Pawel Stachnik

Tragiczny desant pod Dieppe. Sukcesy Polaków mimo klęski całej operacji

Plaża w Dieppe po klęsce brytyjskiego desantu, 19 sierpnia 1942 r. Fot. Archiwum Plaża w Dieppe po klęsce brytyjskiego desantu, 19 sierpnia 1942 r.
Pawel Stachnik

19 sierpnia 1942 r. pod Dieppe we Francji wylądował aliancki desant. Udział w tej zakończonej klęską operacji brali również Polacy.

Latem 1942 r. pod naciskiem Stalina domagającego się jak najszybszego otwarcia drugiego frontu Brytyjczycy zdecydowali się przeprowadzić ograniczoną operację desantową na wybrzeżu francuskim. Na jej miejsce wybrano miasteczko Dieppe na północy francuskiego wybrzeża. W akcji udział miały wziąć dwie kanadyjskie brygady piechoty, brytyjscy komandosi, 30 czołgów oraz 200 samolotów i tyleż okrętów. Desantu miało dokonać około 6 tys. żołnierzy. Ich zadaniem było zdobycie miasta, zniszczenie niemieckich instalacji wojskowych, wzięcie jeńców i wycofanie się.

Desant rozpoczął się 19 sierpnia nad ranem. Niemcy byli jednak przygotowani: lądujących żołnierzy przywitała lawina ognia z bunkrów i stanowisk obrony. Kanadyjczycy zostali przygwożdżeni na plażach i dużej mierze wybici. Tylko niewielkim grupom udało się przedrzeć do miasta, gdzie zostały zniszczone. Czołgi kanadyjskiego Batalionu Pancernego albo utknęły na plaży, albo zostały rozbite przez niemiecką artylerię. Po sześciu godzinach walki dowodzący desantem kanadyjski generał wydał rozkaz odwrotu.

Zginęło lub trafiło do niewoli 3363 Kanadyjczyków, 247 Brytyjczyków, 550 marynarzy Royal Navy i 190 lotników RAF-u. Brytyjczycy stracili jeden niszczyciel, 33 barki desantowe i 106 samolotów. Próbna operacja desantowa zakończyła się zupełną klęską. Niemcy propagandowo rozgłosili aliancką klęskę, chwaląc się zwycięstwem i publikując zdjęcia plaż pełnych zwłok kanadyjskich żołnierzy. Sami stracili 311 zabitych.

Największy rajd

Niewiele osób wie, że w tej operacji wzięli udział także Polacy. Częścią floty desantowej był niszczyciel ORP „Ślązak”, a nad francuskim niebem z niemieckimi samolotami walczyli polscy piloci myśliwscy. Przypomnijmy ten mało znany i rzadko eksponowany epizod.

W kwietniu 1942 r. Polska Marynarka Wojenna przejęła brytyjski niszczyciel eskortowy HMS „Bedale”. Była to nowoczesna jednostka zwodowana zaledwie rok wcześniej, bliźniacza względem już wcześniej przejętych OORP „Krakowiaka” i „Kujawiaka”. Nadano jej imię „Ślązak”, a dowódcą mianowany został 37-letni kpt. mar. Romuald Nałęcz-Tymiński.

18 sierpnia niszczyciel zgodnie z rozkazem dotarł do portu w Portsmouth na południu Anglii. Port okazał się być wypełniony barkami i okrętami desantowymi. Tam kpt. Nałęcz-Tymiński dowiedział się, że jego okręt weźmie udział w największym dotychczas rajdzie do okupowanej Francji - na Dieppe. „Ślązaka” przydzielono do eskortowania Grupy nr 4, składającej się z czterech okrętów desantowych, kanonierki i kilku ścigaczy.

