To miał być interes ich życia. Zostały długi i rozpacz
Wielu mieszkańców Olszanicy popadło w długi. Bo podpisali umowy, których nie rozumieli. Dramat zwykłych ludzi, którzy stanęli wobec sprawnych i obeznanych z prawem biznesmenów.
Kilkanaście rodzin z Olszanicy na sprzedaży swoich działek miało zarobić dobre pieniądze. Zamiast tego, po kilkunastu latach, wpadli w spiralę długów. Niektórym grożą eksmisje, część już straciła mieszkania.
Sprawa ciągnie się od 12 lat. Dotyczy w większości osób starszych, schorowanych, nie znających zawiłości prawa. Wielu zmarło, a długi przeszły na ich dzieci.
Olszanica to obrzeża Krakowa. Jeszcze w latach 70. była tu wieś. Ludzie uprawiają tutaj pola, po podwórzach biegają kury i gęsi, wkoło jest dużo zieleni i łąk.
Lato 2004 roku
Na osiedlu pojawia się rzutka pośredniczka nieruchomości z „Abesty Dom”. Rozpytuje mieszkańców, czy nie mają gruntów na sprzedaż. Przekonuje, że może załatwić kupców za dobrą cenę.
- Tu każdy ma jakąś ziemię, ojcowiznę z dziada pradziada - mówi Janina Kowalik, dziś 81-letnia mieszkanka Olszanicy. Ona i jej dwóch synów mają 41-arową działkę. Podobne działki mają sąsiedzi Kowalik. Kilkanaście gruntów razem to już ponad 7 hektarów. Po odrolnieniu można tu zbudować osiedle.
Mieszkańcy dają się przekonać i podpisują w lipcu 2004 r. umowy z pośredniczką. Najpierw 8-10 osób, w tym 69-letnia wtedy Kowalik. Później dołączają inni.
Okazja spadła z nieba
- Pośredniczka uspokajała, że znajdzie kupca, pomoże ogarnąć formalności. A ona na tym skorzysta na końcu. „Od kasy odchodzę ostatnia”- tak nam mówiła - wzdycha dziś pani Kowalik.
W jej rodzinie się nie przelewa, więc sprzedaż działki spadła z nieba. Pani Janina mieszka z dwoma synami. Jeden jest bezrobotny. Drugi niewiele zarabia. Jego żona nie pracuje, bo opiekuje się ciężko chorą córką, która ma porażenie mózgowe, wymaga opieki 24 godziny na dobę.
Wkrótce pośredniczka ogłasza, że ma kupca z Warszawy. Zapraszają mieszkańców na spotkanie. Ruszają negocjacje. Mieszkańcy chcą 30 tys. zł za ar. Kupiec proponuje 27 tys. Dochodzi do porozumienia.
Z poszczególnymi osobami deweloper podpisuje umowy przedwstępne od grudnia 2006 roku do lipca 2007. Z Janiną Kowalik w grudniu. Za swoją działkę, wraz z synami, ma dostać 1 115 910 zł.
Rok 2007. Pierwsi mieszkańcy Olszanicy dostają pieniądze. To kary umowne za to, że kupiec nie dotrzymał terminu wykupu działek. Stwierdził, że chwilowo nie ma pieniędzy. W ramach zadośćuczynienia zaoferował kary umowne w wysokości 10 proc. wartości działek.
Pieniądze wzięli. Kto by nie wziął. Kowalikowie dostają 123 990 zł.
Moment podpisania umów przedwstępnych był pierwszym, kiedy zaczęły się kłopoty mieszkańców Olszanicy.
Mało kto bowiem zwrócił uwagę, że w umowie z 2004 pośredniczka zawarła zapis, że prowizję (3,66 proc. od wartości sprzedaży w przypadku pani Kowalik) należy jej zapłacić w dniu podpisania umowy przedwstępnej, nawet, jeśli sprzedający nie dostaną żadnych pieniędzy. W przeciwnym wypadku naliczane będą odsetki w wysokości 1 proc. za każdy dzień zwłoki!
- Przy podpisywaniu umów pośredniczka mówiła, że będzie czekać na pieniądze, aż te pojawią się na naszych kontach - mówi dziś Janina Kowalik.
Pieniędzy już nie zobaczą
Do pełnego wykupu ziemi nigdy nie dojdzie. Mieszkańcy nie zobaczą już żadnych pieniędzy, a wkrótce zaczną ponosić coraz większe koszty.
Gdy mieszkańcy dostali 10 proc. w ramach kary umownej, pośredniczka zaczęła żądać od nich zapłaty połowy prowizji. Część osób się zgodziła, inni mówili, że zrobią to po finalizacji transakcji.
Kowalikowie mieli zapłacić prowizję od sprzedaży w wysokości 40 842 zł. W czerwcu 2007 płacą pośredniczce 22 690 zł. Płacą prowizję od sprzedaży, której faktycznie nie było.
