Tego „pssss”, jak przed laty babcie, to już się nie robi
Kiedyś w Gorzowie było nawet ze 40 magli. Dziś jest ich zaledwie kilka. Magiel Danuty i Ryszarda Wyszyńskich w centrum ma się jednak dobrze.
- Kiedyś to wszyscy nosili pranie do magla. Później to zanikło, ale teraz znów ludzie chcą, by im pościel maglować - mówi nam Ryszard Wyszyński. Na rogu ul. Armii Polskiej i 30 Stycznia wraz z żoną prowadzi jeden z ostatnich w mieście magli. - Kiedyś w Gorzowie to ich nawet ze 40 było, teraz z naszym to są chyba ze trzy - dodaje 63-latek.
- 31 lat temu w tym miejscu był Pralex. Ludzie zostawiali tu brudne rzeczy do prania. One były prane na ul. Owczej, a później odbierało się je po drugiej stronie 30 Stycznia. Tu naprzeciwko, gdzie teraz jest kebab. W 1985 r. wzięliśmy to miejsce w ajencję, a pięć lat później przejęliśmy. No i funkcjonujemy do dzisiaj - mówi pan Ryszard.
Z kolei ponad 100 lat temu była tu piekarnia Otto Lehmanna. Dokumentuje to zdjęcie z 1910 r., które wisi na ścianie w maglu. W ogóle to warto tu zajrzeć choćby dla samego wystroju. Wyszyńscy mają zestaw starych żelazek z duszą, a nawet magle drewniane. Sam magiel też nie jest młody.
- To urządzenie z 1975 r. Bogu dzięki się nie psuje - mówi Danuta Wyszyńska. - I waży aż 520 kg! Ta część, która się obraca, to walec. W nim jest grzałka, którą można nagrzać do temperatury 150 stopni. Cała ta maszyneria podłączona jest do wentylatora, który odsysa parę - dodaje pan Ryszard.
Nagrzanie magla to kwestia dobrych paru minut, więc Wyszyńscy dzień zaczynają o 10.00 od podłączenia go do prądu.
- Gdy nagrzeje się do 100 stopni, zaczynamy od maglowania obrusów czy pościeli ze sztucznych materiałów. Czas na „normalną” pościel przychodzi później - opowiada pan Ryszard.
Przygotowania do maglowania rozpoczynają się już dzień wcześniej od posegregowania zamówień według materiałów oraz ich lekkiego nawilżenia.
- Bierzecie wodę do ust i robicie fontannę? - dopytuje nasz reporter.
- Nie. Tego „psssss”, jak przed laty babcie, to nie robimy. Mamy specjalne spryskiwacze - mówi pan Ryszard.
- To najlepsza metoda - dopowiada żona.
Wyszyńscy to zgrany duet.- Jak któreś z nas zachoruje, zamykamy magiel. Samemu maglować ciężko - mówią. Magiel to ich własna metoda na dorabianie. Gdy przed laty przychodziło więcej klientów, można było z tego wyżyć. Dziś to dodatek do renty. Kokosów na maglu się nie zrobi.
- Są dni, że mamy tylko trzech klientów. Średnio jest ich do dziesięciu dziennie - mówią właściciele magla. Za wymaglowanie kilograma pościeli trzeba zapłacić 6,50 zł, za kilogram obrusów - 7 zł, jedna ścierka czy serwetka to z kolei koszt 80 gr.
- Mamy klientów nie tylko z miasta. Przyjeżdżają do nad ludzie z Nowin Wielkich, Krzeszyc czy nawet zachodniopomorskich Pyrzyc - mówi pani Danuta.
Większość z nich jest zabieganych. Kojarzone z maglem plotki to stereotyp, ewentualnie zamierzchła historia. Klienci, którzy wbiegają do magla, mają czas jedynie na „dzień dobry” i zostawienie lub odbiór prania.
- Na plotki to miały czas panie, gdy były magle kręcone. Jeden z takich był nieopodal, w oficynie. Miały one skrzynie z cegieł, wał był obciążony kamieniami i kręciło się go ogromną korbą. By go sobie obsłużyć, trzeba było zejść do niego z paroma sąsiadkami. No i wtedy były ploteczki - mówi pan Ryszard.
Za kilka lat Wyszyńscy pójdą na emeryturę. Co się wówczas stanie z maglem? Zniknie z krajobrazu miasta?
- Liczymy, że przejmie go synowa - mówi pani Danuta.