Tomasz Karolak: od punkowego buntownika do ulubieńca telewidzów

Czytaj dalej
Fot. Szymon Starnawski
Paweł Gzyl

Tomasz Karolak: od punkowego buntownika do ulubieńca telewidzów

Paweł Gzyl

Zmieniał kobiety jak rękawiczki. Regularnie wraca jednak do matki dwójki swoich dzieci. Ciągle wadzi się przy tym z sobą samym. Czy wreszcie odnalazł spokój ducha?

Choć zaczynał w krakowskich teatrach, kiedy przyszyło do płacenia rachunków, okazało się, że bardziej popłatna jest praca w kinie i telewizji. Dlatego nie odmawiał żadnej propozycji, jaka do niego trafiła. Dzięki temu jest stale obecny na małym i dużym ekranie. Wyspecjalizował się w komediach romantycznych – i jego nazwisko przyciąga do kin tłumy wielbicielek. Teraz oglądamy go po raz kolejny w roli świętego Mikołaja w piątej części „Listów do M.”

- Uwielbiam grać w komediach romantycznych! Powiem ci nawet więcej – jestem dumny z tego, że mam ich tak dużo na swoim koncie. Praca na planie tych filmów zawsze wiązała się ze spotkaniami z ludźmi, których uwielbiam. Bardzo dobrze się wtedy bawiliśmy. Merytoryka scenariusza schodziła często na drugi plan. Efekt był różny. Jedne produkcje były bardziej, a drugie mniej krytykowane, ale dla mnie nie miało to większego znaczenia – mówi w rozmowie z Plejadą.

Socjalistyczna lipa

Jego rodzice pochodzą ze wsi i znaleźli możliwość awansu społecznego dzięki wojsku. Ojciec był kwatermistrzem, a matka zajmowała się finansami. Peerel dał im szansę wydźwignięcia się z biedy, wspierali go więc swą pracą. Musieli się jednak przenosić z miejsca na miejsce. Mały Tomek nie był specjalnie z tego zadowolony, bo ciągle musiał zmieniać kolegów. Najbardziej podobało mu się w Ustroniach Morskich, bo wystarczyło, że wyszedł z bloku, a już był na plaży.

- Moi rodzice mieszkali tam z całą grupą wojskowych rodzin - kilkadziesiąt młodych małżeństw z dzieciakami dostało mieszkania z przydziału - pewnie nieźle się bawili, przy okazji służąc ojczyźnie ludowej. Pamiętam wyjazdy do jednostki na bajki rysunkowe w niedziele i specjalny sklep dla wojskowych, gdzie można było kupić mirindę i salami – wspomina w „Gazecie Wyborczej”.
Początkowo mały Tomek ślepo wierzył w socjalistyczną propagandę. Wszystko zmieniło się, kiedy przeniósł się z rodzicami do Warszawy na początku lat 80. Był stan wojenny i kolega z klasy pokazał mu nielegalną książkę o Katyniu. Wtedy otworzyły mu się oczy na peerelowskie zakłamanie. Zbuntował się przeciwko rodzicom – i został punkiem.

- W liceum śpiewałem w garażowych zespołach z moim kolegą, basistą „Johnnym”, ja byłem „Teddy” - niby taki misiu, mimo że ważyłem 20 kg mniej niż teraz. Graliśmy koncerty, których nikt nie oglądał. W 1989 roku kończyłem 18 lat, 21 czerwca. Politykę miałem w nosie, ale zostało we mnie rozczarowanie, że komuna to była - jak ten festiwal piosenki żołnierskiej - jakaś lipa – podsumowuje w „Gazecie Wyborczej”.

Zawodowy sprawdzian

Śpiewanie w zespole przychodziło Tomkowi z łatwością, podobnie jak popisywanie się w szkole przed nauczycielami i klasą. Nic więc dziwnego, że po maturze postanowił zdawać do szkoły aktorskiej. Nie udało się – zaczął więc studiować resocjalizację. Prawie ją skończył, kiedy za czwartym razem wreszcie otwarły się przed nim podwoje krakowskiej szkoły aktorskiej, po której z powodzeniem zaczął sceniczną karierę.

