Tabasz na tropie intruzów, najeźdźców i wrogów
Są rankingi najgroźniejszych zwierząt świata czy najbardziej toksycznych roślin. Gdyby zapytać ludzi, wymieniliby pewnie na pierwszym miejscu barszcz Sosnowskiego. Wszak ma paskudnie parzyć i równie czy nie gorzej wyglądać. Wiosną wszędzie o nim piszą, dzięki czemu jest swoistym celebrytą. Zupełnie niesłusznie
Słynny barszcz nie ma parzących włosków jak choćby pokrzywa. Nie jest też toksyczny. Ba, pół wieku temu miał być cenną rośliną paszową. Ze względu na dużą zawartość białka sprowadzono go z dalekiego Kaukazu. Na wysokobiałkowej paszy nasze krowy i świnie miały rosnąć jak na drożdżach, zaś socjalistyczna gospodarka niedoborów wreszcie miała zaspokoić głodną klasę robotniczą. W rzeczywistości barszcz ma jedną, dyskwalifikującą go całkowicie wadę.
Sok rośliny w połączeniu ze słońcem może wywołać paskudną reakcję uczuleniową na skórze. Samo dotknięcie niczym nie grozi, zresztą barszcz urodziwy nie jest i nikomu nie przyjdzie do głowy zrywać olbrzymie liście czy kwiatostany. Eksperyment paszowy zarzucono w połowie minionego wieku, zaś barszcz Sosnowskiego uciekł na wolność. Z powodu kaukaskiego rodowodu i przybycia w okresie opresyjnego komunizmu przezwano go (nie bez słuszności) zemstą Stalina. Proszę mi uwierzyć - są inne, o wiele bardziej niebezpieczne rośliny, które nie budzą większej uwagi. Nie parzą, nie są trujące, więc nikt nie zawraca sobie nimi głowy. Przejdę do sedna.
Rdestowiec
Oto rdestowce. Sachaliński, ostrokończysty i ich mieszańce. Pełno ich na brzegach rzek, lasów i krajach dróg. Wysokie na trzy metry, gęste kępy soczyście zielonego paskudztwa. Za chwilę będzie je można rozpoznać z oddali po wielkich kiściach białych kwiatów. Będzie na nich pełno pszczół i innych owadów zbierających nektar i pyłek. To bardzo zła wiadomość. Rdesty wydadzą nasiona, dzięki czemu zdobędą nowe tereny. Trzydzieści lat temu reklamowano je jako idealne rośliny na zielone ogrodzenia. Potrzebujesz intymności? Spokoju w ogrodzie? Posadź rdestowca! Rośliny szybko uciekły na wolność. Jak wszystkie inwazyjne gatunki są ekspansywne i pozbawione wrogów naturalnych. Szybko i skutecznie likwidują wszystkie rośliny w zasięgu swoich korzeni. Zabierają im słońce, sole mineralne i wodę.
W rdestowym gąszczu nie uświadczy się ani źdźbła trawy czy listeczków innych roślin. Intruzi niszczą przyrodniczą różnorodność i, co gorsza, nie ma skutecznego sposobu, by ich pokonać. W parkach narodowych i terenach chronionych są prawdziwym przekleństwem. Nad rzekami stosowanie herbicydów jest wykluczone, bo zniszczą życie w wodzie. Zresztą, jak pokazało życie, rdestowce szybko nabywają odporność na najsilniejsze nawet chemikalia. Zawiodło też wykopywanie kłączy i systematyczne wykaszanie. Jeśli nawet jakimś cudem uda się kępę rdestowców zlikwidować, to za kilka lat odrosną z wysypanych wcześniej do gleby nasion. Rosną już praktycznie wszędzie.
Mityczna Hydra, której odrastały odcięte głowy, w porównaniu do rdestowców jest niewinną istotą. Jedyna nadzieja w szkodnikach i chorobach. W miarę upływu czasu ktoś zacznie nowego przybysza zjadać lub infekować. Któryś z naszych owadów zasmakuje w zieleninie lub jeden z grzybów upatrzy go sobie na żywiciela. Nim to nastąpi, straszliwie w przyrodzie narozrabiają. Na walkę z barszczem są pieniądze, zaś rdestowce są jeno na czarnej liście gatunków inwazyjnych z zakazem sprowadzania i sprzedawania. Co oczywiście w niczym im nie wadzi. O, gdyby parzyły, to co innego! Co do walki z przybyszami z Dalekiego Wschodu, to Anglicy z kretesem przegrali antyrdestową wojnę na brzegach Tamizy. Stracili pieniądze i nic nie osiągnęli. Porażkę przełknęli i w myśl przypisywanego im powiedzenia muszą rdestowce polubić. Pokonać ich nie dadzą już rady.
Co tam barszcze i rdestowce! Jak Polska długa i szeroko ciągną się wielkie łany nawłoci.
