Te magiczne widoki. Trzy Korony, czyli pięć tajemniczych szczytów
Legend o powstaniu Trzech Koron jest sporo. Niektóre z nich nawiązują do postaci św. Kingi. To góry, które przyciągają wędrowców równie mocno, jak Giewont albo Rysy w Tatrach.
Rzeczywiście, najwyższy szczyt Pienin, z daleka, zwłaszcza znad brzegu Dunajca w Sromowcach, przypomina swym kształtem koronę. Dlaczego jednak Trzy Korony? Jeśli już, to pięć, bo tyle samodzielnych turni liczy sobie główne wzniesienie, albo sześć, bo tyle samodzielnych wierzchołków wyróżnia się w całym masywie.
Trudno jednak dyskutować z nazwą, która brzmi tak pięknie i dostojnie. Kiedyś zresztą Trzy Korony nazywały się po prostu Pieniny, na początku XIX wieku pojawiła się w austriackich dokumentach niemiecka nazwa Kronenberg, którą spolszczono na Koronę, by wreszcie w roku 1860 rozmnożyć ją do Trzech Koron.
Jak zwał, tak zwał, jednak tym, co nie może podlegać żadnej dyskusji, jest magnetyczna uroda tej góry. Jan Nepomucen Rostworowski, jeden z pierwszych polskich etnografów i autor dziełka „Diariusz podróży odbytej 1813 roku w Krakowskie, Galicyją i Sandecki Cyrkuł”, napisał w roku 1831: „Kto raz te miejsca poznał...ten będzie miał ich obraz na zawsze w pamięci wyryty”.
Ścieżki świętej Kingi
Jedna z legend mówi, że Trzy Korony i całe Pieniny zawdzięczają swoje powstanie świętej Kindze. Uciekając przed Tatarami miała rzucić za siebie swą książęcą koronę. Wyrosły z niej skalne szczyty, które powstrzymały niewiernych, a na pamiątkę tego faktu zostały nazwane po wiekach Trzema Koronami. Bajka, jak to bajka, nie liczy się z historyczną rzeczywistością. Bo o który z trzech mongolskich najazdów na Polskę mogłoby tu chodzić?
Na Trzy Korony wędrowała często św. Kinga, która żyła w klasztorze w Starym Sączu
W czasie pierwszego węgierska księżniczka była dzieckiem i nawet nie została jeszcze poślubiona krakowskiemu księciu Bolesławowi nazwanemu później Wstydliwym, którego to szczęścia dostąpiła dopiero w wieku lat dwunastu. Nie należy z tego powodu posądzać Bolesława o pedofilię ani w ogóle o cokolwiek, gdyż jak wiadomo, Kinga do końca życia pozostała dziewicą. Dzięki temu została świętą, ale krakowski tron został pozbawiony następcy.
Kiedy mongolska nawała zwaliła się na Polskę po raz drugi, Wstydliwy małżonek Kingi rzeczywiście umknął wraz z żoną z pola walki, zamiast stanąć na czele rycerstwa i bronić rubieży. Oboje podążyli jednak bynajmniej nie w Pieniny, ale do Sieradza, gdzie schronili się u tamtejszego księcia Leszka Czarnego, którego Wstydliwy wcześniej uczynił swym przybranym synem, by w ten sposób nadrobić własne zaniedbania prokreacyjne.
Wreszcie podczas trzeciego najazdu Mongołów, zwanych nie wiedzieć czemu Tatarami, Kinga była już ksienią klasztoru klarysek w Starym Sączu, które to zgromadzenie założyła po śmierci męża. Pieniny też dawno już stały. To prawda, że istnieje inna legenda, która mówi, że Kinga przez pohańcami uciekała już w habicie, na czele siedemdziesięciu mniszek, by schronić się w pienińskim zamku, którego pozostałości można dziś oglądać na stokach Trzech Koron. Ta wersja także wspomina o cudach, choć już mniejszego kalibru. Z ich sprawą a to grzebień późniejszej świętej zamienił się w nieprzebyty las, a to z szarfy wypłynął Dunajec, a to welon opadł na ziemię mgłą, w której pogubili się Tatarzy, rażąc strzałami z łuków własnych wojowników. Kłopot w tym, że zdaniem niektórych archeologów zamek Pieniny powstał dopiero znacznie później, a zbudowali go prawdopodobnie Węgrzy, by się bronić przed… Polakami, z którymi konkurowali o te ziemie.
Coś jednak prawdy w tych bajkach może jest, bo według starych zapisków, podczas najazdów mongolskich okoliczna ludność rzeczywiście kryła się w skalnych zakamarkach na zboczach Trzech Koron.
Pionierzy turystyki
Bardziej prawdopodobne wydają się już doniesienia, że święta Kinga była ponoć pierwszą pienińską turystką. Tak przynajmniej twierdził Feliks Jan Szczęsny Morawski, powstaniec styczniowy, malarz, pisarz, autor m.in. monografii „Sądecczyzna”: „Latem skoro świt wychodziła ze swego klasztoru i z lipową laseczką w ręku przez góry szła do Pienin...”. A że ze Starego Sącza w Pieniny było jakieś trzydzieści kilometrów wertepami, świadczyłoby to, że starosądecka ksieni była nie lada piechurem”.
