Aż 22 minuty trzeba było czekać na reakcję pracowników szkoły w Brodach Żarskich, by wszcząć alarm pożarowy! Dyrekcja placówki uważa ćwiczenia za udane.
To miały być rutynowe ćwiczenia. W środę, 25 listopada punktualnie o 11.00, woźny odpalił na parterze Zespołu Szkół w Brodach zadymiarkę. I czekał na reakcję. Na korytarz wyszedł jeden z nauczycieli,ale szybko wrócił do klasy. Tej właściwej organizatorzy alarmu, czyli dyrekcja szkoły i szkolny BHP-owiec, doczekali się po 22 minutach. Dym wyczuła na pierwszym piętrze bibliotekarka i zaalarmowała dyrekcję szkoły. - Wtedy poleciłam woźnemu włączyć sygnał trzech dzwonków w odstępach co pięć sekund. To dla uczniów znak do ewakuacji - tłumaczy Barbara Czahajda, dyrektor Zespołu Szkół. - W ciągu trzech minut wszystkie klasy były na podwórku. To były udane ćwiczenia, uczuliły nauczycieli, by od razu wszczynać alarm. Fakt, że niepokojący jest czas, po którym ktoś zareagował. Nauczyciel tłumaczył później, że widząc woźnego rozpylającego dym, przekonany był że wszystko jest pod kontrolą. To pokazuje, że tego typu ćwiczenia są konieczne.
Pani dyrektor problemu nie widzi. Ale pracownicy, szkoły już tak. Jeden z nich(chciał zachować anonimowość) twierdzi, że przy prawdziwym pożarze,taka nonszalancja i opieszałość naraziłaby na utratę zdrowia i życia 337 uczniów szkoły podstawowej i gimnazjum w Brodach. Roman Jabłoński, BHP-owiec organizator ćwiczeń uważa, że są one po to, by na przyszłość błędów unikać. Uważa,że czas 25 minut tj. od zauważenia zadymienia do ewakuacji ostatniego ucznia był za długi, a zachowanie pierwszego z nauczycieli opieszałe. Optymalny czas to pięć minut.