- Pamiętam, że już jako aktorzy wybitnych polskich teatrów: Teatru Słowackiego i Starego Teatru w Krakowie, odkryliśmy, że przeżyć za 560 zł raczej się nie da. Zorganizowaliśmy więc grupę i wystawialiśmy bajki w podstawówkach oraz piosenki warszawskie, które okazały się hitem w szkołach zawodowych. Przez cztery lata byliśmy zamawiani na 8.30 rano. Horror. Z dwojga złego wolałem wyjazdy z bajkami. W ogóle uważam, że był to mój najlepszy zawodowy sprawdzian – śmieje się w „Playboyu”.

Los aktora odmienił się, gdy przeniósł się do Warszawy. Sukcesy na tamtejszych scenach sprawiły, że upomniało się o niego kino i telewizja. Najpierw zabłysł rolą w komedii „Testosteron”, a potem podbił serca telewidzów występami w „Kryminalnych” i „39 i pół”. Największe powodzenie zdobył jednak dzięki w „Rodzince.pl”, gdzie stworzył uwielbianą przez kobiety postać Ludwika Boskiego. Dziewięć lat na planie serialu przypłacił jednak poważnymi problemami osobistymi.

- Teraz cenię sobie bardzo, że mogę pobyć z rodziną. To mnie kręci. Ja grałem przez 10 lat sztuczną rodzinę. To jest psychologicznie ciekawe, że stworzyliśmy sztuczną rodzinę, która przebywała ze sobą więcej niż my w naturalnych rodzinach. I to spowodowało zaburzenia. U wszystkich nas. Cena za „Rodzinkę.pl” jest ogromna – wyznaje w Pudelku.

Drabina duchowa

Tomek od zawsze czuł w sobie głód duchowości, który gnał go w dziwne miejsca. W połowie lat 90. zainteresował się teorią głoszącą, że Chrystus związał się z Marią Magdaleną i pozostawił po sobie potomstwo. Wraz z grupą innych zapaleńców tropił ślady legendarnego rodu Merowingów na terenach dzisiejszej Francji. Kiedy to zawiodło, zaczął poszukiwać ukojenia w polskich klasztorach, zamykając się w nich na kilkudniowe „detoksy” od współczesnego świata.

- Zgadzam się z mistykami, że tylko cierpienie powoduje, że człowiek wspina się w tej drabinie duchowej. Jak człowiekowi jest dobrze, to ma wszystko w dupie. W momencie kiedy cierpi, zaczyna badać siebie, próbuje zrozumieć pewne rzeczy. Mam wrażenie, że wreszcie ruszyłem z miejsca, że przez te różne prywatne doświadczenia staję się lepszym człowiekiem, aktorem, partnerem, ojcem – podkreśla w „Vivie”.

W ostatnich latach Tomek zafascynował się medycyną południowoamerykańską. Najpierw wyjeżdżał do Peru, aby przyjmować tam ayahuascę. Pod jej wpływem miał wizje, które rzekomo pomogły mu zrozumieć siebie. Teraz chwali się, że wstrzykuje sobie pod skórę jad amazońskiej żaby Kambo, mający go uchronić przed wszelkimi wirusami, w tym i przed COVID-19. Podobno to niebezpieczne – aktor wierzy jednak bardziej szamanom niż lekarzom.

W tym drugim z rytuałów uczestniczy również partnerka Tomka – Viola Kołakowska. Aktor jest z nią związany od piętnastu lat. Para jednak nieustannie rozstaje się i schodzi z powrotem. Aktualnie podobno jest znowu razem. Nic w tym dziwnego: wszak Tomek i Viola doczekali się aż dwójki potomstwa: piętnastoletniej córki Leny i dziewięcioletniego syna Leona.

- Jestem tym, który przynosi mamuta do domu, czyli zarabiam i w ten sposób ogarniam rodzinę. Viola się poświęciła dzieciom, ale to jest tak, że ja codziennie spędzam czas z dziećmi – choć nie wiem, jakim cudem – a oprócz tego mam czas na inne projekty, np. muzyczny. Jest OK. Jestem w takim rytmie cały czas i już się do tego rytmu przyzwyczaiłem – deklaruje w „Fakcie”.

Paweł Gzyl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.