Od XIX wieku widok Trzech Koron można podziwiać, spływając flisackimi tratwami
Inna tradycja mówi, że Trzy Korony są kolebką lotniarstwa, a to za sprawą brata Cypriana, zwanego „latającym mnichem”, który w XVIII wieku żył w położonym po drugiej stronie Dunajca Czerwonym Klasztorze. Był to człek o wielu talentach. W klasztorze pełnił obowiązki lekarza, cyrulika i aptekarza. Uprawiał zioła, z których sam sporządzał leki. Był też znany jako botanik, pierwszy badacz pienińskiej flory. Opisał prawie 300 gatunków roślin żyjących w tych górach, a jego zielnik zachował się do dziś w muzeum w Łomnicy Tatrzańskiej. Tego widocznie było mu za mało, skoro własnoręcznie zbudował lotnię i przeleciał na niej przez Dunajec z wierzchołka Trzech Koron aż na klasztorny dziedziniec. Według legendy skończyło się to o wiele gorzej, bo wiatr porwał „latającego mnicha” i zaniósł w Tatry, aż nad Morskie Oko, gdzie został zamieniony w skałę znaną dziś właśnie pod nazwą Mnicha.
Zaś do powszechnego już zainteresowania turystów Pieninami przyczynił się bardzo odkrywca pienińskich wód, „ojciec Szczawnicy” Józef Dietl, w różnych okresach swego życia rektor UJ i prezydent Krakowa. Był on fanatycznym wprost propagatorem higieny i zdrowego życia. Do jego największych osiągnięć należało przekonanie małopolskiego ludu, że obcięcie kołtuna nie grozi śmiercią. Bardzo też wspierał w działaniach swego węgierskiego przyjaciela, właściciela Szczawnicy Józefa Szalaya, który wymyślił m.in. pierwsze spływy przełomem Dunajca. W ten sposób majestatyczny widok na Trzy Korony mogli podziwiać liczniejsi przybysze.
Co zaś się tyczy nazwy Pieniny (przypomnijmy, że pierwotnie oznaczała ona właśnie masyw Trzech Koron), to jej wytłumaczenie znajdziemy w dziełku „Wody mineralne Szczawnickie w Królestwie Galicyi”. Autor, lwowski lekarz Henryk Kratter, twierdził: „Te góry leżące 2000 stóp nad powierzchnią morza, wywodzą swoją nazwę ze słowa, pień, obejmującego znaczenie prostopadłej stromości, co zupełnie się zgadza z prostopadłą pionową pochyłością tych gór skalistych”.
Piękności przyrody
Ktoś powiedział, że atrakcyjność Pienin polega na tym, że to jakby „Tatry w miniaturze”, a na Trzy Korony można wejść łatwą ścieżką od parkingu w półtorej godziny, a jeśli ktoś ma zdrowe nogi i płuca, to i szybciej.
Urodę tych gór doceniali turyści już prawie 200 lat temu. W roku 1842 wspomniany Henryk Kratter pisał: „Nie ma zatem gościa, który by nie odwiedził tych szczytów od strony dostępnej, jeśli mu do tego przed opuszczeniem Szczawnicy zdrowie pozwoli, i nie napasł się stąd najpiękniejszym i najmilszym widokiem Karpatów. Bo przezwyciężywszy niezbyt wielkie przeszkody w gronie przyjemnego towarzystwa, co posiada uczucie ku pięknościom przyrody, w piękny pogodny dzień letni, będzie za te małe trudy najwspanialszym przeglądem całej okolicy zupełnie zadowolony, który łącząc wielkość z przyjemnością, wspaniałość z pięknością, wszystko to w sobie obejmuje, coby nawet zatwardziałe serca nieczułych zlodowaciałych hipochondryków wzruszyło, i w piersi każdego widza spozierającego na te cuda przyrody lubą nadzieję piękniejszej przyszłości wzbudziło.”
Nieprzypadkowo więc właśnie tu już w roku 1932, m.in. dzięki staraniom profesorów Władysława Szafera i Stanisława Kulczyńskiego, utworzono pierwszy w Polsce park narodowy. Warto dodać, że idea ochrony pienińska przyroda doprowadziła do zbliżenia Polski i ówczesnej Czechosłowacji, choć, jak dobrze wiemy, w owych czasach wzajemne stosunki nie zawsze układały się dobrze. Argumenty ochroniarskie prof. Walerego Goetla trafiły do przekonania obu stronom i właśnie w tej sprawie zawarto pierwsze w dziejach porozumienie polsko-czechosłowackie. W tym samym czasie park narodowy został powołany do istnienia także po drugiej stronie granicy.
Trzy Korony udostępniono do masowego zwiedzania już pod koniec XIX wieku, kiedy to wykuto na szczycie platformę, a nawet zbudowano altanę widokową. Od tamtej pory ilość chętnych do wejścia wzrosła wielokrotnie. W sezonie tworzą się tu długie kolejki. To zmusiło park do zbudowania w latach 2001-2003 stalowych pomostów długości 120 metrów, po których teraz wchodzi się na wierzchołek.