Szymon Kozica

Trzask. Brzmiało, jakby ktoś strzelił. Znów trzask. Rozumiem, co się dzieje

Szymon Kozica

22 marca rano Brukselą wstrząsnęły eksplozje. Najpierw na lotnisku, później w metrze. Tego dnia w stolicy Belgii była Karolina Dreszer-Smalec ze Słubic. W momencie zamachów jechała metrem... „Wagon zaczyna wypełniać się dziwnym dymem. Czuję, że dym wchodzi mi do płuc. Gryzie w gardło” - relacjonuje pani Karolina.

Gdy 22 marca Bruksela spłynęła krwią po zamachach bombowych na lotnisku i w metrze, w stolicy Belgii była Karolina Dreszer-Smalec. Jest dyrektorką Fundacji na rzecz Collegium Polonicum w Słubicach, członkinią Europejskiego Komitetu Ekonomiczno-Społecznego w Brukseli. Kiedy wybuchały ładunki, jechała metrem... Opisała nam te dramatyczne chwile.

Przecież za chwilę się udusimy!

„Bruksela, 22 marca. Przyleciałam do Belgii poprzedniego dnia. Choć lotnisko jest bardzo duże, dość łatwo i szybko można wsiąść tu do taksówki, pociągu albo autobusu. Najszybciej jak zawsze windą. Na jednym piętrze hala odlotów, na kolejnym przyloty. Na samym dole perony. Pociąg to dla mnie najlepsza opcja. Za nieco ponad kwadrans będę w samym centrum. Później tylko krótki spacer do hotelu.

Dziś czas zacząć pracę. Wstał piękny dzień, od dawna nie widziałam tu takiego słońca. Zachęca do spaceru. Może pójść piechotą? W pół godziny byłabym na miejscu. Patrzę na zegarek. Zostało mało czasu. Powinnam być w Komitecie najpóźniej o 9.30, żeby przed spotkaniem zdążyć zjeść szybkie śniadanie i napić się kawy. Lepiej więc wybrać metro. Najbliższa stacja jest 200 metrów od hotelu. W ciągu pięciu minut będę na Malbeek, a to już rzut kamieniem od naszej siedziby.
Nieco ponad pół godziny zabiera mi zebranie się do wyjścia. Jeszcze ładowarka do laptopa, może parasol, w końcu tu często pada, plik notatek... Wezmę jeszcze szal, nie lubię, kiedy marznę w szyję. To dopiero początki wiosny, przeziębienie jest ostatnią rzeczą, jakiej mi w tej chwili potrzeba.

Stacja metra De Brouckčre. Z biletem w kieszeni zbiegam schodami. Słychać, że coś odjeżdża. Może jeszcze zdążę. Wpadam na peron, kolejka już odjechała. Ale zaraz będzie następna. Metro to w Brukseli naprawdę wygodny środek transportu. Składy podjeżdżają co kilka minut. Na stacjach w centrum nawet co dwie, trzy.

Nie minęła minuta, a kolejka już wjechała na peron. Ruszamy. Wokół mnie mnóstwo ludzi. Kątem oka spoglądam na telefon chłopaka obok. Na wyświetlaczu zdjęcie jakiegoś budynku i słup dymu. Coś się zapaliło. Rano nie zdążyłam nawet sprawdzić poczty mailowej ani włączyć telewizji. Coś się stało. Pewnie tu, w Brukseli. Rozglądam się. Na ekranach telefonów innych pasażerów podobne zdjęcie.

Metro szybko sunie przed siebie. Kolejna stacja i coraz więcej ludzi. Jeszcze tylko dwie i wysiadam. Przyzwyczaiłam się już do ścisku w metrze. Kolejka zatrzaskuje drzwi na stacji Arts Loi i rusza. Gładko sunie po torach. I nagle coś szarpie pociągiem. Słychać stłumiony, niski dźwięk. Ale najgorsza jest jakaś dziwna fala, która uderza w bębenki uszu. Na tyle mocno, że łapię się za głowę. Chwila dezorientacji. Rozglądam się. Kolejka jedzie. Ludzie zaczynają szeptać.

