Tomasz Michniewicz: Pan Darcy jest symbolem świata, który już dawno odszedł
- Pisząc taki tekst, jakim jest „Przedświt”, nie można się nie odsłonić - mówi Tomasz Michniewicz, autor powieści, reportażysta, dziennikarz.
Kiedy Tomek został Tomaszem?
Literacko przy „Chrobocie”. Wcześniejsze reportaże były pisane w stylu gonzo, czyli: „pojechałem, oddałem kilka strzałów, odpaliłem fajerwerki, teraz to opiszę”. Do tamtego etapu „Tomek” nadawał się w sam raz. Dużo poważniejszą książką był „Chrobot”, w której starałem się pokazać niuanse funkcjonowania świata i to był początek Tomasza, jeśli chodzi o podpisywanie książek. W życiu obaj są równie aktywni przez cały czas.
Ta zmiana, przejście do innego etapu to oznaka dojrzałości?
Wiek predestynuje mnie do zmiany, ale nie wiem, czy to oznaka dojrzałości. Na tym etapie życia wszyscy mamy podobne wątpliwości i rozważania, nie czuję, żebym odkrywał Amerykę. Tym bardziej że nie odcinam twardo etapów, traktuję je bardziej jako kontynuację, rozpiętość na linii czasu. To nie tak, że w wieku 32 lat coś się kończy, a coś innego zaczyna, bardziej jedno przechodzi w drugie, płynie na skali czasu. A ja różnie z tym pływaniem sobie radzę. Życie mnie nauczyło, że dopiero z perspektywy czasu można trzeźwo ocenić, czemu pewne rzeczy służyły i na jakim właściwie etapie się wydarzyły. Nie wiem, czy posunąłbym się do diagnozy, że dziś moje wybory to efekt dojrzałości, odpowiem na to pytanie chętnie, ale za kilka lat.
„Półmetek za mną, świat zjeżdżony, a we własnej głowie białe plamy”. Cytuję fragment „Przedświtu”, bo choć to powieść, nie sposób jej nie czytać bez porównań z autorem. Nie bał się pan tego, że wybierając pierwszoosobową narrację, będą się pojawiać pytania o granice między fikcją a prawdą?
Faktycznie, najczęstsze pytanie, które słyszę, dotyczy rozstrzygnięcia, czy „Przedświt” jest autobiografią. Ale takie też było założenie tego eksperymentu. Nie bez powodu powieść zaczyna się passusem, który w nieco tylko odmiennej formie pojawia się w moich wcześniejszych reportażach, a mianowicie: „Wszystkie wydarzenia i postacie opisane w tej książce mogłyby być prawdziwe - za dnia”. „Przedświt” jako pierwsza powieść autora, który wcześniej był reportażystą i żegna się z tym etapem, a przynajmniej tak mu się na ten moment wydaje, był dla mnie fantastycznym polem do meta-gry z czytelnikami. O tym, że odbiorcy będą analizować, zastanawiać się, co jest prawdą, a nie zestawiać wszystko, co wiedzą o mnie, jako o prawdziwym człowieku, autorze, podróżniku, reporterze, osobie, która zajmuje się działaniami charytatywnymi z tym, co jest w książce, wiedziałem, zanim zacząłem ją pisać. I świetnie, bo jedną z osi „Przedświtu” jest niewiedza na temat tego, co w życiu bohatera i w świecie przedstawionym jest rzeczywiste, a co już nierealne, co prawdziwe, a co fikcyjne. Ta oś, zabawa z odbiorcą, między prawdą, fikcją a wymysłem wydała mi się bardzo ciekawym zabiegiem. Więc to nie jest tak, że się bałem pytań, ile w powieści jest prawdy, bo taki też był cel i założenie konstrukcyjne, które mi przyświecało.
Rozumiem więc, że na pytanie, jak bardzo trzeba się odkryć, odpowie pan, że precyzyjnie pan sobie założył, co pan pokaże?
