Szymborska na nasze czasy: W niepewności widzieć wartość, a nie dolegliwość
2 lipca przypada setna rocznica narodzin Wisławy Szymborskiej. Z tej okazji o noblistce i jej poezji rozmawiamy z prof. Teresą Walas, wybitną literaturoznawczynią i krytyczką literacką, zaprzyjaźnioną z Wisławą Szymborską. To właśnie prof. Walas towarzyszyła Szymborskiej w Sztokholmie podczas wręczania Nagrody Nobla.
Niedawno do słów wiersza Szymborskiej "Nic dwa razy" sanah nagrała piosenkę, niezwykle popularną, cytat z jej wiersza: "Czemu ty się zła godzino, z niepotrzebnym mieszasz lękiem? Jesteś - a więc musisz minąć, Miniesz - a więc to jest piękne" podnosił nas na duchu podczas pandemii. To znaczy, że Szymborska jest poetką popularną?
Zachowując większą ostrożność można powiedzieć, że Szymborska weszła w szerszy obieg społeczny jako autorka skrzydlatych fraz. Miała skłonność do aforystycznych formuł, a te odnoszące się do powszechnych egzystencjalnych doświadczeń zyskały szczególną popularność. I te cytaty z jej wierszy regularnie bywają przywoływane w różnych okolicznościach i kontekstach. Np. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”, ”Umarłych wieczność dotąd trwa, dokąd pamięcią im się płaci”, ”Żyje, więc się myli” „Zrodziliśmy się bez wprawy i pomrzemy bez rutyny”… W jej biogramie w Wikipedii za najwybitniejsze jej dzieło został uznany jeden wiersz. Wie pani który?
Nie przygotowałam się z Wikipedii...
"Kot w pustym mieszkaniu".
Proust miał łatwiej, ona jest autorką wielu wierszy, ale czemu akurat ten?
Bo, jak sądzę, mówi on o takim właśnie ogólnoludzkim doświadczeniu, jakim jest śmierć bliskiego człowieka. Ale uczucia temu doświadczeniu towarzyszące - niedowierzanie, cierpienie, bunt, samotność- zostały w tym wierszu wcielone w stworzenie, które jest bardziej niż człowiek bezbronne wobec tego niepojętego wydarzenia, bo nie znajduje oparcia w kulturze, nie zna pojęcia śmierci. I opuszczenie, jakiego doznaje, jest przez to wyjątkowo wstrząsające. Dla osobistego poczucia straty znalazła więc Szymborska taką formę wyrazu, która równocześnie pozwala zachować dystans wobec własnego bólu i uczynić go jeszcze bardziej przejmującym. I myślę, że każdy tzw. przeciętny czytelnik, nie tylko miłośnicy kotów, poddaje się sile tego artystycznego zabiegu.
Jeśli zaś chodzi o popularność, to Szymborska ma na pewno grono swoich wiernych czytelników, czego dowodem są choćby wyrazy pamięci w postaci rozmaitych przedmiotów pojawiających się na jej grobie - papierosów, zapalniczek, zabawek, wierszy.
A gdyby pani profesor miała wybrać utwór do Wikipedii, to jaki by to był?
Na pewno byłby to raczej zbiór wierszy niż pojedynczy utwór. Takim ciekawym, dojrzałym i ważnym zbiorem są np. ”Ludzie na moście”. Ale ja nie zajmuję się zawodowo poetycką twórczością Szymborskiej, jestem tylko zwykłym, nieco może lepiej obeznanym z literaturą, czytelnikiem jej wierszy. O dokonanie takiego wyboru, niewątpliwie trudnego, należałoby poprosić jakiegoś wyspecjalizowanego w tej dziedzinie badacza.
Nagrodę Nobla również Szymborska dostała za całokształt twórczości, a Komitet Noblowski w uzasadnieniu pisał: "za poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości".
Na ogół Nobla przyznaje się za całokształt twórczości. Uzasadnienie ma wydobyć to, co dla niej najbardziej charakterystyczne i co stanowi największą jej wartość. W przypadku Szymborskiej był to uniwersalizm jej poezji, ale i artystyczne jej wyrafinowanie.
Wydaje mi się, że większość z nas pożąda - skrycie lub nie - nagród, splendoru, Oscarów, Nobli, a czytając o Szymborskiej kilkakrotnie natknęłam się na taką opowieść, w której bliscy uspokajają ją, że rok wcześniej nagrodę dostał poeta więc ona może spać spokojnie. Jakby ona tego w ogóle nie chciała, czy to kokieteria?
