Talibowie opanowali Afganistan. Mówią, że nie będzie zemsty, ale ludzie uciekają z kraju
To straszliwy paradoks, że po zupełnie bezkrwawym zajęciu stolicy Afganistanu przez siły talibów pierwsi zginęli cywile, którym cudem udało się przedostać na ostatni skrawek ziemi, gdzie nie dotarli jeszcze talibowie.
„Zdrajcy i niewolnicy”
Lotnisko w Kabulu dzieli od centrum ledwie kilka kilometrów. Pilnują go amerykańscy “marines”, których Pentagon wysłał, aby dopilnowali ewakuacji personelu amerykańskiej ambasady i pozostałych w Afganistanie obywateli amerykańskich. Pilnują, ale jak się okazało nie zawsze są w stanie go upilnować. Uciekający Afgańczycy porzucili samochody na zakorkowanej do granic możliwości szerokiej alei łączącej miasto z terminalem. Biegli, często bez jakiegokolwiek bagażu w rękach, by dostać się do kilku samolotów, których przewoźnicy nie przewidzieli, że tego dnia talibowie wejdą do stolicy Afganistanu. Niewielu to się udało. Większość jeszcze w sobotę zatrzymały strzały sił rządowych. Następnego ochrony lotniska już nie było. Tego dnia tysiące żołnierzy afgańskich zdezerterowało, a razem z nimi funkcjonariusze sił bezpieczeństwa narodowego i policji. Według niektórych źródeł afgańscy żołnierze po prostu zdjęli mundury i założyli cywilne ubrania, aby tylko nie zostać schwytanym przez talibów. Widząc co się dzieje Pentagon wysłał na lotnisko w Kabulu dodatkowych 1000 żołnierzy. Tłumy zdołały jednak przedrzeć się na teren lotniska. Wysoki mur otaczający niedostępny dotąd, zmilitaryzowany teren im nie przeszkodził. Chaos na lotnisku w Kabulu to ostatni akt błyskawicznej ofensywy talibów, w której bojownicy talibów zajęli ostatnie z miast pozostających pod kontrolą rządu, w tym stolicę kraju - Kabul.
Zdjęcia tłumów Afgańczyków desperacko próbujących wedrzeć się do samolotów, potem biegnącym za kołującymi samolotami, wskakującym na nie, oblepiających nadkola startujących wojskowych transportowców a w końcu ciał spadających z dużej wysokości, gdy samoloty były już w powietrzu są porażające. Kilku desperatów mieli zastrzelić amerykańscy żołnierze, by tłum biegnący w pogoni za startującymi samolotami nie doprowadził do katastrofy.
Z Afganistanu uciekają ci, których, jak donoszą niektóre z niepotwierdzonych źródeł w Afganistanie talibowie poszukują chodząc od drzwi do drzwi, w stolicy kraju i innych miastach. Osoby te mają znikać, kontakt się urywa, a odpowiedzią co się z nimi stało mogą być pojawiające się w Internecie nagrania, gdzie bliżej niezidentyfikowani bojownicy rozstrzeliwują na pustyni bezbronnych cywili. Czy są nimi talibowie trudno na 100 procent potwierdzić.
Z Afganistanu uciekają ci, których Talibowie, nazywają zdrajcami albo niewolnikami. To urzędnicy rządowi, byli członkowie policji i sił bezpieczeństwa, oraz pracownicy zagranicznych organizacji pozarządowych lub dziennikarze pracujący dla sprzyjających rządowi mediów, ale też wszyscy którzy pomagali wojskom NATO w podbiciu, a potem kontrolowaniu Afganistanu. To oni, ich rodziny usiłują teraz desperacko wydostać się z Afganistanu. Nie jest ich mało. Armia Islamskiej Republiki Afganistanu, łączne z siłami bezpieczeństwa i policji liczyły nawet 300-400 tys. ludzi a przecież wszyscy mają jakieś rodziny. To oni w ciągu minionych 20 lat osiągali znaczne profity dzięki współpracy z rządem czy jego zachodnimi sojusznikami. Należeli do lepszej kasty, grupy osób bardzo dobrze zarabiających jak na warunki afgańskie. W kraju, w którym nie było dotąd przyszłości szukali sposobów by lepiej żyć. Trudno im się dziwić.