Po drodze do Francji jedna z grup statków transportujących część kanadyjskich i brytyjskich żołnierzy natknęła się na niemiecki konwój, z którym nawiązała walkę. Konwój składał się z niszczycieli, a te bez trudu rozproszyły jednostki desantowe. W ciemnościach nocy na „Ślązaku” słyszano wymianę ognia i widziano błyski strzałów, ale Nałęcz-Tymiński był przekonany, że to brytyjskie okręty strzelają w stronę lądu, a odpowiada im niemiecka artyleria. Nie podjął więc żadnego działania, lecz kontynuował marsz w stronę wybrzeża. Tymczasem włączenie się „Ślązaka” do walki pozwoliłoby stawić czoła niemieckim niszczycielom i ocalić spójność grupy desantowej. Z tego powodu czyniono później zarzuty polskiemu dowódcy.

Ze wszystkich dział

Już na miejscu, pod Dieppe, „Ślązak” pływał wzdłuż wybrzeża w poszukiwaniu niemieckich jednostek. Natknął się na trzy barki desantowe pełne rannych kanadyjskich żołnierzy, kilku zaś w kamizelkach ratunkowych pływało w wodzie. Wszyscy zostali wzięci na pokład. Im bliżej było głównego terenu działań desantowych, tym silniejsze stawały się ataki niemieckich samolotów przypuszczane na flotę inwazyjną.

Niezapomniany Jerzy Pertek w swojej słynnej, niedawno wznowionej książce „Wielkie dni małej floty” przytacza taką oto relację członka załogi niszczyciela, Stanisława Mayaka: „Wzrok biegnie szybko, śledząc po niebie za samolotami i w mig rozpoznając je. — Kąt kursowy — lewa burta!… Teraz już nie ma czasu na zastanawianie się, bo oto Dornier pikuje wprost na nas. Trzasnęły zamki, huk wstrząsnął powietrzem, na niebie ukazały się bukiety dymów. Huki powtarzały się coraz częściej. Dornier zakołysał się, próbował jeszcze uciec. Na próżno! Maleńka poprawka i znów nowa seria. Nareszcie! - Odetchnęliśmy z ulgą, widząc jak …wali się w otchłań. Nie minęło pierwsze wrażenie, raptowny zwrot i na nowo… Teraz, dla odmiany, trzy maszyny walą od lądu. - Zapora!!!… Ognia!…”.

„Ślązak” strzelał do samolotów ze wszystkich dział, co pewien czas podejmował z wody i barek desantowych kolejnych rannych. „Lekarz okrętowy por. mar. dr S. Drozdowski dwoił się i troił, wraz ze swoim personelem opatrując rannych” - wspominał Nałęcz-Tymiński. Z brzegu ogień prowadziła niemiecka artyleria i coraz to któraś z mniejszych jednostek wylatywała w powietrze. Unikać trafień starały się też niszczyciele, zygzakując lub kryjąc się za zasłoną dymną.

Około godz. 8 rano „Ślązak” i dwa brytyjskie niszczyciele otrzymały rozkaz udania się na wschód od obszaru desantowego i wypatrywania niemieckich ścigaczy, które miały nadejść z tego kierunku. Dowódcą zespołu został Nałęcz-Tymiński. Ścigacze nie pojawiły się, ale za to nadleciały niemieckie samoloty, które przypuściły atak. Trzy niszczyciele broniły się jednak skutecznie. „Ślązak” zestrzelił jednego Dorniera Do 217 i uszkodził Junkersa Ju-88.

Twarze pilotów

Po powrocie pod Dieppe „Ślązak” podjął kolejnych rannych, a następnie na rozkaz dowódcy flotylli zaczął stawiać zasłonę dymną wzdłuż wybrzeża, aby ułatwić ewakuację żołnierzy. Okręt posuwał się wolno, bo musiał omijać liczne motorówki i barki desantowe wycofujące się z brzegu. Tak zastał go kolejny atak niemieckich samolotów. Trzy Do 217 eskortowane przez Focke-Wulfy FW 190 zrzuciły bomby na okoliczne jednostki. „Ślązak” otworzył ogień przeciwlotniczy i strącił jednego Dorniera.