W żadnej mierze! Ona naprawdę nie była osobą żądną spektakularnego sukcesu czy rozgłosu i nie traktowała serio wszystkich spekulacji dotyczących możliwości przyznania jej Nobla, choć nazwisko jej od pewnego czasu krążyło w puli potencjalnych kandydatów.
A jak pani tę wiadomość przyjęła?
Werdyktowi Akademii Szwedzkiej zawsze towarzyszą wcześniejsze przewidywania i zakłady, kto w danym roku zostanie laureatem. Rok przed tym jak Szymborska otrzymała Nobla, w wieczór poprzedzający ogłoszenie werdyktu telefonowano do mnie kilkakrotnie z zagranicy z pytaniem, gdzie ona przebywa, bo jak zwykle spędzała ten czas w Zakopanem. Uznałam więc, że skoro zagraniczne media tak się nią interesują, najwyraźniej mają jakieś przecieki, i serce mi mocniej zabiło. Ale Nobla dostał Seamus Heaney, co oznaczało, że w najbliższym czasie Szymborska tej nagrody nie dostanie, bo Akademia lubi płodozmian. Gdy więc rok później zadzwonił znajomy ze Szwecji, należący do osób bliskich Akademii, z pytaniem, czy w "Astorii" w Zakopanem, dokąd i tym razem wyjechała Szymborska, ktoś mówi po angielsku, już się tym nie przejęłam. Następnego dnia, kiedy ogłaszano laureata literackiego Nobla za rok 1996, prowadziłam zajęcia na ul. Gołębiej. Zaszłam akurat do sekretariatu, by coś załatwić, a tam wszyscy w euforii: radio podało, że Szymborska dostała Nobla! Pobiegłam do redakcji „Tygodnika Powszechnego”, która była wówczas bliziutko, na Wiślnej, a tam z kolei już szampan na stole i trwa ustalanie, kto pojedzie z gratulacjami do Szymborskiej do Zakopanego. Padło na Bronisława Mamonia i Tomka Fiałkowskiego, więc dołączyłam do nich i ruszyliśmy w drogę. A w Zakopanem - pandemonium.
Jest takie słynne zdjęcie, pokazujące, jak Szymborska łapie się za głowę rozmawiając z panią.
Gest ten mówi: i co ja teraz zrobię? Bo wcześniej tam trwało polowanie na Szymborską: wokół „Astorii" stały rzędy samochodów, na schodach czyhali dziennikarze, reporterzy uzbrojeni w aparaty fotograficzne i mikrofony. A ona, zamknięta w pokoju, nie wiedziała, jak sobie z tym poradzić. Nie było w tym cienia gry. Była naprawdę przerażona. Znalazła się w sytuacji nie tylko dla siebie nowej, ale całkowicie obcej jej naturze. Oczywiście, brała udział w życiu literackim, miewała wieczory autorskie ale, jeśli wziąć pod uwagę stopień zainteresowania poezją, były to wydarzenia o zupełnie innej skali. Przekonałam ją, że trzeba poddać się prawom tej sytuacji, ale starać się w miarę możności ją kontrolować. Zapowiedziałam więc konferencję prasową, na której Szymborska się pojawi i odpowie na pytania, pod warunkiem że dziennikarze przestaną na nią polować. Tak się też stało, konferencja przeszła gładko, z dużym zaangażowaniem z jej strony; podobnie nagranie wywiadu do specjalnego wydania telewizyjnego „Pegaza”, w całości poświęconego Nagrodzie Nobla. Później zaczęło się pasmo różnych innych cierpień.
W których też pani towarzyszyła Szymborskiej, m.in. w Sztokholmie, podczas uroczystości noblowskich.