Pisząc taki tekst, jakim jest „Przedświt”, nie można się nie odsłonić. Nie oszukujmy się, to nie kryminał, w którym proponujemy czytelnikom czysto intelektualną rozrywkę, mylimy tropy, bawimy się stylem i językiem. Kiedy pisze się książkę emocjonalną, o charakterze pokoleniowym, w której dotyka się doświadczenia wspólnotowego, nie ma mowy, aby tworzyć wyłącznie ze zmyślenia, z głowy, z rozważań czy medytacji. I nawet jeśli te wydarzenia są wyobrażone, albo przeinterpretowane, bo w przypadku „Przedświtu” tak najczęściej jest, w większości dotyczą prawdziwego doświadczenia, albo osobistego, albo takiego, którego byłem świadkiem czy o nim usłyszałem. Interpretacja znaczeniowa, symboliczna, metaforyczna jest w książce oderwana od rzeczywistości - prawdziwe historie mają w niej zupełnie inną rolę i inne znaczenia. Ale wszystko, co napisałem, także to, co jest poprzekręcane, poprzeinaczane, pozmyślane, przepuszczone jest przez filtr emocji autora.
Faktycznie znał pan panią, która kolekcjonuje nekrologii z takim samym imieniem i nazwiskiem, jakie nosi?
Ta postać jest pięknie podkręcona, niemal oniryczna, ocierająca się o fikcję i nie chciałbym odpowiadać, czy faktycznie istniała kobieta z taką fantazją czy przyzwyczajeniem do zbierania nekrologów, czy też nie istniała. Czytając „Przedświt” można się tym bawić, bo to nie jest reportaż, w którym wszystko dzieje się naprawdę.
Podoba mi się, jak sprowadził pan temat końca czy wypalenia się miłości, do czynności opuszczania deski klozetowej.
Moje poprzednie książki dotykał problem, z którym każdy reporter musi się mierzyć; były próbą przedstawienia incydentów czy małych historii widzianych z daleka tak, by stały się choć trochę uniwersalne. Dużo łatwiej jest opowiedzieć o morderstwie, niż o tym, że ktoś przez osiem lat chodził do szkoły podstawowej. Opisanie takiej zwyczajności jest praktycznie niemożliwe i „Chrobot” był próbą zmierzenia się z taką codziennością. Niemniej jednak nasze życie składa się właśnie z takich nieopisywalnych detali, gdzie słowo „nieopisywalne” oznacza „niewarte opisania”. Możemy myśleć o miłości i potencjalnej zdradzie, rozpadzie związków przez pryzmat uniwersalnych fantazmatów, wielkich metafor, ale tak naprawdę w życiu ten koniec, rozpad czy też kryzys zaczyna się od obcego zapachu na ubraniu partnera albo dziwnych zachowań, odstających od rutyny, kiedy mąż nagle kupuje znienacka kwiaty. Otwarta deska od sedesu, akurat w przypadku tego konkretnego bohatera, który jest symbolem szarego i zwykłego codziennego życia rodzinnego, jest właśnie tym odstępstwem, które staje się adekwatne do jego wątpliwości.
Powieść nie ogranicza tak, jak ograniczał reportaż. Na co jeszcze pozwala?
Wyrosłem w brytyjskiej szkole reportażu, gdzie przywiązuje się duże znaczenie do wiarygodności, faktografii, nie koloryzuje się, nie zmyśla. Staramy się oddać rzeczywistość jak najbardziej prawdziwie, na ile to tylko możliwe. Więc kiedy piszę, że gdzieś jest sześć pięter, to nie mogło ich być osiem, i ja to wcześniej muszę dokładnie sprawdzić. Reportaż jest ograniczający w ten sposób, że wymusza opisanie świata odtwórczo - jest on jakoś dany, może mi się podobać albo nie, ale muszę go namalować takim, jakim go zastałem, jakim mi się przedstawił. „Przedświt” jako powieść to była z kolei pusta kartka, na której migał kursor, to było stwarzanie, a nie odtwarzanie świata. W świecie onirycznym, na granicy jawy i snu, może się wydarzyć wszystko, choć i fikcja jest poddana pewnym zasadom, które nazywam wewnętrzną koherentnością. Można stworzyć świat, w którym ludzie fruwają zamiast chodzić, ale wtedy wszyscy muszą fruwać zgodnie z przyjętymi dla tego świata zasadami.
Ta powieść na pana czekała?
Szczerze? Pisałem ją całe swoje życie. Od połowy liceum prowadziłem notatnik, w którym odnotowywałem zaobserwowane sytuacje, cytaty, zasłyszane dialogi, sceny, które zwróciły moją uwagę. Wszystko z takim założeniem, że „a nuż się kiedyś przyda”. W „Przedświcie” są setki takich wcześniej zanotowanych słów, zdań, sytuacji.
Dużo się mówi o kryzysie mężczyzn, o wyczerpujących się wzorcach, niedziałających już archetypach. Świadomie wpisał się pan w ten nurt, by opowiedzieć o mężczyźnie w rozsypce, który nie jest jakby nie patrzeć panem Darcy.