Nawłoć
Mimozami jesień się zaczyna, złotawa, krucha i miła. O mimozie pisał Julian Tuwim, zaś kolejny artysta Czesław Niemen unieśmiertelnił ją w kultowym, nostalgicznym utworze. Obydwaj byli w błędzie. Owa mimoza mimozą nie jest. Nie ma w niej ani cienia delikatności. To brutalny, ekspansywny przybysz, który podobnie jak dwa poprzednie gatunki nie ma litości dla konkurencji. Prawdziwy roślinny zabójca. O tym za chwilę. Wedle poety i muzyka nasza jesień ma się zaczynać kwitnącymi mimozami. W kolorze złota. Muzyka łatwo wpada w ucho, słowa też, ale botanicznie obydwa utwory są nieprecyzyjne. Mimoza, zwana czułkiem wrażliwym, to roślina z ciepłych krajów. Słynie z wrażliwości na dotyk.
W naszym klimacie nawet łagodnej zimy nie przeżyje i, co ważniejsze, na żółto nie kwitnie. Prawdziwa mimoza to roślina rodem z tropików, którą można uprawiać w domowym cieple. Czy dwóch wielkich mistrzów pióra i muzyki popełniło wielką omyłkę? Bynajmniej nie. Ponad pół wieku temu, gdy powstawały obydwa utwory, mimozami nazywano nawłocie. Kilka gatunków okazałych roślin kwitnących od sierpnia do początku października. Uginają się pod ciężarem żółtych kwiatów. Nie przejawiają najmniejszej wrażliwości na dotyk, ale za to pięknie pachną. Nawłoci rośnie u nas kilka gatunków. Kanadyjska, późna i pospolita.
Pospolita czy nie?
Julian Tuwim zapewne miał na myśli nawłoć pospolitą. Okazała, wysoka roślina rodzimego pochodzenia. Za jego czasów rosła pospolicie na miedzach, krajach łąki i lasów. Żółte kwiaty wyniesione na wysokich łodygach łatwo wpadały w oko. Szczególnie pod koniec wakacji, kiedy pozostałe rośliny już przekwitły. To o naszej nawłoci śpiewał Czesław Niemen. O tej samej porze kwitnie nawłoć kanadyjska. Kwiaty równie żółte, choć drobniejsze. Roślina, zgodnie ze swoją nazwą, zamorskiego pochodzenia. I proszę mi uwierzyć, nie zasługuje na żadne pochwalne pieśni. O tym niżej.
Jeśli mnie zapytacie, co mam do jesiennych nawłoci, to już wyjaśniam. Otóż mam do niej sporo. Proszę łaskawie rzucić okiem na łany nawłociowego zielska, które wiosną wypuszcza młode pędy. Żółte kwiaty to dopiero pieśń jesieni. Wyglądają widowiskowo, ale starczy podejść bliżej i zerknąć w roślinny gąszcz. W gęstwinie pędów, które za kilka tygodni sięgną ramion dorosłego człowieka, nie uświadczy się innych roślin. Nawłocie i więcej nic.
Przyrodnicy policzyli, iż na metr kwadratowy przypadają ponad trzy setki pędów nawłoci. To, co widać na powierzchni ziemi, to tylko część rośliny. Glebę przerastają podziemne kłącza i korzenie, z których odrasta na wiosnę. Nawłociom nie przeszkadza nawet wypalanie traw. Paskudna robota podpalaczy nawet im sprzyja, gdyż ogień zniszczy delikatniejsze rośliny, a podziemnym częściom inwazyjnego przybysza nie wyrządzi szkody. Pod okapem pozornie pięknej rośliny przetrwają jedynie wyrośnięte siewki drzew. Kiełkujące nasiona wierzb czy topoli nie mają w starciu z nawłociami żadnych szans. Podobnie jak drobniejsi przedstawiciele naszych roślin, które niegdyś na łąkach występowały masowo, a przepadły ze szczętem.
Nawłoć zabiera im słońce, wodę i minerały. Korzenie wydzielają substancje hamujące rozwój innych roślin. Różnorodność przyrodnicza w miejscach opanowanych przez nawłocie drastycznie spada. Widziałem porośnięty pokrzywami ugór. Po dwóch latach nawłoć zlikwidowała nasz rodzimy i ponoć trudny do usunięcia chwast! I proszę mi nie mówić, iż masowo zbierany przez pszczoły nektar zrekompensuje ubytki. Owszem, kwitnące późną jesienią rośliny są ostatnim pożytkiem dla pszczół. Pasieki dostarczają nawet niedrogi miód nawłociowy o leczniczych właściwościach. Cóż z tego, jeśli rodzime gatunki ziół i traw zostały wyparte, a razem z nimi znikną dziesiątki, jeśli nie setki owadów. Larwy motyli, ciem i błonkówek stracą rośliny żywicielskie i najlepszy nawet miód z nawłoci ich nie zastąpi. Teraz garść szczegółów o najpospolitszym i najładniejszym z inwazyjnych przybyszów.
Owa nawłoć to dwa gatunki przywiezione z Ameryki Północnej. Nawłoć kanadyjską sprowadzono do Europy już w połowie XVII w. Drugi gatunek, nawłoć późną, zwaną też olbrzymią, sto lat później. Zrobiły karierę jako atrakcyjne rośliny ozdobne. Ucieczka na wolność była już tylko kwestią czasu. Teraz wytępić ich już nie da rady, lecz dzięki dwukrotnemu koszeniu w ciągu roku można ekspansję nieco ograniczyć. Ograniczyć, nie pokonać. Tyle tylko, iż miła oku nawłoć to nie parzący barszcz i nikt nią sobie głowy nie zawraca. Tym bardziej nie wyłoży ani grosza na zwalczanie.