Zajęłam pozycję przeznaczoną dla członka rodziny. Szymborska nie miała dzieci, Kornel Filipowicz już nie żył (przyp. red. z którym Szymborska była związana przez ponad 20 lat), Nawoja, starsza siostra, nie miała dość sił, jej towarzyszyć. Ale sprawowałam też dodatkowe obowiązki od garderobianej po psychoterapeutkę. Michał Rusinek był już wówczas sekretarzem Szymborskiej, ale trudno było go obarczać zarówno różnymi damskimi problemami jak np. kwestii strojów na uroczystości noblowskie, jak i sprawami wynikającymi z naporu chwili. To była obciążająca rola, dlatego że z jednej strony musiałam dbać o jej zdrowie, bo miała przecież wówczas ponad 70 lat, z drugiej – o jej wizerunek, by jej opór wobec poddania się obowiązkom laureatki nie został odczytany jako kaprys gwiazdy. Za nic nie chciała być tak postrzegana, a równocześnie potrafiła - nieraz bezwzględnie - egzekwować prawo do swojej autentyczności i psychicznego komfortu. By podać przykład: w czasie tygodnia noblowskiego tłumacz jej poezji Anders Bodegård, z którym się przyjaźniła i któremu wiele zawdzięczała, zorganizował jej spotkanie z poetami szwedzkimi. I w ostatniej chwili, mimo jego próśb i mojej perswazji, odwołała to spotkanie. Powiedziała, że nie pójdzie, bo nie zna tych ludzi, nic o nich nie wie, o czym więc będzie z nimi rozmawiała?
Była aż tak introwertyczna?
W tym akurat przypadku splatały się ze sobą dwa powody: jej niechęć do nieautentycznych, pozorowanych relacji i zwykły problem językowy. Szymborska nie znała angielskiego, którym w Szwecji władają prawie wszyscy. Znała francuski, choć znacznie lepiej w piśmie niż w mowie, ale ten z kolei nie cieszy się w Szwecji popularnością. Spotkanie więc rzeczywiście wiązało się z pokonywaniem zbyt wielu różnych trudności, toteż je skasowała.
Czy napotykała w Szwecji na jakieś inne jeszcze przeciwności?
Kłopotliwe było także to, że paliła, a w Szwecji obowiązywały już surowe restrykcje antynikotynowe. Nie wolno było palić na ulicy – jedynym miejscem, w którym mogła się oddawać nałogowi były zamknięte pomieszczenia, pod warunkiem, że uzyskała specjalne zezwolenie, oraz limuzyna, będąca do jej dyspozycji w czasie tej wizyty. Kupiłam jej popielniczkę w kształcie puderniczki, do której mogła strzepnąć popiół. W apartamencie noblowskim musieli wyłączyć czujnik dymu, bo każdy jej papieros powodowałby przyjazd straży pożarnej.
Na jednym ze znanych zdjęć Szymborska spektakularnie wypuszcza dym z papierosa w stronę sufitu.
W Sztokholmie zdjęcie to w formie afiszu rozwieszono na ulicach i zdarzało się, że było zrywane jako propagujące naganne zachowania.
Problemem po Noblu było pewnie i to, że musiała mówić o swojej poezji. Zdaje się, że nie był to jej ulubiony temat.
O swojej poezji Szymborska prawie nigdy nie rozmawiała, nawet Nobel jej do tego nie zmusił. Podobnie jak rzadko wypowiadała się o poezji kolegów. O klasykach, owszem. Na przykład o Leśmianie, albo o Norwidzie. Pierwszym się zachwycała, drugim – niekoniecznie, ale niektóre rzeczy ją w nim intrygowały. Gdy przyleciała do Sztokholmu, jeszcze na lotnisku zapytano ją, co sądzi o poezji papieża. Wybrnęła z tego, odpowiadając, że papież jest nieomylny tylko w sprawach wiary.
Mówi się, że Nobel bywa dla pisarzy pocałunkiem śmierci, że trudno jest potem napisać kolejną książkę. Na tom Szymborskiej po Noblu trzeba było czekać kilka lat. To efekt Nobla?
Tak, choć wcześniej także nie publikowała często swoich poetyckich książek. Teraz przyczyną tego było głównie zamieszanie, jakie Nobel poczynił w jej życiu. Po prostu nie miała spokoju i czasu na to, by się skupić i pisać. Nie sądzę, by miała jakąś blokadę twórczości spowodowaną wyżej ustawioną poprzeczką.
Tuż po Noblu przypomniana został jej socrealistyczna przeszłość, m.in. wiersz napisany po śmierci Stalina. Zresztą do dziś służy on do podważania wartości Nobla dla poezji Szymborskiej. Ona sama nigdy nie tłumaczyła się chyba z tych wczesnych wierszy, choć nie umieszczała ich potem w zbiorach swojej poezji.