Nagle pociąg zatrzymuje się. Jakby nigdy nic spokojnie hamuje i staje w środku tunelu. Za szybą widać ścianę. Z megafonów słyszę komunikat o utrudnieniach na linii. Proszą, aby zachować spokój. Stoimy w ciszy. Pewnie zaraz odjedziemy i po kłopocie.

Trzask. Brzmiało, jakby ktoś strzelił. Znów trzask. Rozumiem, co się dzieje
Archiwum Fundacji na rzecz Collegium Polonicum w Słubicach Karolina Dreszer-Smalec jest członkinią Europejskiego Komite¬tu Ekonomiczno-Społecznego w Brukseli.

Mija kolejna minuta. Zaczynam rozglądać się po współpasażerach. Niektórzy cicho rozmawiają, inni dzwonią, sprawdzają maile. Dzwonię do męża do Polski. Nic nie wie o problemach metra w Brukseli. Mówi tylko, że rano był wybuch na lotnisku. Podobno coś poważnego. Hm, lotnisko. To pewnie ono było na zdjęciu u tego chłopaka obok. I pewnie dlatego stoimy.
W wagonach zaczyna być gorąco. Ktoś otwiera okno. Czuję, że zaczyna brakować mi tchu. To pewnie przez zdenerwowanie. Wszyscy wokół spokojnie stoją, ale na ich twarzach widać napięcie. Nie ma co się dziwić. Stoimy zamknięci w kolejce metra, w głębokim tunelu, gdzieś między stacjami. I jeszcze ta ściana tuż obok.

Na trzask zamykanego okna na chwilę zamiera mi serce. Brzmiało, jakby ktoś strzelił. Kolejny trzask. Po chwili rozumiem, co się dzieje. Nawet bardziej czuję niż rozumiem. Wagon zaczyna wypełniać się dziwnym dymem. Zamykamy szczelnie okna. Jest duszno, ale przynajmniej nie czuć tego zapachu. Dziwne. Czuć jakby swąd odpalanych fajerwerków. W metrze? Coś musiało się wydarzyć przed nami.

Naciągam na twarz szal. Jak dobrze, że nie lubię czuć zimna w szyję. Tylko dlatego mam go teraz przy sobie. Ale czuję, że dym i tak wchodzi mi do płuc. Gryzie w gardło. Dlaczego my tu dalej stoimy zamknięci? Przecież za chwilę się udusimy!
Rozglądam się nerwowo. Spokojnie. Najgorsze to wpaść w panikę. Wtedy wyłącza się racjonalne myślenie i można popełnić najwięcej błędów. Ale co robić?! Dlaczego nikt po nas nie przychodzi? Przecież chyba wiedzą, że tu stoi skład metra? A my jesteśmy w środku?!

Dzwonię kolejny raz do męża. Mówię, że się boję. To już długo trwa. Jesteśmy tu od co najmniej 20 minut. W głowie mam milion myśli. Oby tylko nie wpaść w panikę. Choć podskórnie po raz pierwszy czuję, że sytuacja jest poważna. I wcale nie musi skończyć się dobrze. Rozłączam telefon. Najważniejsze to nie wypowiadać żadnych słów w stylu „Pamiętajcie, że was kochałam”. Bo to by znaczyło, że się żegnam. A ja przecież nigdzie się jeszcze nie wybieram!!! Pytałam tylko męża, czy wie coś nowego, co tu się stało. Polskie media nadal milczą. Jedyne, co wiadomo, to to, że był zamach na lotnisku. Powoli brakuje mi tchu.

