TW „Grażyna”. Agent SB, który nagrywał tajne narady Solidarności

Czytaj dalej
Fot. Jarek Rybicki/Archiwum Polska Press
Katarzyna Kaczorowska

TW „Grażyna”. Agent SB, który nagrywał tajne narady Solidarności

Katarzyna Kaczorowska

Eligiusz Naszkowski należał do najbardziej niebezpiecznych agentów bezpieki w całej Solidarności. Członek Komisji Krajowej dał SB nawet taśmy, które miały uzasadnić wprowadzenie stanu wojennego

Pierwsze podanie o przyjęcie do pracy w Służbie Bezpieczeństwa złożył w grudniu 1979 r. A jednak absolwenta Wydziału Nauk Politycznych Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, nie wiedzieć czemu, bezpieka nie chciała. Nie pomogło mu nawet to, że w podaniu napisał: „Chciałbym, o ile to będzie możliwe, połączyć pracę w SB z dalszym badaniem zagadnień organizacji i funkcjonowania systemów politycznych RFN i jego ukoronowaniem w postaci dysertacji doktorskiej”.

Drugą próbę podjął pół roku później - tym razem podanie złożył w Komendzie Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej w Pile. Też bezskutecznie, bo na przeszkodzie stanęła historia rodzinna Eligiusza Naszkowskiego - jego ojciec był żołnierzem Armii Krajowej i działał w podziemiu antykomunistycznym. Co ciekawe, Naszkowski pierwsze kontakty z bezpieką miał w czasie studiów. Był nawet rozpatrywany jako kandydat na tajnego współpracownika, ale ostatecznie zrezygnowano z werbunku. Oceniono wtedy, że jest „typem człowieka niezrównoważonego psychicznie o skłonnościach manii wielkościowej”. W toku rozpracowania oficer analizujący możliwości werbunku ocenił, że „kandydat jest z nami nieszczery”.

Cisza przed burzą

Trzeci grudnia 1981 r. Za dziesięć dni władza uderzy - w nocy na ulice polskich miast wyjadą czołgi, w całym kraju do drzwi mieszkań wytypowanych osób będą dzwonić smutni panowie, a Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność” zostanie zdelegalizowany dekretem wprowadzającym stan wojenny.

Trzeciego grudnia 1981 r. w Radomiu odbyło się posiedzenie Komisji Krajowej „S”. Sytuacja była wyjątkowo napięta. Zaledwie dzień wcześniej specjalne jednostki spacyfikowały strajk okupacyjny w Wyższej Oficerskiej Szkole Pożarniczej w Warszawie, której studenci nie zgadzali się na militaryzację uczelni. Zatrzymano wówczas m.in. przebywającego na terenie WOSP wiceprzewodniczącego Regionu Mazowsze i członka Komisji Krajowej Seweryna Jaworskiego. Nic dziwnego, że obrady KK były nerwowe - atak na budynek szkoły z helikopterów pokazał, że władza bierze pod uwagę wszystkie rozwiązania, włącznie z siłowymi.

Obrady trwały kilkanaście godzin. Jan Rulewski, ówczesny przewodniczący zarządu regionu bydgoskiego, zaproponował cofnięcie mandatu zaufania udzielonego ekipie premiera Wojciecha Jaruzelskiego. Sugerował, aby „w okresie przejściowym powołać rząd tymczasowy, który by kontrolował gospodarkę, aparat bezpieczeństwa i środki masowego przekazu”. Co więcej, Rulewski przekonywał, że to Solidarność może dać Moskwie lepsze gwarancje odnośnie do jej interesów wojskowych niż władze PRL. I zaproponował, by walczyć o przedterminowe wybory do Sejmu - 55 proc. miejsc miałoby w nich przypaść Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej i jej sojusznikom (Zjednoczonemu Stronnictwu Ludowemu i Stronnictwu Demokratycznemu), 25 proc. zorganizowanym bezpartyjnym, a 20 proc. pozostałym organizacjom i stowarzyszeniom.

Ostatecznie przyjęte stanowisko nie należało do koncyliacyjnych z punktu widzenia władzy. Komisja Krajowa stwierdzała bowiem, że: „Rozmowy o porozumieniu narodowym wykorzystane zostały przez stronę rządową jako parawan, osłaniający przygotowania do ataku na Związek. W tej sytuacji dalsze pertraktacje na temat porozumienia narodowego stały się bezprzedmiotowe”. I zagroziła 24-godzinnym strajkiem ostrzegawczym, jeżeli Sejm uchwali ustawę o nadzwyczajnych pełnomocnictwach dla rządu i strajkiem powszechnym, jeżeli zapisy ustawy wejdą w życie. Za niezbędne minimum porozumienia narodowego uznano: zaprzestanie represji antyzwiązkowych, przedstawienie Sejmowi ustawy o związkach zawodowych w wersji uzgodnionej z przedstawicielami Solidarności, demokratyczne wybory do rad narodowych wszystkich szczebli, uszanowanie związkowej kontroli nad gospodarką narodową (zwłaszcza nad zasobami żywności), zapewnienie Społecznej Radzie Gospodarki Narodowej realnego wpływu na decyzje rządowe i możliwość kontroli nad polityką społeczno-gospodarczą rządu oraz dostęp Solidarności, Kościoła i „innych ośrodków opinii publicznej” do radia i telewizji.