Wiersz napisany po śmierci Stalina, opublikowany w „Życiu Literackim” w marcu 1952 roku, a przedrukowany w zbiorze „Pytania zadawane sobie” - skądinąd jeden z lepszych wśród należących do jej socrealistycznej twórczości - zrobił rzeczywiście największa karierę w poświęconym jej dyskursie negatywnym. W istocie ten jej socrealistyczny epizod obejmuje dwa zbiory wierszy: pierwszy - opublikowany w roku 1952 „Dlatego żyjemy”, drugi to wymieniony wcześniej, pochodzący z r.1954 zbiór „Pytania zadawane sobie”. Szymborska faktycznie nigdy nie dokonała widowiskowej samokrytyki, nie oskarżyła publicznie swoich ideologicznych uwodzicieli. Parokrotnie – m.in. w przemówieniu wygłoszonym po otrzymaniu Nagrody Goethego – przyznała, że dała się wprowadzić w błąd. Co sprawiło, że tak się stało? Na to pytanie nie ma żadnej pewnej odpowiedzi. W jej społecznej genealogii, czy we wczesnym życiorysie trudno znaleźć coś, co miałoby ją skłaniać do opowiedzenia się po stronie nowej ideologii, a jej już ukształtowana psychika i typ wrażliwości – sceptycyzm, ironia, powściągliwość emocjonalna powinny ją były do komunizmu, prostackiego w swej propagandzie i wymagającego całkowitego - intelektualnego i emocjonalnego - podporządkowania raczej zrażać. I jej wczesne wiersze nie zapowiadają żadnego ideologicznego przełomu, są często tematycznie związane z wojną, skupiają się raczej na szukaniu środków artystycznego wyrazu. Toteż chętnie wskazuje się na Adama Włodka (przyp. red. mąż Szymborskiej, z którym była związana w latach 1948 -1954), jako na tego, kto wprowadzając ją w środowisko lewicowej inteligencji, ponosi głównie winę za jej ideologiczne odurzenie. Nie sądzę jednak, by była to odpowiedź wystarczająca. Miłość wiele tłumaczy, ale nie wszystko.
Była wówczas bardzo młoda...
Ale była inteligentną i skłonną do krytycznego myślenia osobą. Nawet z jej dziewczęcych wierszyków czy listów wyłania się jako ktoś o bardzo wyraźnie sceptycznym nastawieniu do wielu rzeczy, ktoś skłonny do dystansowania się, do autoironii. Nic nie wskazuje – ani w jej późniejszym stosunku do tego epizodu, ani w całym jej życiu – by kierował nią czysty koniunkturalizm, że więc chciała się za wszelka cenę utrzymać w literackim fachu. Przeciwnie, ma się wrażenie, że w tych socrealistycznych wierszach mamy do czynienia z rzeczywistym ideowym żarem.
W tych pierwszych tomach jest też rodzaj energii, entuzjazmu, mówienia w imieniu zbiorowości, których zupełnie nie da się odnaleźć w późniejszej twórczości.
Właśnie. Pojawia się więc pokusa poszukiwania jakiejś innej, nie tak prostej interpretacji. I nieoczekiwanie podsuwa taką psychologia spod znaku Carla Gustawa Junga. Jung, rysując topografię psychiki ludzkiej, wyznacza cztery jej podstawowe funkcje i na podstawie dominacji którejś z nich ustanawia cztery typy osobowości. Ale ich obraz nie jest statyczny, lecz dynamiczny. Gdy jedna z funkcji, np. intelekt wykazuje szczególną siłę, funkcja przeciwstawna – w tym przypadku uczucie dąży do zrównoważenia tej mocy. Może się to dokonywać łagodnie w procesie dojrzewania, może jednak bardziej dramatycznie i, by tak rzec, ekstrawagancko, co sprawia, że człowiek zachowuje się w sposób zdumiewający.: np. intelektualista zostaje opanowany przez jakieś zupełnie infantylne uczucia. Gotowa jestem więc zaryzykować hipotezę, że u Szymborskiej właśnie we wczesnej fazie jej biografii nastąpiła taka eksplozja przyduszanego dotąd przez intelekt psychicznego żywiołu: związek z Włodkiem i komunizm otwierały ujście emocjom i postawom przeciwstawnym w stosunku do tego, co wcześniej dominowało i dominowało będzie później w jej osobowości. Egzaltacja ideowa, jednoznaczność, uproszczony obraz świata, całkowite podporządkowanie się autorytetowi, wszechobecny patos - wszystko to wymagało zaparcia się czy wręcz upokorzenia jej intelektualnej natury. Równocześnie zawierało pobudzającą entuzjazm przynętę: obietnicę zniesienia społecznej niesprawiedliwości, świetlaną przyszłość i szczęście wszystkich ludów. I uwolniwszy się od tego złudzenia, Szymborska zyskała odporność na wszelkie twarde ideologie i zbiorowe ruchy, a późniejszy jej światopogląd, którego jądro stanowiła pochwała wątpliwości, uformował się właśnie dzięki tamtemu doświadczeniu. Dlatego zapewne Szymborska nie odżegnywała się od niego tak żarliwie, jak tego od niej niektórzy oczekiwali. Uznawała je za fazę własnego rozwoju, było ono dla niej w jakiejś mierze „błogosławiona winą”. W momencie, gdy doświadczenie to zrozumiała i pozostawiła je za sobą, zmieniła się jej poezja.