Pod koniec roku 2007 następuje zwrot. Deweloper proponuje podpisanie umowy, która karę umowną zmienia na zadatek na poczet wykupu działek. Podpisuje 36 osób.
Dziś mieszkańcy żalą się, że nikt im nie wytłumaczył konsekwencji takiej zmiany. O ile poprzednie umowy zawierano przed notariuszem z Krakowa, umowę z grudnia 2007 poświadczał notariusz przywieziony aż z Tomaszowa Mazowieckiego.
Dlaczego mieszkańcy podpisywali kolejne umowy? Dlaczego ich nie zerwali, skoro widzieli, że deweloper nie dotrzymuje terminów?
- Czekaliśmy, bo co mieliśmy robić? Deweloper i pośredniczka zapewniali, że możemy wydawać pieniądze - mówi załamana pani Janina. Mieszkańcy z Olszanicy mówią, że byli straszeni, że jeśli odstąpią od umów, to zapłacą dwa razy więcej niż dostali.
Praktyki niedozwolone
W 2008 roku miejski rzecznik praw konsumentów stwierdził, że pośredniczka stosuje niedozwolone praktyki i zakazał ich stosowania.
Uznał, że jej działania wobec jednej z mieszkanek Olszanicy są „bezzasadne, a wręcz karalne”. A ściąganie odsetek w wysokości 1 procenta dziennie wprost nazwał lichwą.
Pośredniczka nie reaguje.
Po umowach z grudnia 2007 pośredniczka zaczyna domagać się pozostałej części prowizji. Żąda kategorycznie swoich „ciężko zarobionych pieniędzy” i straszy sądem. Kowalikowie się nie zgadzają. Argumentują, że przecież do sprzedaży nie doszło.
W końcu pośredniczka idzie do sądu, który w 2011 roku stwierdza, że skoro pani Kowalik podpisała się pod umową z pośredniczką, to ma zapłacić pozostałą część prowizji w wysokości ponad 18 tys. 153 zł.
Sąd zaznacza jednak, że naliczanie odsetek w wysokości 1 proc. dziennie „jest stanowczo za wysokie i sprzeczne z zasadami współżycia społecznego”. Nalicza odsetki ustawowe.
Kowalik nie ma pieniędzy.
Od 2013 roku pośredniczka „Abesty Dom” nasyła na kobietę trzech komorników.
Jeden przez pół roku ściąga z jej emerytury (niewiele ponad 1,3 tys. zł) po prawie 400 zł miesięcznie.
W międzyczasie pośredniczka próbuje wejść na hipotekę domu Kowalik.
W końcu załamana kobieta bierze pożyczkę z banku (18 tys. zł), a jej syn od znajomych pożycza ok. 20 tys. zł. Spłacają pośredniczkę - 36 tys. 735,85 zł, z czego 18 tys. 153 zł to reszta prowizji, a 15 tys. 274,85 zł. to odsetki. Reszta to koszty procesu.
To jednak nie koniec. W 2015 wraca deweloper. A dokładnie jego prawny spadkobierca.
Wypowiada on umowy kupna z 2007 roku i żąda... zwrotu zadatku, czyli tych pieniędzy, które początkowo były karą umowną.
Janina Kowalik jest załamana. Ma oddać jeszcze prawie 124 tys. złotych! Ma nowotwór złośliwy. Dwa lata temu straciła pierś, rok temu lekarze wycieli jej macicę.
- Nie wiem, co ze mną będzie - mówi zrozpaczona.
Wypowiedzenie umów i żądanie zwrotu zadatku dostają wszyscy, którzy podpisali umowy w 2007 roku.
Sądy mówią: płaćcie!
Sądy wydały już pierwsze wyroki zaoczne, bez udziału poszkodowanych. Jeden z synów pani Kowalik otrzymał wyrok pod koniec sierpnia. Ma oddać 41 tys. 330 zł plus odsetki ustawowe liczone od października zeszłego roku.
Dzwonimy do pośredniczki i pytamy o sprawę Olszanicy. Kobieta nie ma sobie nic do zarzucenia. Mówi, że działa w zgodzie z prawem i kodeksem cywilnym. Prosi, by nie dzwonić do niej więcej, bo uzna to za nękanie.
Ale sama dzwoni do nas następnego dnia. Ostrzega. Zanim odłoży słuchawkę dodaje, że jest ważną osobą w mieście.
Wygrali, ale
Kilku osobom udało się wygrać w sądach z pośredniczką. Bo wymogli na niej na piśmie, że resztę prowizji zapłacą po sprzedaży gruntów.
Pozornie są wygrani. Nad wszystkimi wisi jednak teraz widmo zwrotów zadatków z 2007 roku.
Najbardziej poszkodowani są jednak najsłabsi, starzy, schorowani, nie dysponujący odpowiednią wiedzą i prawnikami. Umowy zawierali w dobrej wierze, wierzyli w słowa. Nie czytali drobnych literek na formularzach.
Teraz mogą stracić ostatnie pieniądze, domy, ziemię. A wszystko w zgodzie z prawem.