Oczywiście, że tak, a pan Darcy nie jest przypadkową postacią, która się w książce pojawia. Osobiście bardzo lubię ten uroczy fragment, kiedy para staruszków czyta sobie przed snem „Dumę i uprzedzenie” i nigdy nie dociera do momentu pojawienia się pana Darcy’ego, bo starszy pan zawsze wcześniej zasypia. Jak dla mnie pan Darcy jest symbolem świata, który już dawno odszedł. Niektórzy do tego świata tęsknią, wielu o nim marzy, jeszcze inni wyrzuciliby go na śmietnik zapomnienia. Całkowicie świadomie wpisuję się w dzisiejszy dyskurs na temat współczesnej męskości i kobiecości, zmiany paradygmatu ról, która się właśnie wydarza, natomiast nie wpisuję się w nią w bezkrytyczny sposób. A taki właśnie obserwuję w przestrzeni publicznej. Wiele osób dąży ślepo do tej zmiany i wierzy, że wszystko, co nastąpi będzie lepsze od tego, co jest teraz i było. Za dużo w życiu widziałem, by podzielać to przekonanie. Trudno w takich makrozmianach przewidzieć wszystkie konsekwencje społeczne. I naprawdę nie trzeba długo czekać, bo już widać pierwsze negatywne konsekwencje tej przemiany, choćby rosnące trudności i pogubienie się młodych ludzi w obszarze poznawania się, randkowania. Role należące do mężczyzny w obszarze poznawania, umawiania się czy zdobywania kobiety, przestały obowiązywać. Jestem częstym uczestnikiem męskich kręgów, gdzie kilkunastu mężczyzn spotyka się co trzy tygodnie i dyskutuje o różnych sprawach. Rozmawiamy także o tym, że już nie wiemy, co do nas należy w sprawach damsko-męskich i nie wiedząc, jak mamy się zachowywać, w efekcie przyjmujemy ostrożną, zachowawczą postawę. A ta nie zawsze się podoba kobietom. To trochę jak spacer po polu minowym, gdzie ten sam gest raz będzie odebrany pozytywnie - bo otworzyłeś mi drzwi, to bardzo miłe, dziękuję, a innym razem wywoła sprzeciw - ja sobie świetnie sama poradzę, nie upupiaj mnie w ten sposób. Zmiana jest faktem, natomiast bezkrytyczny zachwyt nad nią wydaje mi się bardzo krótkowzroczny i nie przewiduje konsekwencji, także tych długofalowych, na pokolenia, które są nieuniknione. Nie ma dużych przemian w skali społecznej, które nie przyniosłyby jakichś negatywnych efektów.
„Życie mi biegło na samym staraniu. Od tego jest mężczyzna” - mówi bohater pana książki. Dziś musi się zmierzyć z tym, od czego jest. Mężczyznom wydaje się, że jest im trudniej niż kobietom?
Nie znam żadnego mężczyzny, który by tak uważał. To nie jest w ogóle przedmiot rozważań mężczyzn, których znam. To, o czym rozmawiamy, dyskutujemy dotyczy naszej roli, odpowiedzialności, kierunku zmiany, o tym, jak odpowiadać na wyzwania dzisiejszego świata. Zresztą takie dyskusje w tonie „kobiety kontra mężczyźni” są według mnie pozbawione sensu. Za każdym razem, gdy ktoś mówi: „mężczyźni to, kobiety tamto”, ma tak naprawdę na myśli siebie i swoich bliskich, swoje środowisko. To nie jest o mężczyznach jako takich, tylko tych, których akurat znam i obserwuję. Wszystkie te dyskusje wydają mi się więc bezprzedmiotowe, bo używamy tych samych terminów do opisywania skrajnie różnych grup ludzi, które mamy akurat w głowach. Łatwiej to zrobić w skali mikro, kiedy mogę zapytać: czego ty chcesz, a jak ty byś wolał, wolała? Co ja mogę dla ciebie zrobić? Wtedy wzrastają szanse na porozumienie. Bo jeśli zaczniemy rozmawiać ogólnie o mężczyznach i ogólnie o kobietach, to już na samym początku się rozminiemy, mając w głowie rozbieżne wyobrażenia.
Wszyscy bohaterowie pana książki są samotni. Czy ten moment, kiedy stare się kończy, a trzeba zdefiniować nowe, jest momentem samotności?