A na imię miała właśnie Grażyna

Jak pisał Grzegorz Majchrzak, historyk związany z Instytutem Pamięci Narodowej, na łamach portalu Dzieje.pl, przebieg posiedzenia starali się zarejestrować funkcjonariusze radomskiej SB. Nie zdołali jednak zainstalować podsłuchu w sali, gdzie odbywały się obrady. Co prawda wytypowano trzy sale, gdzie mogły się odbyć obrady i tutaj rzeczywiście zabezpieczono podsłuchy, ale Andrzej Sobieraj z radomskiej „S”, członek Komisji, wybrał czwartą. Co więcej, doskonale zdawano sobie sprawę, jakie znaczenie może mieć dotarcie do tego, co mówią obradujący, i zrobiono bardzo dużo, by zapobiec inwigilacji.

Eligiusz Naszkowski brał udział w zmontowaniu głośnej „Rozmowy braci”, czyli spreparowanej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem
Jacek Kiełpiński/Express Media Jak po latach przyznawał Jan Rulewski, w Komisji Krajowej Solidarności podejrzewano, że Eligiusz Naszkowski (z prawej) może być agentem bezpieki

Do ostatniej chwili miejsce obrad trzymano w tajemnicy. Na salę wpuszczano ludzi według wcześniej przygotowanego wykazu. Pilnowano, by zamknięte były drzwi i okna. Co z tego, kiedy bezpiece i tak udało się zdobyć nagrania z tego ostatniego posiedzenia KK przed 13 grudnia, w przeddzień którego Władysław Kuca, naczelnik Wydziału III Departamentu III „A” MSW, odpowiedzialnego za rozpracowanie władz krajowych związku, przekazał do „jednostek posiadających odpowiednią agenturę” zlecenie nagrania obrad.

Te nagrania zdobyto, ale nie z podsłuchów, jak pierwotnie zakładano. Dostarczyli je bezpiece tajni współpracownicy „Grażyna” i „Jola”. Obie dziewczyny były tak naprawdę chłopakami.

Pseudonimu „Grażyna” używał Eligiusz Naszkowski, od sierpnia 1980 r. nauczyciel w jednej z pilskich szkół, który po rejestracji „S” zrobił w strukturach związku błyskotliwą karierę. Zaczynał od przewodniczącego Komisji Koła „S” przy Szkole Podstawowej nr 4. W grudniu 1980 r. był już przewodniczącym MKZ w Pile, a w marcu 1981 r., po wyborach, wszedł do zarządu regionu pilskiej „S”. Jako członek Komisji Krajowej był jej pełnomocnikiem do spraw emerytów i rencistów. „Jolą” był Wojciech Zierke, przewodniczący Zarządu Regionu Słupsk.

Jak ustalił Grzegorz Majchrzak, niewykluczone, że posiedzenie zarejestrował również TW „Marcin” z Wrocławia, ale nie przekazał on swym przełożonym z SB nagrania. Paradoksalnie zarówno Nasz-kowski, jak i Zierke byli podejrzewani o współpracę z bezpieką, a mimo to fragmenty posiedzenia radomskiego (nie wszyscy rozmówcy zgadzali się na nagrywanie) rejestrować mieli oficjalnie na sprzęcie związkowym „pod pretekstem dokładnej ich relacji w regionach”.

Tajemnice w teczce

Wiosną 2005 r. Jan Rulewski pojechał do Instytutu Pamięci Narodowej sprawdzić materiały na swój temat zgromadzone przez bezpiekę. Jedno z pytań, które postawił sobie po lekturze w archiwum, brzmiało: kim była „Grażyna”? Odpowiedź znalazł kilka miesięcy później - w artykule Grzegorza Majchrzaka zamieszczonym w sierpniu na łamach „Rzeczpospolitej” „Człowiek, który uwiódł Służbę Bezpieczeństwa”, ujawniającym, że „Grażyna” to Eligiusz Naszkowski.

Niechciany przez bezpiekę, zarówno w roli oficera, jak i agenta, zaczął pracę w szkole jako nauczyciel historii. I co ciekawe, dorobił się w SB opinii radykała i ekstremisty. Publicznie krytykował nie tylko Związek Radziecki, ale też kierowniczą rolę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Ba, nie bał się też głośno mówić o SB, że to „psy gończe rządu i klakierzy, bez własnej oceny rzeczywistości”.

