Politolodzy mówią, że w USA nieustannie trwa kampania wyborcza. W tym stwierdzeniu jest wiele prawdy, bo kadencja izby niższej Kongresu (posłów) trwa zaledwie dwa lata. Uwaga świata jest skupiona na wyborach prezydenckich, niemniej bardzo istotne są też wybory mające miejsce w połowie kadencji prezydenckiej (midterm elections). Co jeszcze ważniejsze, oprócz elekcji posłów dokonywany jest także wybór co trzeciego senatora.
Stawka jest wysoka, bo w USA władza ustawodawcza, szczególnie senat, jest nie mniej istotna od władzy wykonawczej. Bez zgody senatu prezydent nie może mianować żadnego sędziego federalnego, ani nawet zmienić członka swego gabinetu. Także bez aprobaty obu izb Kongresu nie jest możliwe przekroczenie limitu długu publicznego i w przeszłości miały miejsce przypadki ograniczenia pracy urzędów federalnych, bo parlament zwlekał z zatwierdzeniem nowego pułapu zadłużenia.
Tegoroczne wybory w połowie kadencji, które przypadają na 8 listopada zapowiadają się niesłychanie interesująco, bo w grę wchodzi nie tylko podział mandatów w obu izbach amerykańskiego parlamentu, ale będą one także sprawdzianem zdolności D. Trumpa do wywierania wpływu na sytuację polityczną. Dadzą one odpowiedź na pytanie czy jego ideologia cieszy się wzięciem poza ogromnymi masami Republikanów - na ile jest atrakcyjna dla niezależnych wyborców.
Kłopoty Demokratów
Rządy Joe Bidena nie należą do najbardziej popularnych, mówiąc oględnie. Zaledwie 40% Amerykanów jest zadowolonych z dokonań Prezydenta. Władze są krytykowane z wielu powodów, ale najbardziej palący to jest panująca drożyzna. O ile w Europie ten kłopot da się zrzucić na barki W. Putina i jego zbrodniczej napaści na Ukrainę, o tyle w USA ten argument nie jest szczególnie nośny, ponieważ Stany Zjednoczone mają ogromne zasoby ropy i gazu. Ale obecna władza jest opanowana przez osoby całkowicie przekonane o ujemnym wpływie ludzkości na zmiany klimatu i zdecydowane za wszelką cenę ograniczyć wydobycie tych surowców we własnym kraju.
Z tego względu prezydent Biden zwrócił się do Arabii Saudyjskiej z apelem o zwiększenie wydobycia ropy naftowej. W lipcu poleciał do Rijadu i osobiście w tej sprawie orędował. OPEC postanowił minimalnie zwiększyć dostawy, ale już w październiku podjął odwrotną decyzję - poważenie zmniejszyć wydobycie. Był to wyraźny ukłon w stronę Rosji i afront dla Ameryki. Było to kolejne fiasko w zakresie polityki międzynarodowej, która to dziedzina należy do słabych punktów obecnej administracji. Jedynym jaśniejszym punktem, ale bynajmniej nie dla wszystkich Amerykanów, jest wspieranie Ukrainy w jej walce z rosyjską napaścią.
Demokraci są również krytykowani z powodu prowadzonej polityki wewnętrznej, szczególnie w zakresie nielegalnej imigracji i zapewniania obywatelom bezpieczeństwa.
W tej chwili na południowej granicy mamy do czynienia z prawdziwym kryzysem. Jeszcze przed dojściem do władzy Joe Biden zapowiadał zniesienie ograniczeń w stawianiu przeszkód napływowi imigrantów z Ameryki Środkowej. Było to stanowisko dokładnie odwrotne do polityki wprowadzonej przez jego poprzednika, bo w czasach Trumpa gwałtownie spadł napływ nielegalnych imigrantów.
W administracji Bidena jest wielu zwolenników ideologii zwanej krytyczną teorią rasy, która w praktyce głosi, że Stany to jest po dziś dzień państwo, w którym panuje rasizm i w związku z tym czarnoskórych obywateli należy otoczyć szczególną opieką, co ma się także przejawiać w niezwykle tolerancyjnym traktowaniu przestępstw dokonywanych przez „pokrzywdzonych”.
Ruch Black Lives Matter nadał tej ideologii szczególnego rozmachu. Z policji uczyniono narzędzie ucisku i w wielu stanach i miastach zmniejszono wydatki na ten cel, a także ograniczono zdolność policji do pełnienia obowiązków. Skutek jest taki, że przez amerykańskie aglomeracje przetacza się fala morderstw, rozbojów i kradzieży.
Lewacka obłuda
Od wielu lat Demokraci propagują różnorodność etniczną, kulturową i seksualną. Republikanie i rządzone przez nich Południe mają być ostoją obskurantyzmu i ksenofobii, mimo to że na przykład w Teksasie Latynosi stanowią już prawie połowę ludności.
Demokraci szczególnie piętnowali niechęć Południowców do nielegalnych imigrantów. Żadne argumenty do nich nie przemawiały. Nieistotne było na przykład to, że napływ migrantów powodował ogromne wydatki, które głównie ponosiły stany graniczące z Meksykiem. Także wszelkie argumenty tyczące się wzrostu przestępczości były traktowane jako przejaw rasizmu. Dla nich ponad wszystko liczy się różnorodność.
W końcu Republikanie poszli po rozum do głowy i postanowili zacząć dzielić się „błogosławieństwem” różnorodności z rządzonymi przez Demokratów aglomeracjami Północy. Gubernatorzy Teksasu i Arizony zaczęli organizować transporty świeżo przybyłych migrantów do Nowego Jorku, Chicago i Waszyngtonu. Jak podała Agencja Reutera, na przykład od kwietnia do końca września, stan Teksas sfinansował podróż autobusami do miasta Nowy Jork 17 tysiącom migrantów.