W tomie z 1957 roku - "Wołanie do Yeti", który uważa się za powtórny debiut - Szymborska mówi już zupełnie inaczej, pojawiają się też tematy, do których wraca na przestrzeni całej twórczości. Ma wówczas przeszło 30 lat.
Oczywiście, wnikliwy czytelnik czy skrupulatny badacz, znajdzie powiązania z wcześniejszymi wierszami, ale rzeczywiście słychać tu już inny głos, który rozpoznajemy potem jako charakterystyczny dla jej poezji. Jakby zostawiła za sobą wylinkę i oblekła się w nową skórę.
Od tego tomu, przez całą twórczość późniejszą, u Szymborskiej jest obecny taki sposób postrzegania świata, który dziś jest niezwykle aktualny i pojawia nie tylko w literaturze. To stawianie człowieka w całym szeregu bytów. W tych „murenach, morenach, i morzach, i zorzach” człowiek jest zaledwie cząstką. Pojawia się też ta nie-ludzka perspektywa, jak w „Widoku z ziarnkiem piasku” czy we wspomnianym "Kocie w pustym mieszkaniu".
Tak, Szymborska często sytuuje swoją poetycką świadomość w sercu mikro- i makrokosmosu, w czasie sprasowanym, w którym spacer po zielonym pagórku odbywa się w obecności ”kambrów, sylurów/ skał warczących na siebie, wypiętrzonych otchłani”. Cierpi, że nie jest w stanie porozumieć się z innymi niż człowiek bytami. To poczucie, że jest się punktem we wszechświecie, ale jednocześnie ten wszechświat jest czymś bliskim, prawie na wyciągniecie ręki. A warto pamiętać, że te rysowane delikatnie poetyckie obrazy mają solidną podbudowę w wielu poważnych lekturach z zakresu geologii czy nauk przyrodniczych.
Na człowieka, i na siebie też, patrzy z dystansem i nie do końca serio.
Powagi odmówić jej nie można. Ale równocześnie uczucia i stany mocne, rzec można obezwładniające, podobnie jak postawy kategoryczne - za taki uważa stan pewności - wzbudzają w niej niepokój. Broni się przed takim zawładnięciem, stąd ta jej autoironia, rozbijanie patosu dowcipem, rozmaite próby wytrącenia człowieka żartem z błogiej pewności siebie. Nie tylko w poezji, także w życiu. Np. miała szklane winogrona, które wkładała między kiście prawdziwych, a potem wszyscy patrzyliśmy rozbawieni, jak gość mocuje się z tymi szklanymi, nie mogąc ich oderwać. To jest żartobliwe zaaranżowanie niepewności – poznawczej, egzystencjalnej, naruszenie komfortu, który bywa rodzajem martwoty. Wiązała się z tym w jakiejś mierze także jej fascynacja kiczem. Nie takim, który wynika ze zwykłej nieporadności, ale takim, który ma w sobie jakieś szaleństwo wyobraźni. Jak zapalniczka w kształcie ogromnego okrętu, który na samym końcu ma umieszczony mały element funkcjonalny – zapalnik. Szymborska miała niezwykłą umiejętność wyławiania takich przedmiotów i polowała na nie z zapałem.
Nie była z rodzaju poetów, na których spływa natchnienie?