To jest książka o samotności, przy czym samotność nie bierze się tylko i wyłącznie z definicji. Obserwując dyskurs publiczny, w którym rzekomo wszystko się zmienia, można się łatwo dać oszukać, uwierzyć, że wszystko teraz będzie już lepiej i szczęśliwiej. To nie jest prawda; zmienia się, ale tylko w niektórych środowiskach, w dużych miastach, w niektórych obszarach, często w komentarzach i postawach w sieci. W świecie rzeczywistym - to już bardzo różnie. Dzisiaj jako 30-, 40-latkowie funkcjonujemy w zupełnie innej rzeczywistości niż 30-, 40-latkowie 20 lat temu i dużo wcześniej. Mamy przed sobą wyzwania, z którymi oni nie musieli się nigdy mierzyć, choćby technologiczne. Samotność jest dziś samotnością w tłumie, wśród cyfrowych znajomości. Mamy dziś protezę relacji, kiedy tylko wydaje nam się, że jesteśmy w kontakcie i bliskości. Umiemy wymieniać wiadomości, głosówki, pisać na messengerze, komentować zdjęcia i filmiki, a na żywo nie potrafimy rozmawiać, odsłonić się. To samo dotyczy relacji romantycznych. Jest wiele możliwości, portali randkowych, serwisów umawiania się na seks grupowy, są wyjazdy dla singli - a singli tylko przybywa. Narzędzia w tym modelu biznesowym nie są obliczone na sukces rozumiany jako znalezienie miłości. Klienci nie mają znaleźć, tylko szukać, bo firmy zarabiają dopóki ktoś szuka i ma nadzieję. Żyjemy dziś w czasach samotności projektowanej systemowo, jesteśmy w nią wpisywani często wbrew naszej woli. Nie musiało się z tym mierzyć żadne wcześniejsze pokolenie. Rytm życia, w którym dziś funkcjonujemy, również nas przebodźcowuje, przeładowuje nasze ośrodki nerwowe, nieprzygotowane na takie tempo życia i stymulację. Nie mówię, że mamy lepiej czy gorzej, niż nasi przodkowie, ale na pewno mamy inaczej.
Motyw wędrówki, który buduje „Przedświt”, ma wielu literackich ojców. Jacy są pana osobiści ojcowie książki?
Na pierwszym miejscu Tadeusz Konwicki, do którego się zresztą dyskretnie odnoszę w powieści. Pan Konwicki mieszkał na ulicy Górskiego, a ja faktycznie nią się przechadzałem jako student, licząc, że go zobaczę na spacerze z Januszem Głowackim. To ukłon w stronę mistrza. Obaj panowie spoczywają na Powązkach, a ja co roku zapalam im świeczkę. Wymienię także: Bruna Schulza, Witolda Gombrowicza, Paula Austera, Borisa Viana, czyli kanon ambitnego licealisty, bo przecież dziś prozy w onirycznym stylu już się nie pisuje. Mój bohater też jest trochę niedzisiejszy, stąd w książce dużo archaizmów na poziomie językowym, fraz, których dziś nie używamy, co też podkreśla jego niedopasowanie do współczesności. Młody wiekiem, niekoniecznie jednak gotowy na młodość tych czasów, czuje się bardziej zmęczony i zagubiony. Dlatego wraca do czegoś, co było kiedyś, a może tęskni tak naprawdę do wyobrażenia tej przeszłości.
Pana bohater w liceum myślał, że kiedy będzie dorosły, będzie mógł w nocy wyjść po zapiekankę. Wolność oznacza, że może się szlajać do późna. Czym jest dla pana?
Od mojego bohatera wiele mnie różni - jestem ojcem małych dzieci, w wychowanie których jestem bardzo zaangażowany; a każdy, kto ma dzieci, wie, że ich narodziny są końcem poczucia nieograniczonej swobody i wolności. Mam więc dziś wolność w granicach dostępności, a to tryb życia, który sobie wybrałem, zdecydowałem się na niego. Tak więc dla mnie wolność jest okresowym brakiem przymusu, dającym mi poczucie, że przez jakiś określony czas samostanowię o sobie. W moim osobistym odczuciu człowieka, który przez 20 lat jeździł po świecie, podejmował trudne i niebezpieczne wyzwania i prowadził ludzi, odpowiadając za ich życie, wolnością także jest to, że nie muszę już tego robić. Dziś nie zależy już ode mnie, czy jakiś człowiek wróci do domu, czy nie. To też wolność.