Tomasz Kammel jest już po pięćdziesiątce, ale nie czuje się dorosły
Jest zdeklarowanym kawalerem. Jak sam twierdzi – tak już chyba zostanie na dobre. A przecież niejedna piękność miałaby ochotę stworzyć z nim rodzinę.
To prawdziwy fenomen polskich mediów: w zeszłym roku świętował dwudziestopięciolecie swej obecności w TVP. Choć dwa razy wyrzucano go ze stacji, szybko powracał do niej, by odnosić jeszcze większe sukcesy niż poprzednio. Nad Wisłą zmieniały się rządy i władze telewizji, a on nadal króluje na małym ekranie. Do tego, choć stuknęła mu już pięćdziesiątka, wygląda niczym młodzieniaszek.
- Ja się nie czuję specjalnie dorosły. Jak myślę o tym, ile mam lat, wzbudza to we mnie uśmiech zaskoczenia i pytanie: kiedy to się stało? Bo psychicznie, emocjonalnie jestem w innej czasoprzestrzeni. A z drugiej strony przychodzi refleksja, że ja już mam mnóstwo doświadczeń i wiedzy, która zdążyła się nagromadzić – podkreśla w „Vivie”.
Pupilek babci
Jako mały chłopiec marzył, aby być... śmieciarzem. Bo podobało mu się, jak pracownicy MPO jeździli na stopniu na zewnątrz ciężarówki. Wychowywał się bez ojca, który zostawił go, kiedy zaledwie miał pół roku i wyjechał na stałe do Niemiec. Matka musiała utrzymać niepełną rodzinę, więc była w domu gościem. Tomkiem zajmowała się w tej sytuacji przede wszystkim babcia. Dlatego obdarzył ją szczególną atencją.
- Uwielbiałem spędzać z nią czas, bo potrafiła mnie godzinami słuchać, a ja mówiłem, mówiłem i mówiłem. Mało kto mógł to znieść w tak wielkiej dawce, ale jej nigdy nie przeszkadzało. Spełniała wszystkie moje kulinarny zachcianki, szyła stroje na karate i stała za mną murem w każdej sprawie. Bardzo ją kochałem, choć myślę, że ona mnie jeszcze bardziej – wspomina w „Party”.
Nie był specjalnie dobrym uczniem, ale też nigdy nie narobił sobie kłopotów w szkole. Kiedy miał czternaście lat, babcia w tajemnicy przed matką skontaktowała go z ojcem. I od pierwszego spotkania obaj przypadli sobie do gustu. Chłopak zaczął wyjeżdżać do niego do Niemiec i nie przeszkadzało mu, że ojciec założył tam nową rodzinę. Mało tego: kiedy Tomek wiele lat później wszedł w show-biznes, to właśnie ojciec został jego… menedżerem.
- Kiedy miałem 15 czy 16 lat, trenowałem narciarstwo alpejskie. Żeby zostać w regionalnej kadrze sportowców finansowanej przez państwo, trzeba było zdobyć tak zwaną drugą klasę sportową. To był pierwszy cel i moment, kiedy poczułem, co znaczy być albo nie być. Wszystko zależało wyłącznie ode mnie: czy mam dobrze posmarowane narty, czy wystarczająco ciężko trenowałem, żeby osiągnąć wynik – opowiada w „Vivie”.
Nic na siłę
Wyjazdy do Niemiec zaprocentowały, kiedy po maturze Tomek musiał wybrać studia. Padło na germanistykę – ale już pod koniec nauki chłopak trafił do lokalnej rozgłośni radiowej i został jej prezenterem. Sukcesy sprawiły, że z czasem zrobiło mu się za ciasno w rodzinnej Jeleniej Górze. Dlatego spakował manatki i wyruszył na podbój Warszawy. Tam w 1997 roku zaczął prowadzić swój pierwszy program w TVP. Popularność przyniosła mu jednak dopiero „Randka w ciemno”.