Złote fotele marszałka Dostuma
Pierwsi uciekli z Afganistanu, ci na których najbardziej liczył rząd. Watażkowie czy Warlordowie jak się o nich mówi. Warlord (z ang. Pan wojny) - to osoba, która sprawuje kontrolę wojskową, gospodarczą i polityczną nad jakimś regionem. W Afganistanie warlordowie zwykle posiadali stanowiska państwowe, a jednocześnie opłacali własne prywatne milicje zbrojne, które zapewniały im pełną niezależność od władz państwowych i w rzeczywistości zupełną bezkarność. Ostatnie 20 lat to dla nich złoty czas. W nagrodę za zwalczanie talibskiej rebelii otrzymywali pieniądze od rządu i Amerykanów, a ci ostatni przymykali oczy na zbrodnie, których się dopuszczali i na ich zaangażowanie w przemyt broni i narkotyków. Worlordowie, dzięki lojalności wobec rządu, gdy w kraju szalała wojna domowa i bieda pomnażali swoje majątki. O ich okrucieństwie, bezwzględności i nagromadzonym bogactwie opowiadają w Afganistanie legendy. Kilka dni temu talibowie zdobyli pałac jednego z nich - marszałka Raszida Dostuma z pochodzenia Uzbeka. Początki kariery Dostuma to kolaboracja z sowietami i bardzo gorliwa współpraca w zwalczaniu antykomunistycznych rebeliantów. Kiedy sowieci a potem miejscowi afgańscy komuniści przegrali wojnę Dostum zmienił front dołączył do zwycięskich mudżahedinów, jak nazywano wtedy islamskich bojowników. Talibowie mają z nim poważne rachunki do wyrównania. Oskarżany o dokonywanie zbrodni wojennych Dostum masakrował setki, jeśli nie tysiące talibów wziętych do niewoli, zamykał ich np. w metalowych kontenerach i pozostawiał na spalonej słońcem pustyni.
20 lat później zdjęcia ucztujących w pałacu Dostuma talibów szybko trafiły do Internetu. Orientalny przepych, choć styl nawiązujący do najbardziej ordynarnej estetyki rosyjskiego eklektyzmu lat 90., Królewskie iście komnaty kapiące w złocie: złocone kanapy, fotele, żyrandole. Wszystko w najgorszym guście, ale zgromadzone przecież w kraju, który nie jest nawet zelektryfikowany, gdzie od lat panuje straszliwy głód i nędza. Widok pałacu Dostuma musiał robić wrażenie na zwykłych Afgańczykach, którzy mają już dość skorumpowanych rządów w Afganistanie. Abdul Rashid Dostum zanim uciekł do Uzbekistanu, miał bronić swojej prowincji i miasta Mazar-i-Szarif na północy kraju do ostatniej kropli krwi. Tak przynajmniej otwarcie zapowiedział. Nie bronił, wolał uciec. Inny Warlord - “Lew Heratu” jak go nazywano w czasie wojny afgańsko sowieckiej, miał z łatwością obronić bardzo kosmopolityczny i niechętny talibom starożytny Herat. Nie obronił. Oddał miasto niemal bez jednego wystrzału. Miał dostać się do niewoli talibów, ale już dzisiaj można znaleźć w sieci fotografie rozmodlonego Ismaela Khana wykonane w irańskim Meszchedzie. Wielbiony przez swoich zwolenników w Heracie Ismael Khan dotąd wiele czasu spędzał w Kabulu, gdzie przez pewien czas był nawet ministrem gospodarki wodnej choć ta nie właściwie nie istnieje w pustynnym Afganistanie.
Razem z Dostumem uciekł z Afganistanu inny filar Islamskiej Republiki Afganistanu: Atta Muhammad Noor. Niedługo potem wydał oświadczenie na Twitterze: „Pomimo naszego zdecydowanego oporu, niestety, cały rząd i sprzęt został przekazany talibom w wyniku dużej zorganizowanej i tchórzliwej akcji. Zawiązano spisek mający na celu uwięzienie marszałka Dostuma i mnie, ale im się nie udało. Marszałek Dostum, ja, gubernator Balch, posłowie z Balch, przewodniczący Rady Prowincji Balch i kilku innych urzędników jest teraz w bezpiecznym miejscu. Mam wiele do opowiedzenia, czym podzielę się w odpowiednim czasie. Dziękuję wszystkim, którzy dumnie stawiali opór w obronie swojej ziemi. Nasza ścieżka się tutaj nie kończy.” Noor z pochodzenia Pasztun miał piękną kartę wojenną podczas wojny z Sowiecką Rosją, potem walczył przeciwko talibom w szeregach Sojuszu Północnego. Gdy został gubernatorem prowincji Balch na północy Afganistanu, dziennikarz The Economist opisał go jako bardzo bogatego człowieka. Dostum i Noor zniknęli, a wraz z nim doskonale uzbrojone milicje, które miały bronić Afganistanu przed fundamentalistami z południa. Wielu innych Warlordów zdecydowało się chronić swoje interesy w kraju i błyskawicznie przeszli na stronę Talibów. Tak jak gubernator prowincji Samangan - Muhammad Asif Azimi, który był dotąd senatorem afgańskim. Należał do partii Jamiat e-Islami, a kiedyś - jak inni równi mu bogactwem watażkowie - był lokalnym przywódcą rebelii przeciw sowietom.