Sytuacja zmieniła się, kiedy Naszkowski, człowiek, który zdaniem bezpieki nie nadawał się na oficera, zaczął piąć się w hierarchii związkowej. Departament III Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zainteresował się nim, kiedy został członkiem Krajowej Komisji Porozumiewawczej, na której czele stanął Lech Wałęsa. Figurantem Naszkowski był zaledwie kilka miesięcy. Po rozpracowaniu zapadła decyzja o werbunku. Tym razem zakończona sukcesem.

Jak pisała w 2005 r. Hanka Sowińska na łamach „Gazety Pomorskiej”, dostarczane przez „Grażynę” informacje były dobrze oceniane przez bezpiekę, bo miały „charakter wyprzedzający” i „pozwalały na podejmowanie określonych działań operacyjno-technicznych”. Nikt nie ma jednak wątpliwości, że największym i najbardziej spektakularnym sukcesem Naszkowskiego było nagranie fragmentów narady Prezydium Komisji Krajowej i przewodniczących regionów NSZZ „S” w Radomiu 3 grudnia 1981 r. Za dostarczenie cennego materiału dostał 50 tys. zł - przeciętna pensja wynosiła wtedy 7,7 tys. zł. Pokryto też koszty mandatu, który otrzymał, gdy pędził z nagraniem do oficera prowadzącego.

„Surówki” od Naszkowskiego oczywiście wymagały odpowiedniej obróbki, czyli - mówiąc wprost - spreparowania nagranych rozmów w taki sposób, by po ich wyemitowaniu w prasie, telewizji i radiu móc użyć kluczowego argumentu - to radykałowie z Solidarności chcą wojny domowej, a nie władza. „Przygotowanie” taśm do emisji odbyło się więc w gmachu Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Brało w nim udział kilku funkcjonariuszy resortu na czele z wiceministrem Władysławem Ciastoniem, ale także dwaj szczególnie zaufani dziennikarze - Kajetan Gruszecki, kierownik Redakcji Publicystyki Polskiego Radia, i Jerzy Małczyński z Naczelnej Redakcji Publicystyki PR. Jak ustalił Grzegorz Majchrzak, w przypadku emisji fragmentów posiedzenia radomskiego podjęto zresztą nadzwyczajne środki ostrożności - taśmy przechowywano przy Rakowieckiej i do radia jedynie je dowożono przed kolejnym odtworzeniem. Ta ostrożność - jak się szybko okazało - była uzasadniona. W nocy po pierwszej emisji zostały rozbite biurko i szafa redaktora Gruszeckiego…

Co ciekawe, choć nagrania miały przekonać Polaków, że Solidarność chce krwi, to właściwie powszechne było przekonanie, że taśmy zostały zmontowane, a więc przedstawiają fałszywy obraz. Jeżeli kogoś przekonały, to przekonanych, czyli ludzi władzy - w ocenie historyków nagrania przyczyniły się do konsolidacji obozu władzy, którą zwiększyły krążące wśród aparatu partyjnego, funkcjonariuszy MO i SB pogłoski o rzekomym istnieniu list proskrypcyjnych i planów wymordowania ich samych czy ich rodzin przez solidarnościowe bojówki…

Idea czy pieniądze?

Z ustaleń historyka z IPN Eligiusz Naszkowski za współpracę z SB dostał łącznie około 135 tys. zł. W centrali resortu był oceniany jako „wzorcowy agent”.

To dlatego pod koniec kwietnia 1981 r., po tak zwanej prowokacji bydgoskiej, kiedy to pobito Jana Rulewskiego, „Grażyna” dostał zadanie specjalne. Naszkowski miał nawiązać kontakty towarzyskie, a nawet przyjacielskie, jeśli będzie taka szansa, z członkami Krajowej Komisji Porozumiewawczej. Przede wszystkim miał się zbliżyć do tzw. radykałów w KKP, czyli wspomnianego Rulewskiego i Zbigniewa Bujaka.

Naszkowski nie tylko był gotów zaprzyjaźnić się z tymi, którymi interesowała się bezpieka. Był też gotów do autentycznych poświęceń - wtedy, w grudniu 1981 r., kiedy nagrywał posiedzenie Komisji w Radomiu, dwa dni wytrzymał w za ciasnych butach - miał w nich nadajnik i był święcie przekonany, że dzięki temu i z jego pomocą SB kontroluje ostatnie przed wprowadzeniem stanu wojennego obrady.

13 grudnia 1981 r. Eligiusz Naszkowski został internowany - jak setki innych działaczy Solidarności. Przewieziono go do Zakładu Karnego we Wronkach.

