Edyta Mikołajewicz

To łaska Matki Bożej, że ominęło mnie najgorsze. Wyszedłem cało z piekła

Jerzy Bogusz  podczas uroczystości upamiętnienia 75. rocznicy deportacji pierwszych więźniów do obozu koncentracyjnego Auschwitz, w czerwcu 2015 roku. Fot. Gabriela Mruszczak Jerzy Bogusz podczas uroczystości upamiętnienia 75. rocznicy deportacji pierwszych więźniów do obozu koncentracyjnego Auschwitz, w czerwcu 2015 roku. - Komendant obozu powiedział nam, że stąd jest tylko jedno wyjście - przez komin - wspominał
Edyta Mikołajewicz

Jerzy Bogusz, więzień nr 61, trafił do Auschwitz w pierwszym transporcie. Został aresztowany za pomoc w przerzucie ludzi przez zieloną granicę. Do końca opowiadał o wojennych przeżyciach

Nigdy nie zapomniał o rodzinnym mieście, jako profesor Politechniki Krakowskiej utworzył w Nowym Sączy wydział zamiejscowy uczelni.

Tu, jako nastoletni chłopak debiutował na scenie teatru Bolesława Barbackiego, słynnego malarza i społecznika. Występował u boku Danuty Szaflarskiej i Zofii Rysiówny.

Marzył o studiach na Politechnice Lwowskiej, ale plany zniweczyła wojna. Był jednym z pierwszych więźniów Auschwitz. Jerzy Bogusz zmarł w wieku 95 lat 25 września w Krakowie.

Jedno wyjście

Urodził się 27 września 1921 roku w Nowym Sączu. Wybuch wojny zastał go we Lwowie, gdzie zamierzał rozpocząć studia. - W Nowym Sączu, wiele osób angażowało się w przerzut ochotników przez Słowację i Węgry do oddziałów Wojska Polskiego, organizowanych we Francji przez gen. Władysława Sikorskiego - wspominał. Był jednym z tych odważnych.

29 kwietnia 1940 roku gestapowcy przyszli do domu Boguszów. Jerzy został aresztowany za działalność konspiracyjną. Rozpaczającą matkę pocieszał gestapowiec. Powiedział, że syn na pewno wróci następnego dnia. Ale nie wrócił. Podobnie jak kilkunastu jego kolegów. Po brutalnym śledztwie przewieziono ich do więzienia w Tarnowie. Miesiąc później ruszyli pierwszym transportem do Auschwitz Birkenau. Jerzy Bogusz został tam zarejestrowany jako więzień nr 61.

- Pierwszą noc przespaliśmy na gołej ziemi. Rankiem zaprowadzono nas na plac. Karl Fritsch, zastępca komendanta obozu obrzydliwie nas zwymyślał. Doskonale pamiętam jego słowa: nie przyjechaliście do sanatorium, tylko do niemieckiego obozu koncentracyjnego, a stąd jest tylko jedno wyjście - przez komin - wspominał Bogusz.

Więźniów przyjmowali obozowi kapo, głównie kryminaliści sprowadzeni z Sachsenhausen. - Zostali przywiezieni, aby się nami właściwie opiekować, czyli zwyczajnie znęcać się. Starannie to robili - opowiadał sądeczanin.

Służyły temu ćwiczenia udręczające, wielu ich nie wytrzymywało. Gdy padali ze zmęczenia, byli brutalnie dobijani przez Niemców.

Miałem szczęście

Pewnego dnia strażnicy zgromadzili więźniów na placu. Bili kijami gdzie popadnie. Nie można było upaść, bo kończyło się to śmiercią z rąk kapo.

- Było potworne błoto, bałem się, że się poślizgnę. Ledwie trzymałem się na nogach. Wskoczyłem przez okienko do piwnicy budynku numer trzy. Pracował tam szklarz, Żyd. Naprawiał okna - opowiadał. Szklarz udzielił mu schronienia, a na drugi dzień przyjął go do pracy.

Widziałem jak mordują Żydów gołymi rękami. Nie mogłem pojąć tego bestialstwa

- To było wybawienie. Przychodził tam kapo, z którym się w pewnym sensie zakolegowałem, bo jako jedyny z grupy mówiłem po niemiecku. Pewnego dnia powiedział: „Choć Jurku coś zobaczysz” i zaprowadził mnie na gruzowisko, gdzie sprowadzono Żydów z karnej kompanii. Widziałem już zabijanie, ale nigdy czegoś takiego. To było najstraszniejsze widowisko. Niemcy mordowali tych ludzi w najokrutniejszy sposób. Drągami, łopatami, gołymi rękami. Nie mogłem pojąć tego okrucieństwa - opowiadał. Wkrótce po tym Jerzy Bogusz został przeniesiony do pracy w szpitalu obozowym.

- Miałem dziwne szczęście. W tym jest łaska Matki Bożej, bo różne tragiczne rzeczy widziałem i przeżywałem, ale mnie to omijało - wspominał podczas 75 rocznicy transportu do Auschwitz.

W 1942 roku został zwolniony z obozu i wrócił do Nowego Sącza. - Szybko wpadłem w ręce gestapo, kazano mi meldować się dwa razy w tygodniu i donosić na Polaków. To był mój najgorszy okupacyjny okres. Chciałem uciec do partyzantki, ale Niemcy mnie zaszachowali, mówili, że mają na oku moją rodzinę - mówił.

W 1944 roku Jerzy Bogusz wstąpił do oddziału Juliana Zubka „Tatara”, który rok później, gdy wkroczyła Armia Czerwona, został rozwiązany.

Jerzy Bogusz  podczas uroczystości upamiętnienia 75. rocznicy deportacji pierwszych więźniów do obozu koncentracyjnego Auschwitz, w czerwcu 2015 roku.
Gabriela Mruszczak Prof. Bogusz zawsze powtarzał, że miał ogromne szczęście, po dwóch latach udało mu się wyjść z niemieckiego obozu

Uczył, jak kochać

Po wojnie Jerzy Bogusz zamieszkał w Krakowie i tam rozpoczął studia na Wydziale Inżynierii Lądowej i Wodnej Akademii Górniczo-Hutniczej. Po studiach pracował jako projektant, współtworzył Politechnikę Krakowską. Przez 42 lata był pracownikiem naukowym tej uczelni. Niemal do końca opowiadał o swoich wojennych przeżyciach.

Jerzy Bogusz zmarł 25 września, jako jeden z ostatnich więźniów z pierwszego transportu do Auschwitz.

- Żegnam cię tato i dziękuję za los, który pozwolił mojemu rodzeństwu, mnie, twoim wnukom i prawnukom mieć ciebie. Dziękuję za szczęśliwe dzieciństwo, za miłość, za spokojny dom, który stworzyliście dla nas razem z naszą kochaną mamą. To wszystko odeszło razem z tobą, ale pozostał wzór do naśladowania, piękny przykład jak kochać rodzinę - tak żegnała go córka Danuta Gosztyła.

Jerzy Bogusz spoczął w rodzinnym grobie na cmentarzu komunalnym w Nowym Sączu.

Edyta Mikołajewicz

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.