- To była najlepsza szkoła z możliwych. Dostałem ją w solidnym zastrzyku. „Randkę w ciemno” wspominam znakomicie, chociaż wszedłem do niej, kiedy następowała wielka telewizyjna rewolucja. Cały rynek bardzo się zmieniał. Wchodziły nowe programy, widzowie zaczynali mieć inne oczekiwania. „Randka” była programem z kończącej się epoki, a mimo to istniała jeszcze siedem kolejnych lat – podkreśla w „Gazecie Krakowskiej”.
Dobra passa Tomka trwała aż całą dekadę. W końcu jednak omsknęła mu się noga. Najpierw wziął udział w „Tańcu z gwiazdami” w konkurencyjnej stacji, a potem został oskarżony o nieuczciwe relacje biznesowe. W efekcie z dnia na dzień znalazł się na bruku. Ale zachował się jak hollywoodzcy bohaterowie: otrzepał pył i wrócił po swoje. Od tamtej pory jest nieustannie najjaśniejszą gwiazdą telewizji publicznej.
- Nigdy nie próbuję wcisnąć się gdzieś na siłę, pokazując, że ja mam tutaj fajnych kolegów na szczycie i oni mi to załatwią. Zawsze chciałem być tam, gdzie mnie chcieli, a nie tam, gdzie ktoś mi „załatwił” robotę. W Hollywood mają to swoje słynne powiedzenie: „Jesteś tak dobry, jak twój ostatni film”. I to jest ekstra. Rzeczywiście w moim zawodzie tak jest, że constans, stanie w tym samym miejscu oznacza regres. Ja muszę cały czas iść do przodu, szukać nowych rzeczy – podkreśla w „Vivie”.
Bez ślubu
Kiedy Tomek przeniósł się do Warszawy, zamieszkał we wspólnym mieszkaniu z koleżanką. Ewa Wróbel była bardzo przedsiębiorcza: założyła firmę konsultingową Sparrow, która szybko zaczęła przynosić spore dochody. Tomek był jednym z jej udziałowców, ale z Ewą łączyło go jednak coś więcej. Na pytanie: „Czy jest pan teraz zakochany?”, odpowiadał: „Z Ewą jestem od czterech lat, ale nie powiem wiele. Ona nie chce być kojarzona jako moja dziewczyna. Woli pracować na własną markę”.
Z czasem drogi Tomka i Ewy rozeszły się. Młody i przystojny prezenter w oczywisty sposób budził zainteresowanie płci pięknej. On jednak wolał imprezować w męskim towarzystwie. Co weekend balował w którymś ze stołecznych klubów u boku Kuby Wojewódzkiego. Wszystko zmieniło się, kiedy podczas konferencji biznesowej poznał Katarzynę Niezgodę. Choć wiceprezeska jednego z banków była zamężna, telewizyjny prezenter zawrócił jej w głowie.
Nowy związek Tomka budził od początku wielkie zainteresowanie mediów. Niezgoda rozwiodła się z mężem i zaczęło się mówić o jej ślubie z gwiazdorem TVP. Podczas wspólnego pobytu w Krakowie, Tomek kupił pierścionek zaręczynowy i wręczył go swej wybrance. Mało tego – nawet zaczął w wywiadach przebąkiwać o założeniu rodziny. Niestety: miłość zaczęła powoli przygasać i w końcu para się rozstała. Od tamtej pory Tomek skrzętnie skrywa swe życie prywatne.
- Moja dziewczyna ma dwie nastoletnie córki, które dorastają na moich oczach i stają się bardzo ważną częścią mojego świata. Ich mama znakomicie poukładała nasze życie. Jest w nim dużo miejsca dla mnie, co nie wyklucza świetnych kontaktów z ich ojcem. Dziewczyny mają bardzo zaangażowanego i kochającego tatę. Nie popełniam błędu, by grać rolę, w której nie zostałem obsadzony i próbować im go zastąpić. Wiedzą, że mają we mnie wsparcie, ale przede wszystkim wiedzą, że mają rodziców. Ja zawsze służę radą, pilnując, bym nie udzielał tych nieproszonych – deklaruje w „Vivie”.