22 grudnia został przewieziony do Urzędu Rady Ministrów, gdzie rozmawiał ze Stanisławem Cioskiem. Według relacji „Grażyny” spotkanie dotyczyło kontrolowanej „odbudowy” zdelegalizowanej Solidarności - oczywiście na warunkach władzy. Ciosek obiecał Naszkowskiemu zwrócenie się do MSW o jego zwolnienie z internowania, by mógł podjąć podstawowe zadania przygotowawcze dla reaktywowania „S”. Naszkowski miał za zadanie po wyjściu z internatu odnowić znajomości „z drugim, trzecim czy też czwartym garniturem komisji zakładowych w regionie”.

Eligiusz Naszkowski brał udział w zmontowaniu głośnej „Rozmowy braci”, czyli spreparowanej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem
Jacek Kiełpiński/Express Media

Na początku marca 1982 r., już na wolności, oficjalnie na etacie pracownika domu kultury, „Grażyna” opracował dokument „Bliżej prawdy o Lechu Wałęsie”. Politolog z wykształcenia, były nauczyciel historii, analizował w nim osobowość i fenomen popularności przewodniczącego związku. Kilka miesięcy później spełniło się jego młodzieńcze marzenie - został w końcu oficerem SB w biurze studiów Służb Bezpieczeństwa MSW. Co prawda byli tacy, co mu nie ufali, uważając, że skoro raz zdradził, to przecież może zdradzić ponownie, ale jednak etat dostał. Co więcej, Naszkowski szybko stał się specjalistą od działań przeciwko Wałęsie. O jego skuteczności najlepiej świadczy to, że był jednym ze współautorów głośnej „Rozmowy braci”, czyli rzekomej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem w czasie internowania, która emitowana w środkach masowego przekazu miała uderzyć w pozycję przywódcy zdelegalizowanej „S”.

Pozycja Naszkowskiego w SB rosła. On sam przechwalał się, że ma kontakty z najważniejszymi osobami w państwie. A wiosną 1983 r. zaczął się starać o przeniesienie do wywiadu. Chciał wyjechać do Francji i tam rozpracowywać działaczy „S”, ale jego propozycje zbywano milczeniem. Były agent był jednak uparty. Napisał raport do generała Ciastonia, w którym konieczność przejścia do pracy w wywiadzie uzasadniał troską o bezpieczeństwo rodziny. Eligiusz Naszkowski przekonywał wiceszefa MSW, że jego bliscy otrzymują groźby od podziemia solidarnościowego, co miało doprowadzić żonę do stanów lękowych.

Jeszcze w latach 1982-1983 były agent brał udział w redagowaniu wydawanego przez Departament PESEL czasopisma „Bez dyktatu”, rzekomo wydawanego przez „podziemną” Międzyregionalną Komisję Obrony Solidarności (de facto stworzoną przez SB i kierowaną przez jej agenturę). A we wrześniu 1984 r. otrzymał upragnione paszporty konsularne dla siebie i rodziny oraz bilety lotnicze do Ułan Bator. Do stolicy Mongolii nigdy jednak nie dotarł. Były szef Naszkowskiego w MSW, pół roku po zniknięciu podwładnego, twierdził, że przybywa on w... Moskwie. Ale dopiero wiosną 1985 r. na Rakowieckiej powołano specjalny zespół, który miał wyjaśnić „sprawę Naszkowskiego”. W tym samym roku bezpieka namierzyła go w USA. Uznano wtedy, że prawdopodobnie został zwerbowany przez jedną ze służb państw NATO i być może „starania o pracę w MSW należały do jego zadań jako agenta”. Proponowano nawet podjęcie działań w celu wzbudzenia u przeciwnika nieufności w stosunku do zdrajcy, ale Naszkowski sam się ujawnił. Zagraniczna prasa, już kilka miesięcy po jego zniknięciu, zamieściła z nim wywiady. Jego głos słyszany był również w audycjach RWE. W aktach SB zachowało się tłumaczenie wywiadu z „Die Welt”.

Eligiusz Naszkowski brał udział w zmontowaniu głośnej „Rozmowy braci”, czyli spreparowanej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem
Jarek Rybicki/Archiwum Polska Press Eligiusz Naszkowski brał udział w zmontowaniu głośnej „Rozmowy braci”, czyli spreparowanej rozmowy Lecha Wałęsy z bratem

Jak pisał Grzegorz Majchrzak, obok prawdziwych informacji znalazły się w nim ewidentne kłamstwa i rewelacje, których nie sposób zweryfikować. Jedną z nich była informacja, że gdyby Lech Wałęsa nie otrzymał Nagrody Nobla, zostałby zamordowany.

Ostatni raz odezwał się w 1990 r. Zadzwonił do Polski z Paryża do redakcji „Tygodnika Nowy”. Przedstawił się jako podwójny agent.

Katarzyna Kaczorowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.