Uratowała ją ojcowska miłość
Dla 35-letniej Ewy, listopad już zawsze będzie się kojarzyć z pewnym wydarzeniem, które zmieniło jej postrzeganie świata. Dotąd sceptyczna realistka, twardo stąpająca po ziemi, w ciągu jednego popołudnia stała się zupełnie inną osobą. Od tamtego listopadowego spotkania z jej byłym mężem minęło już kilka lat, ale dla Ewy, wspomnienie tego dnia wciąż jest wzruszające.
– Wyszłam za mąż bardzo młodo – wspomina. Kiedy zostali małżeństwem zamieszkali w domu rodziców Ewy w podgłogowskiej, dużej miejscowości. Kobieta pracowała w markecie na dwie zmiany. Marek był mechanikiem w zakładzie swojego ojca w sąsiedniej wsi. Ewa przyznaje, że na początku ich małżeństwo było szczęśliwe. Młodzi też pragnęli mieć dzieci. Ale pojawił się problem. Kiedy po trzech latach starania się o potomstwo lekarz orzekł, że Marek jest bezpłodny, małżeństwo zaczęło się chwiać.
Mężczyzna coraz częściej nie wracał do domu na noc, pojawiał się alkohol, inne kobiety. – Bardzo cierpiałam. Wiedziałam, że Marek mnie kocha i nie rozumiałam, dlaczego nam to robi. Po kolejnej awanturze, kazałam mu się spakować i wyprowadzić. To był definitywny koniec – opowiada nam Ewa. Marek początkowo nie protestował. Wyprowadził się nawet w inny region Polski. Nie dzwonił, nie pisał, jakby zapadł się pod ziemię. Dla świeżo upieczonej rozwódki tak było najlepiej. Z czasem ból łagodniał, a żal mijał.
– Po rozwodzie nie mieliśmy ze sobą kontaktu przez kilka miesięcy – mówi Ewa. – Aż nagle zaczął do mnie pisać esemesy, że chce wrócić, bo nie może beze mnie żyć. Dzwonił po kilka razy dziennie i prosił i spotkania. Kiedy się nie zgodziłam, zagroził, że skoro nie on, to żaden inny ze mną nie będzie. Wystraszyłam się, że chce mi zrobić krzywdę. Kiedy po drugiej zmianie, zazwyczaj sama wysiadałam z pociągu i szłam kilkaset metrów do domu, miałam serce w gardle. Najbardziej bałam się przechodzić ścieżką koło parku. Czułam, że on jest gdzieś tam w ciemności, że czai się na mnie. Modliłam się, bym cało dotarła do domu – wspomina.
Twierdził, że w przypływie poczucia winy, raz chciał nawet wyjść z mroku, porozmawiać z moim tatą, przeprosić za wszystko, ale zabrakło mu odwagi.
Ewa żyła w strachu niemal całą zimę. Traf chciał, że spotkała Marka przypadkiem. Był początek listopada. Natknęli się na siebie przed bramą cmentarza. – Jego widok sprawił, że wrócił strach, ale kiedy się ze mną przywitał zobaczyłam w jego oczach spokój. Zaproponował rozmowę przy kawie. Zgodziłam się.
Ewa przyznaje, że kiedy opowiedział jej o swojej nowej rodzinie, zrozumiała, że jest już przy nim bezpieczna. Przyznała mu, że przez długi czas bała się, że jej coś zrobi. - Wtedy on przyznał niespodziewanie, że miał taki zamiar - mówi cicho Ewa. - Przez kilka tygodni, co wieczór stał w parku niedaleko mojego domu i czekał, aż będę wracała z pracy. Wyznał, że planował zrobić coś strasznego... . Dodał, że miałam szczęście, że gdyby nie mój ojciec, który zawsze czekał na mnie koło parku, to dziś pewnie byśmy nie rozmawiali. Twierdził, że w przypływie poczucia winy, raz chciał nawet wyjść z mroku, porozmawiać z moim tatą, przeprosić za wszystko, ale zabrakło mu odwagi. Siedziałam i płakałam – przyznaje kobieta. – Powtarzałam tylko jak mantrę, że albo kłamie, albo się pomylił, bo nikt po mnie nie wychodził, mój tato zmarł kilka miesięcy wcześniej! Zamilkliśmy na dłuższą chwilę. Ewa przyznaje, że ta historia zapewne wstrząsnęła Markiem. Ona sama zdała sobie sprawę, komu, po raz drugi, zawdzięcza życie ojcu.