Niespodziewanie jednak nad okręt nadleciały, kryjąc się w jego własnej zasłonie dymnej, trzy bombardujące myśliwce FW-190. „Samoloty nadlatywały tak nisko, że wyraźnie widzieliśmy twarze pilotów w ich kokpitach” – wspominał Nałęcz-Tymiński. Wydawało się, że niszczyciel nie uniknie trafienia. Jednak dzięki dobremu manewrowaniu i silnemu ogniowi z broni pokładowej trzy bomby zrzucone przez Focke-Wulfy chybiły celu, choć dwie z nich ledwo-ledwo. „Prawie równoczesne eksplozje dwóch bomb z obu burt okrętu wstrząsnęły nim gwałtownie. Miało się wrażenie, że ORP »Ślązak« został uniesiony ponad powierzchnię morza” - napisał dowódca.

Potem nadleciała trzecia fala niemieckich maszyn. Pechowo w tym momencie wysiadła łączność oficera ogniowego z artylerią główną. Jednak obsługa rufowego działa zareagowała właściwie i bez rozkazu otworzyła ogień do samolotów rozpraszając je. Z powodu silnego ognia niemieccy piloci zrzucili bomby niecelnie i odlecieli.

Walka była wygrana, ale nie obyło się bez strat. Ogień samolotowych karabinów maszynowych zabił trzech artylerzystów, a wielu marynarzy zranił, w tym pięciu ciężko. Oddajmy raz jeszcze głos Jerzemu Pertkowi, który cytuje Stanisława Mayaka: „Umilkło działo. - Czemu nie strzelamy? - spytałem podnosząc hełm z oczu i ocierając twarz z krwi. Ujrzałem smutny obraz. Jeden z obsługi działa leży na stosie łusek wśród krwi, drugi trzyma kurczowo ręką spust, zbryzgany krwią, z oczyma wzniesionymi w niebo, jakby chciał odstraszyć wroga”.

303. najlepszy

Tego dnia „Ślązak” zestrzelił jeszcze dwa niemieckie samoloty (FW 190 i Ju-88). Okręt był uszkodzony i pełen rannych i o godz. 13.06 uzyskał zgodę na odejście do Wielkiej Brytanii. Po drodze na oczach załogi do morza spadł trafiony myśliwiec Hurricane. Okręt zbliżył się do pilota, który wyskoczył ze spadochronem, i podjął go z wody. O godz. 19.15 dotarł do Portsmouth. Tam wyładowano uratowanych marynarzy i żołnierzy, a także zabitych i rannych - w sumie 175 osób. Było też pięciu niemieckich jeńców przekazanych żandarmerii.

Tak udział okrętu w operacji pod Dieppe podsumował Jerzy Pertek: „»Ślązak« był wówczas w akcji przez 22 godziny, z czego 15 godzin walki z brzegiem, samolotami i jednostkami pływającymi nieprzyjaciela. Ponad 30 razy otwierał ogień do samolotów, 10 razy do baterii nieprzyjacielskich na wybrzeżu, gonił ścigacze i okręty podwodne”. Jego dowódcy przyznano wysokie brytyjskie odznaczenie Distinguished Service Cross.

Prócz „Ślązaka” w operacji pod Dieppe uczestniczyło także pięć polskich dywizjonów myśliwskich: 302., 303., 306., 308. i 317. Tak opisywał to Stanisław Socha z 303. Dywizjonu: „Wtedy po raz pierwszy widziałem tyle samolotów w jednym miejscu. Gdzie nie spojrzeć, to wszędzie widziałeś samoloty. Całe, palące się, pełno spadochronów, swoje, niemieckie, wszędzie pełno śladów po amunicji, trzeba było strasznie uważać, aby nie dać się zestrzelić lub zderzyć z innym samolotem”. Nad Dieppe Polacy uzyskali 15 i pół pewnych zwycięstw, cztery prawdopodobne i trzy uszkodzenia. Dywizjon 303. okazał się tego dnia najlepszą jednostką myśliwską z siedmioma zwycięstwami pewnymi i czterema prawdopodobnymi. Jak widać, choć desant poniósł klęskę, jego polscy uczestnicy odnotowali sukcesy.

Pawel Stachnik

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.