Przez wagonik przedziera się jakiś człowiek. To pewnie kierownik składu. Jest też kobieta ubrana w służbowy uniform. Na twarzach mają krople potu, a twarze ściśnięte w nerwowym grymasie. Wokół przyspieszone oddechy pasażerów. Oni też pewnie mają już dość tego dymu. Zaczynamy go nie tylko czuć, ale i widzieć wokół siebie. To zły znak. Mam coraz płytszy oddech, a oddychanie zaczyna boleć. Rozglądam się. Trzeba spróbować otworzyć drzwi i wyjść stąd jak najszybciej. Zanim cały kanał metra ulegnie zadymieniu. Bo wtedy nie będę już miała nawet sił na ucieczkę.

Wokół panuje względny spokój. Nikt nie krzyczy, nie płacze. Tylko w oczach niektórych widać łzy. Panuje przejmująca cisza. Przeciskam się w kierunku końca składu. Jest tam jakby mniej osób. Może jest stąd jakieś wyjście?
Przy ostatnich drzwiach widzę ową kobietę w uniformie. Jej uniesione ręce, którymi wykonuje jakieś gesty. Potok ludzi przesuwa się wraz ze mną. Spokojnie i miarowo. Ku otwartym drzwiom składu. Widzę, jak kolejne osoby wyskakują na torowisko. Wyskakuję i ja.

Kierownik składu pokazuje mi kierunek. Tam! Gdzieś w tych ciemnościach jest poprzednia stacja . Ta, z której przed chwilą ruszyliśmy. Biegnę po torach. Wokół ciemności, gdzieniegdzie tylko blade światełka awaryjne. Przed sobą widzę sylwetki idących ludzi. Przez głowę przebiega mi krótka myśl. A co, jeżeli nagle w oddali pojawi się światło nadjeżdżającego pociągu? Jesteśmy na torach, w wąskim tunelu. Może jak stanę przy samej ścianie, to uda mi się schować?

Pod nogami podkłady kolejowe, kamienie. Co jakiś czas szyny łączą się i rozjeżdżają. Po raz pierwszy mija nas jakiś człowiek. Chyba pracownik metra. Przyciszonym głosem mówi mi, abym starała się omijać oznaczone na czerwono-żółto elementy wystające z gruntu. To coś elektrycznego, nie wolno po tym chodzić. Ale jak tu w ciemności zauważyć to na tyle szybko, aby na tym nie stanąć? Czuję skurcz w mięśniach nóg. To chyba stres. Rozpływa się powoli po całym ciele. Jak daleko jeszcze?

Nagle widzę, że tunel zaczyna się rozszerzać, widać silniejsze światło. Za chwilę dostrzegam stację. Przyspieszam. Przede mną tylko dwie osoby, ludzie, którzy szli wcześniej, gdzieś zniknęli. Dochodzimy do peronu. Stacja Arts Loi. Pusta, oświetlona przestrzeń. Już prawie jesteśmy. Tylko jak tu wejść na peron z poziomu szyn kolejowych? Po chwili widzę dwóch żołnierzy. Wskazują na wąskie schodki, po których można wejść. Jestem na stacji. W górze gra muzyka. Jest tak jak zwykle.

Prawie tak jak zwykle. Nie ma tu żadnych ludzi. Oprócz tych dwóch żołnierzy nie widać nikogo. I tylko te hałasy z góry... Przez całą drogę towarzyszą nam ciche, stłumione pomruki. To najbardziej zaprząta mi głowę. Co dzieje się na górze? Czy to odgłosy kolejnych wybuchów, strzałów? Może nie powinnam tam wychodzić? Może na górze dzieje się coś strasznego? Strach. Jestem już tak blisko. Płuca domagają się świeżego powietrza. Ale boję się iść dalej.

Powoli sunę przed siebie. Wzdłuż korytarza, blisko ściany. Dlaczego nigdy nie byłam na żadnym szkoleniu, które uczy, jak się zachować podczas ataku terrorystycznego? Dziesiątki godzin spędzonych na trenowaniu zdolności interpersonalnych, zarządzania czasem, komunikacji. I po co mi to teraz? Ja potrzebuję wiedzieć, jak nie wejść w linię strzału jakiegoś desperata!!!