Raczej coś się w niej w pewnym momencie zapalało i potem ta iskra przez jakiś czas się tliła i powoli rozrastała się w płomień, którym był wiersz. Szymborska nie zostawiła dzienników, pamiętnika, nawet rozbudowanych osobistych zapisków; także pozostawione listy nie zawierają rozbudowanych wyznań dotyczących procesu twórczego. Jedynym źródłem jest niewielki notesik, w którym zapisywała pojedyncze wersy, obrazy, myśli, potem wykorzystywane, nieraz po latach do tworzenia wiersza. Także z wierszy nieopublikowanych, odrzuconych ale nie zniszczonych, wykrawała nieraz jakiś fragmencik i wmontowywała go w nowy wiersz lub rozwijała w inną poetycką myśl. Taka trochę kobieca zapobiegliwość. To jeszcze może się przydać: te manszeciki nadadzą się do nowej bluzki, a do tego kołnierzyka warto doszyć całość.
Kiedy rozmawiałam z Adamem Zagajewskim, powiedział, że poezja jest jak wysychające jezioro i jest to proces nieodwracalny, że poezja jest dziś niemodna, "jest domeną tak skromną, że nawet filateliści mogą patrzeć z góry na poetów". Szymborska też nie miała przekonania, że poezja zmienia świat, ironicznie mówi zresztą o tym samym, co Zagajewski w wierszu "Wieczór autorski". Ale tu chciałabym przywołać dla kontrastu Czesława Miłosza, z którym Szymborska się przecież znała, a który zdaje się wierzył i w poezję, i w siebie jako poetę.
Miłosz był poetą jeszcze modernistycznym, z poczuciem powołania, z przekonaniem, że mieszka w nim i mówi daimonion, że on sam nosi w sobie dar, który nakłada na niego odpowiedzialność i obowiązek nieustannego poetyckiego czuwania. Natomiast Szymborska była poetką o pomodernistycznej już świadomości, wiedziała, że tylko „niektórzy lubią poezję”. i nie dramatyzowała z tego powodu. Nie sądziła, że poezją da się zmienić świat, ale była przekonana o jej tylko przynależnej wartości. Nie czuła się wezwana do posłannictwa, bo jej późniejszym wyborem była pochwała wątpliwości, przeświadczenie, że za każdym „tak” dobrze jest zobaczyć jakieś „ale”. Stanowisko to nie oznaczało relatywizmu, tym bardziej zaś nihilizmu, który zarzucała jej niekiedy prawicowa krytyka. Oznaczało jedynie, że umysł nie powinien się zatrzaskiwać w jakimś jednym sposobie myślenia, ale zawsze warto pozostawić sobie szczelinę, przez którą może wpadać inne światło. Że poczucie pewności często bywa zagrożone grzechem zaślepienia. Że wbrew pozorom lepiej chodzić po chwiejnej kładce, niż posuwać się bezpiecznym tunelem, bo z niej widoki ciekawsze i łatwiej kogoś spotkać po drodze. Niepewność nie jest dla Szymborskiej defektem ludzkiej kondycji, lecz motorem życia.
Widziałam niedawno memy - twórczość raczej młodych - których bohaterką jest Szymborska. Ta niepewność wydaje się perspektywą, która jest bliska młodym ludziom.
W tym miesiącu z okazji stulecia urodzin Szymborskiej, miał miejsce na uniwersytecie „Dzień Szymborskiej ”. Częścią programu było ogłoszenie wyników dwu konkursów przeznaczonych właśnie dla młodzieży: konkursu na wiersz inspirowany twórczością poetki i mem z nią jako bohaterką, toteż aula Collegium Novum, gdzie rzecz się odbywała, wypełniona była w znacznej mierze młodymi ludźmi. Po panelu, którego tematem było pytanie, co Szymborska ma do powiedzenia dzisiejszemu światu, głos zabrała dziewczyna z sali i w pięknie sformułowanej wypowiedzi dała własną odpowiedź na to pytanie. Zwróciła uwagę, że jej świat jest światem niepewności, że jej pokolenie chodzi właśnie po takiej chybotliwej kładce, że nie znajduje autorytetów godnych zaufania i próbuje się bez nich obchodzić. I że oswajają się i godzą z tym światem niepewności, a Szymborska im w tym pomaga, pokazując że można w niej, w tej niepewności, widzieć wartość a nie tylko dolegliwość.