Ucieczka prezydenta i koniec Islamskiej Republiki
W ślad za dawnymi przywódcami ugrupowań walczących z talibami uciekł sam prezydent kraju Ashraf Ghani. Wyjechał bez uprzedzenia. Ma dzisiaj być w Tadżykistanie, choć inne źródła podają, że dotarł już do Omanu. Ghani swoją ucieczkę tłumaczył chęcią uniknięcia rozlewu krwi, mimo że od początku było wiadomo, że nikt nie chce bronić miasta. Kilku ministrów jego gabinetu zdążyło schronić się w Turcji i Zjednoczonych Emiratów Arabskich jeszcze zanim tłum zablokował kabulskie lotnisko. Zdążyli, bo wiedzieli co będzie dalej. Amerykanie porzucili sojusznika, oni swój naród. Islamska Republika Afganistanu rozsypała się jak domek z kart. Zniknęły armia, policja, służby, nawet Warlordowie i ich milicje a w końcu prezydent... Innego Afganistanu niż talibański dzisiaj już nie ma.
Exodus kierownictwa państwa zniweczył plany ewakuacyjne państw zachodnich. W dniu, kiedy talibowie weszli do Kabulu, a tłum szturmował lotnisko, o godzinie 19:00 ambasada amerykańska w Kabulu ostrzegła swoich obywateli w Afganistanie: „Sytuacja bezpieczeństwa w Kabulu szybko się zmienia, a sytuacja na lotnisku gwałtownie się pogarsza” czytamy w mailu. „Nie przychodź o tej porze do ambasady ani na lotnisko”.
Ucieczka zdesperowanych ludzi z Kabulu przywołuje inne sceny z przeszłości. I nie chodzi tylko o ewakuację Amerykanów z oblężonego przez Wietkong Sajgonu. W nakręconym w latach 60. kilkugodzinnym dokumentalnym filmie “Africa Adieu” (Żegnaj Afryko) opowiadającym o dekolonizacji czarnego kontynentu włoscy filmowcy pokazali m.in. przerażające sceny przemocy z krajów ogarniętych rewolucjami komunistycznymi. Zapamiętałem szczególnie kilka minut nakręconych w Zanzibarze - dzisiaj rajskiej afrykańskiej wyspie - na jej szczególnie ulubionych przez polskich celebrytów plażach. Nagranie zrobiono z archaicznego helikoptera, w którym pilot sprytnie zatknął czerwoną flagę, aby nie zestrzelili go rebelianci. Helikopter leci ponad plażą. Widać na niej sylwetki ludzi. Wszyscy biegną w jakimś obłędzie: mężczyźni, kobiety dzieci... To arabscy - do niedawna - właściciele wyspy, których teraz byli czarni niewolnicy zaszczepieni komunistyczna ideologią postanowili wymordować. Uciekający szukali ocalenia w oceanie. Wpadali w fale i tonęli. Woleli utonąć niż zostać poćwiartowani przez prześladowców.
Przypominam sobie to dzisiaj, bo wciąż nie potrafię zrozumieć wczorajszej desperacji Afgańczyków. Tego dnia nikt przecież ich nie ścigał ani nie strzelał, zanim nie wdarli się na teren lotniska Hamida Karzaja w Kabulu. Talibowie ogłosili, że zapewnią wszystkim bezpieczeństwo w mieście, że nie będzie zemsty ani samosądów. Czy mówili prawdę? Czy może wybiorą terror, rozpoczną masowe prześladowania tych, którzy dotąd na nich polowali lub choćby pomagali ich prześladowcom?
Desperaci próbujący uczepić się wzbijających się w niebo samolotów woleli zginąć niż czekać na odpowiedź.