W zamachach bombowych w Brukseli zginęło 35 osób, a około 300 zostało rannych

Idę. Obok mnie małżeństwo z dzieckiem. Wyszli z tunelu zaraz po mnie. Dopiero teraz widzę, że to rodzice z kilkuletnią córką. Boże, jak dobrze, że moje córki są daleko stąd. Łzy same napływają do oczu. O nie, nie mogę się teraz rozkleić! Wyjdę stąd. Już jest tak blisko.
Przede mną schody. Ruchome. Chociaż teraz stoją. A na górze nerwowy głos żołnierza. Szybko, szybko, biegiem! Wbiegamy na górę. Z pochylonymi głowami, gdzieś między żołnierzami a służbą medyczną. Wybiegam na ulicę. W tłum ludzi. Płuca nabierają szybko powietrza. Ręce mimowolnie drżą.

Policja każe nam się rozejść. Jak najszybciej. Nie wiadomo, co jeszcze może się wydarzyć. Najgorsze to stać w tłumie. Idę w stronę małej uliczki. Byle dalej od odgłosów strzałów. Tylko gdzie jest teraz bezpiecznie? W całym mieście słychać tylko odgłosy syren, pisk opon. Przez kwadrans błąkam się wkoło. Nie umiem zlokalizować dobrze miejsca, w którym jestem. Czuję pustkę z głowie, wszystkie informacje jakby wyparowały.

W końcu decyduję się iść do siedziby Komitetu. To budynek unijny, więc powinien być względnie bezpieczny. Drzwi są zamknięte. Strażnik uchyla jedno skrzydło i wpuszcza mnie szybko do środka. Uff, jestem tu. Jestem. Spoglądam na zegarek: 11.25. Przez głowę przebiega mi myśl, że nie jest źle. Nie spóźniłam się zbytnio na planowane spotkanie. Powinni zrozumieć. W końcu to nieprzewidziane okoliczności.

Ból rozsadza głowę. Trafiam do lekarza. Spotkanie odwołane. Jak wszystko w całym mieście. Przy mnie ciepłe, znajome twarze. Będzie dobrze...”.

***
Po tym, co przeżyła w Brukseli, pani Karolina postanowiła wrócić do Słubic. - Chciałam odpocząć, ułożyć sobie to wszystko. Te przeżycia miały na mnie bardzo duży wpływ - nie ukrywa.

Zamachy w Brukseli. Był wtorek, 22 marca. Do pierwszego wybuchu w hali odlotów lotniska Zaventem doszło o 7. 58 w rejonie bramki odpraw nr 11, 9 sekund później ładunek eksplodował w pobliżu bramki nr 2. Kamery przemysłowe zarejestrowały trzech podejrzanych mężczyzn. Trzecia eksplozja nastąpiła ponad godzinę później (9.10) w rejonie stacji metra Maelbeek. Przystanek dzieli około 400 metrów od budynków instytucji europejskich. W zamachach zginęło 35 osób, a około 300 zostało rannych.

Szymon Kozica

Z „Gazetą Lubuską” jestem związany od lipca 2000 roku - wtedy przyszedłem na praktyki do Działu Sportowego. Pracuję w redakcji w Zielonej Górze. Interesuję się sportem, ze szczególnym uwzględnieniem lekkiej atletyki i żużla, a także tym, co dzieje się w Zielonej Górze. Uwielbiam żywe lekcje historii, czyli wspomnienia Czytelników pochodzących z Kresów i nie tylko z Kresów. Czas wolny chętnie spędzam z książką w ręku. Moim ulubionym autorem jest Gabriel García Márquez, który o sobie mówił tak: „W gruncie rzeczy nie jestem ani nie będę nikim więcej niż jednym z szesnaściorga dzieci telegrafisty z Aracataki”.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.