"Tarnów to miasto moich przodków, więc także i moje"
Kazimierz Braun pochodzi z bardzo zasłużonej tarnowskiej rodziny. Ceniony pisarz i reżyser otrzymał tytuł honorowego obywatela miasta.
Często bywa pan w Tarnowie?
Mieszkam na stałe w Stanach Zjednoczonych ale staram się przyjeżdżać tutaj co najmniej raz w roku.
Co takiego ciągnie pana do tego miasta? Przecież urodził się pan w Świętokrzyskiem?
Rzeczywiście. Ja osobiście z Tarnowem przez większość mojego życia nie miałem wiele wspólnego, ale to miasto rodzinne moich przodków, a przez to również moje przybrane miasto rodzinne. Tutaj mieszkali moi dziadkowie - Karol Braun - znany i szanowany notariusz i Henryka Braunowa - jego żona, ceniona działaczka społeczna, harcerka, była komendantka Chorągwi Krakowskiej. Z Tarnowa wyszli w świat moi stryjowie: Kazimierz - współuczestnik zrywu niepodległościowego w 1918 roku i jeden z pierwszych polskich lotników oraz Jerzy Braun - poeta, harcerz, autor pieśni „Płonie ognisko i szumią knieje”, ostatni przywódca polskiego państwa podziemnego oraz ich wybitna siostra: Jadwiga Domańska, z domu Braunówna - przedwojenna aktorka, wywieziona na Syberię, a następnie współtwórczyni żołnierskiego Teatru Dramatycznego w armii Andersa, z którą przemierzyła cały szlak bojowy. Nie mogę oczywiście pominąć mojego ojca - Juliusza, ostatniego z tej serii rodzinnej, hufcowego w Tarnowie.
Wypowiada się pan o Tarnowie w samych superlatywach , promując go w kraju i za granicą. Kiedy zrodziła się ta pańska sympatia do naszego miasta?
Bodajże w 2002 roku dostałem zaproszenie z nieznanego mi wcześniej gimnazjum w Tarnowie, które postanowiło przyjąć imię mojego stryja Jerzego na swojego patrona. Przyjechałem na tę uroczystość i to co mnie od razu ujęło tutaj, to ogromna otwartość i serdeczność osób, które mnie gościły. Tak jest do dzisiaj. Kiedy tylko jestem w Tarnowie, to zawsze mam swoich Aniołów Stróżów, którzy na każdym kroku troszczą się tutaj o mnie. Kilka lat później ówczesny dyrektor „Solskiego”, Wojciech Markiewicz otworzył dla mnie drzwi tarnowskiego teatru, proponując mi wyreżyserowanie sztuki. Na początek zrealizowałem „Europę” autorstwa mojego stryja, bo uznałem, że tak trzeba. Potem, na 70-te urodziny ponowiono zaproszenie i wówczas wystawiłem „Upadek kamiennego domu” Brandstaettera z udziałem Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej . Trzecią moją przygodą z tarnowskim teatrem był spektakl o św. Maksymilianie Kolbe. Po czym kontakt się urwał. Teraz moje 80-urodziny postanowił uczcić Tomasz Żak i zaproponował mi wspólną pracę w swoim Teatrze Nie Teraz nad spektaklem „Powrót Norwida”.
Na pewno, gdybym miał wrócić do Polski na stałe, to zamieszkałbym w Tarnowie.
Co to za sztuka?
Opowieść o tym, jak Norwid w swoich ostatnich chwilach wraca pamięcią do swojego życia, poczynając od młodości i przeżywanych miłości, po długie, spędzone w nędzy lata na emigracji. Równocześnie jest to powrót Norwida do nas. Miał 21 lat, kiedy wyjechał z kraju. Przez ówczesne władze zaborcze został uznany za wygnańca, co ostatecznie zablokowało mu drogę powrotu.
Pan też, jak Norwid, musiał wyjechać z kraju i został emigrantem...
Najpierw zostałem wyrzucony z teatru, a niedługo później powiedziano mi, że skończy się moja praca na uniwersytecie . Jednocześnie okazało się, że nie będzie mi przedłużona praca w szkole teatralnej, a trwający już proces nadania mi tytułu profesora dziwnym trafem został zablokowany. Na domiar złego książka, którą złożyłem w wydawnictwie... zaginęła. Zostałem bezrobotny, a jednocześnie to był jednoznaczny sygnał dla mnie, że już nigdy nic więcej w Polsce nie wydam. Nie godziłem się na to, chciałem tworzyć, pisać, reżyserować.
Czym pan tak podpadł władzom komunistycznym?
Bo nigdy nie zaadaptowałem się do systemu komunistycznego i mimo nacisków nie zapisałem się do partii. Moje działania były odwrotne - coraz głębiej wchodziłem w opozycję przeciwko systemowi. Robiłem przedstawienia, które były zdejmowane z afisza i cenzurowane w sposób bardzo drastyczny. Na szczęście nie zostawili mnie samego moi przyjaciele ze Stanów Zjednoczonych, którzy długo starali się o wyciągnięcie mnie za ocean. Nie było to łatwe, ale ostatecznie się udało. Co istotne, do dzisiaj utrzymuję ważność polskiego paszportu, aby mieć dowód rzeczowy na to, że w każdej chwili byłem gotowy wrócić do pracy w kraju.
A był pan?
Bodajże pięciokrotnie podejmowane były ze mną rozmowy w sprawie objęcia jakiegoś teatru w Polsce. Niestety, mimo dobrze zapowiadających się kontaktów, druga strona w ostatecznym rozrachunku ostatecznie wycofywała się z zaproszenia mnie do kraju.
W taki m razie zapraszamy do Tarnowa. Został pan właśnie honorowym obywatelem naszego miasta...
Nie czuję się godny tego zaszczytu. Przyjąłem go z zażenowaniem, ale też wielką radością. Traktuję ten tytuł jako przypieczętowanie obecności mojej rodziny w Tarnowie. Tych moich wielkich przodków, których wymieniłem. Na pewno, jeśli miałbym wrócić do Polski, to wybrałbym Tarnów. Choć nie mówię „nie”, to zdaję sobie sprawę, że ze względu na moje zobowiązania zawodowe i rodzinne - w Stanach Zjednoczonych dobrze czuje się moja żona - oraz upływające lata obawiam się, że będzie to niestety trudne do zrealizowania.