Tokio 2020. Gruntowanie cnót olimpijskich

Czytaj dalej
Fot. Przemysław Franczak
Przemysław Franczak

Tokio 2020. Gruntowanie cnót olimpijskich

Przemysław Franczak

Ohayo gozaimasu! To najpopularniejsza japońska wersja dzień dobry, choć po dziesięciu godzinach lotu w maseczce masz wrażenie, że zbyt dobry nie jest, bo właśnie dorobiłeś się stresu pourazowego i już nic nigdy nie będzie w twoim życiu takie samo jak wcześniej. A przylot do Tokio to przecież dopiero początek wielkiej przygody. Tym bardziej że – okazuje się od razu – Japończycy skopiowali najnowsze rozwiązania z Polski i na czas igrzysk uruchomili autorski program gruntowania cnót. Olimpijskich.

To skomplikowany, wielopoziomowy trening, w którym miękną najtwardsi, a bezużyteczne okazują się nawet najsilniejsze mechanizmy obronne ludzkiej psychiki. Streszczę pokrótce.

Zaczyna się od ćwiczeń na cierpliwość w wypełnianiu formularzy, niezłomność kształtuje kilkugodzinne oczekiwanie na lotnisku, a wydolność bieganie od okienka do okienka ze stertą papierów i zbieranie pieczątek. To połączone jest z morderczym szkoleniem z bezgranicznej tolerancji i akceptacji, bo niby wszystko znajduje się na specjalnych aplikacjach w telefonie, ale papier to tu rzecz święta.

Hart ducha wypracowuje się wówczas, gdy myślisz, że to już koniec wstępnych procedur, ale jednak się mylisz, bo drugie tyle przed tobą. Równowagę (psychiczną) z kolei trenuje się przy ustalaniu, czy wysłali cię na kwarantannę, czy jednak nie oraz próbie ogarnięcia, co w sumie ci w tym Tokio wolno robić. W budowaniu odporności pomagać będą na początku codzienne testy, pierwszy już na lotnisku (dwa trzeba było zrobić jeszcze przed wylotem). Innymi słowy, z tokijskich lotnisk wychodzi już zupełnie inny człowiek. A pod skórą czujesz, że to dopiero początek i gruntowanie cnót to proces, który jeszcze potrwa. Samopoczucie? Typowo japońskie. Jako tako (bochibochi; pilnie studiuję rozmówki polsko-japońskie).

Ścisły covidowy reżim dla przyjezdnych nie jest oczywiście czymś zaskakującym, zresztą dziś do Japonii tak po prostu przylecieć się nie da. Kraj jest otwarty teraz tylko dla swoich obywateli, rezydentów i akredytowanych uczestników igrzysk. Specyfikę tej imprezy chyba najlepiej opisuje to, że gdy wylatywaliśmy do Tokio światowe media obiegła informacja o możliwości odwołania imprezy za pięć dwunasta, więc tuż po wylądowaniu nie było pewności, czy nie powinniśmy jednak zawrócić do hali odlotów.

Realizacja takiego scenariusza była naturalnie mało prawdopodobna, choć news był oparty o oficjalną wypowiedź przedstawiciela komitetu organizacyjnego. Byłaby to operacja z kilku powodów raczej niewykonalna - zwłaszcza, gdy na miejscu są już tysiące uczestników – niemniej zostaje pytanie, co stanie się, gdy w Japonii zaczną gwałtownie rosnąć wskaźniki zakażeń. Bez znaczenia, czy będzie miało to coś wspólnego z przylotem zagranicznych gości. Olimpijska bańka pękła już wcześniej i w ciemno można założyć, że na pojedynczych przypadkach się nie skończy. Na pewno jednak mają tu na to jakieś wymyślne procedury. Młodzi adepci japońskiej szkoły gruntowania cnót olimpijskich już nie mogą się ich doczekać.

Przemysław Franczak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.