi się na Wawelu, który stał się tematem tryptyku. Wrażenie zrobił na mnie też Kazimierz, Rynek, klasztor Norbertanek, Planty… Wiele miejsc namalowałem w ostatnim czasie. Zauważyłem, że architektura Krakowa jest podobna do lwowskiej.
Wystawa nosi tytuł „Kraków i okolice”. Czy pan Anatolij przeniósł też na papier krajobraz gminy Świątniki Górne?
W.B: Świątnik Anatolij jeszcze nie namalował, ale widziałam, że przymierza się do przedstawienia wsi Ochojno, w której mieści się nasza galeria. A te okolice, które znalazły się w tytule wystawy, rozciągają się od Zakopanego aż po Ogrodzieniec, gdzie wybraliśmy się razem w pewien pogodny dzień na wycieczkę. Po powrocie Anatolij pięknie przedstawił tamtejszy zamek.
A samą Galerię Sztuki Batko już pan namalował? To bardzo ciekawy budynek z 1875 roku.
A.K.: Trzeba będzie to zrobić. Dziękuję za podpowiedź.
Szczególnie, że to był pierwszy murowany budynek w okolicy. Pani Wiesławo, czy fakt, że galeria mieści się w zabytkowym domu, wpływa na jej charakter?
W.B.: Tak się złożyło, że mieszkańcy tego domu zawsze kochali sztukę. Jego budowniczy, Paweł Urbanik był człowiekiem niesłychanie przedsiębiorczym, który w celach handlowych podróżował między Wiedniem a Kijowem. Zawsze przywoził ze sobą jakieś pamiątki: a to święty obrazek, a to jakąś akwarelę. To się udzieliło kolejnym mieszkańcom tego budynku, którzy też dołożyli do niego coś ciekawego. Teraz jest to taki trochę dom-muzeum, w którym znajduje się mnóstwo rzeczy mających dla nas wartość sentymentalną. Razem z mężem jesteśmy naturalnym ogniwem kontynuującym historię tego miejsca. Przeniosło się to na nasze dzieci, które również kochają sztukę - córka skończyła Akademię Sztuk Pięknych w Krakowie. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ myślę, że obcowanie nie tylko z malarstwem, ale też z muzyką czy z literaturą czyni życie piękniejszym.
Każda galeria sztuki ma swoją „stajnię” artystów. Jacy twórcy znajdują się w kręgu waszych zainteresowań?
W.B.: Prezentujemy sztukę niekontrowersyjną, nieprowokującą, która ma po prostu sprawiać przyjemność odbiorcy. Staramy się pokazywać rzeczy piękne, ponieważ już dawno doszliśmy do wniosku, że wystarczająco dużo jest wokół agresji. Do nas trafiają dzieła, z którymi chce się przebywać. I taka jest też sztuka Anatolija Kazmiruka.
Galerie są przeważnie miejscami żywymi, których rola nie sprowadza się tylko do ścian z obrazami. Co dzieje się u was poza wernisażami?
W. B.: Ochojno to mała miejscowość, do której nie jest tak blisko jak do krakowskich galerii. Dlatego staramy się przyciągnąć miłośników sztuki wydarzeniami kulturalnymi, koncertami, wieczorami poezji.
Podczas wernisażu prac pana Anatolija wystąpiła młoda ukraińska pianistka Ilaria Szewczuk-Sznajder, rezydentka Instytutu Literatury. Staracie się pomagać twórcom zza wschodniej granicy?
W.B.: Tak. I sprawia nam to wielką przyjemność. Ilaria pochodzi z Chersonia i jest niezwykle utalentowaną, jeszcze nastoletnią artystką. Zaraz po tym, jak wybuchła wojna, przyjęliśmy do siebie rodzinę z Żytomierza, która jakiś czas u nas mieszkała. Później zatrzymywali się na krótko inni ludzie z Ukrainy, którzy byli tu przejazdem, a nasz dom był dla nich przystanią w dalszej drodze. Teraz jest u nas Anatolij, a potem na pewno pojawią się następni artyści, którym trudno jest u siebie tworzyć.
Panie Anatoliju, a jak wygląda dzisiaj sytuacja artystów w Ukrainie?
A.K.: Nie jest lekko, dużo artystów wyjechało z kraju. Wyjechały też żony z dziećmi tych, którzy zostali na miejscu, więc już z tego powodu jest smutno. Atmosfera, jaka panuje, nie sprzyja pracy twórczej. Dubno, w którym mieszkam, leży w zachodniej Ukrainie, między Lwowem a Kijowem. Wojna przechodzi na szczęście trochę bokiem, jest mniej niż gdzie indziej wybuchów. Ale i tak wiele galerii zostało zamkniętych. Kultura w takiej sytuacji nie jest na pierwszym miejscu. Na szczęście, zapraszają nas różne galerie z zagranicy. Tak jak mnie Galeria Sztuki Batko.
Czy można kupić tu prace pana Anatolija?
W. B.: Oczywiście, Anatolij bardzo liczy na to, że jego akwarele znajdą dla siebie nowe domy. Każdy artysta maluje z potrzeby serca, ale także cieszy się, kiedy jego obrazy trafiają do ludzi. W ten sposób malarz oddaje im cząstkę siebie. W obrazach odbija się dusza twórcy, jego osobowość. Artysta kontemplacyjny tworzy ciche, wyważone obrazy. Artysta wesoły, kontaktowy, tak jak Anatolij, tworzy pogodną, piękną sztukę. Kiedy zobaczył mojego kota Mustafę, od razu postanowił go namalować. Powstały w ten sposób trzy akwarele. Jedną dostałam ja, drugą zostawił sobie, a trzecią ofiarował kotu.
I co na to Mustafa?
W. B.: Zdaje się, że jest bardzo zadowolony. Chętnie przechadza się wokół swojego obrazu. Mówi się, że koty maszerują swoimi ścieżkami, ale tak naprawdę one doskonale wyczuwają duszę i charakter ludzi. Nasz kot należy do tych bardziej nieufnych, ale za Anatolijem chodzi jak pies.
A. K.: Nie mówiłem ci jeszcze, ale on czasem nawet ze mną śpi.