W wyniku tego napływu miasto Nowy Jork ogłosiło stan wyjątkowy. Ta największa amerykańska aglomeracja nie była w stanie poradzić sobie z kilkunastoma tysiącami imigrantów, podczas gdy dużo mniejsze gminy w nadgranicznych stanach - zdaniem Demokratów - powinny z otwartymi ramionami przyjmować falę za falą nielegalnych przybyszów. Ostatnie raporty głoszą, że w trakcie ostatnich 11 miesięcy straż graniczna zatrzymała już ponad 2 miliony nielegalnych imigrantów.
Nowojorski ratusz szacuje koszt utrzymania tych imigrantów na miliard dolarów. Przy okazji wyszło na jaw, że w wyniku lokalnych uchwał nielegalni imigranci mają prawo do dużo bardziej szczodrej opieki niż amerykańscy obywatele.
Ron DeSantis, gubernator Florydy, stanu, do którego z Teksasu przybywa wielu migrantów, zorganizował przelot 50 nielegalnych przybyszów z Wenezueli do słynnej i zamieszkałej przez bardzo zamożne osoby wysepki w stanie Massachusetts, Martha’s Vineyard. W Martha’s Vineyard wartą kilkanaście milionów dolarów posiadłość posiadają między innymi państwo Barack i Michelle Obamowie.
Fakt ten wywołał sensację, ale jeszcze większą sensację wywołało to, że w ciągu 48 godzin wszyscy przybysze zostali przeniesieni na ląd stały. Na wieść o tym, że niespodziewani goście opuścili tę idylliczną osadę, niektórzy mieszkańcy podobno mieli łzy w oczach. Oni tak bardzo chcieli ich ugościć, a tu taka przykra niespodzianka. Niemniej, nikt nie puścił się w pościg za ewakuowanymi migrantami i nie zaoferował gościny. Podobnie byli prezydentostwo nie wygłosili żadnej tyrady na temat zalet różnorodności, mimo to że około 90% mieszkańców Martha’s Vineyard to są biali.
Wyborcze prognozy
Biorąc pod uwagę całokształt sytuacji i nastroje wyborców należałoby oczekiwać miażdżącego zwycięstwa Republikanów. Kilka miesięcy temu takie rokowania były czynione, ale obecnie rozwój sytuacji nie wygląda dla nich tak dobrze. Ten stan rzeczy jest wynikiem dwu czynników, walki wewnątrz Republikanów i zacietrzewienia ideologicznego części społeczeństwa.
W ramach Partii Republikańskiej toczy się cicha, ale bardzo zacięta walka pomiędzy Donaldem Trumpem i jego zwolennikami i establishmentem (patrz „Dziennik Polski” z dnia 9 września). Senator Mitch McConnell, jeden z filarów „starej gwardii”, uczynił rzecz mało w polityce spotykaną, bo stwierdził, że jego stronnictwo może nie uzyskać większości w senacie, w którym obecnie podział mandatów wynosi 50 : 50, ponieważ nie we wszystkich przypadkach jakość kandydatów wyłonionych w ramach prawyborów gwarantuje zwycięstwo. Była to niczym nieskrywana aluzja do tych osób, które poparciu Trumpa zawdzięczały sukces w prawyborach. Z tego powodu centrala partyjna po macoszemu traktuje niektórych kandydatów i ograniczyła dofinansowanie ich kampanii wyborczych.
Ten stan rzeczy znakomicie obrazuje sytuacja w Pensylwanii. Kandydatem Republikanów jest lekarz medycyny znany z programów telewizyjnych Mehmet Oz, natomiast jego rywalem jest John Fetterman, który jest urzędującym wicegubernatorem stanu.
W maju, tuż przed prawyborami w Partii Demokratycznej, Fetterman przeszedł udar mózgu. Ten incydent niemal przyprawił go o śmierć, ale nie ujawniono tego faktu i dzięki temu zwyciężył w prawyborach.
Na skutek tego tragicznego wydarzenia Fetterman ma afazję. Jednoznacznie stwierdzili to dziennikarze sieci telewizyjnej NBC, którzy niedawno przeprowadzili z nim wywiad. Dziennikarze byli w stanie porozumiewać się z Fettermanem tylko za pośrednictwem komputera, bo nie rozumie on wypowiadanych przez innych słów. Jego zmysł słuchu działa prawidłowo, ale mózg nie jest w stanie przetworzyć otrzymanych bodźców. Niemniej, jego lekarz wydał oświadczenie, w którym zaświadcza, że jest on sprawny.
Zwykła zdroworozsądkowa analiza sytuacji powinna wskazywać na zdecydowaną wygraną dr. Oza, ale wszystkie badania opinii publicznej wskazują na przewagę Fettermana. Nie jest ona wielka, około 3,5 punktu procentowego, więc werdykt wyborczy może po raz kolejny wykazać nikłą przydatność firm dokonujących prognoz.
Ta zdumiewająca sytuacja jest skutkiem mizernego poparcia ze strony republikańskich elit. Partyjna centrala słabo wspiera swego kandydata, czego nie można powiedzieć o Fettermanie. Dla Demokratów każdy polityk, który cieszy się poparciem Trumpa, jest niczym trędowaty, wolą oni nawet osobę z afazją, niż kogoś, kto głosi hasło „America First”.
Kolejny niezwykle ważny pojedynek ma miejsce w Georgii, gdzie zmagają się dwaj czarnoskórzy politycy Raphael Warnock (Demokrata - urzędujący senator) i usiłujący wysadzić go z siodła Herschel Walker. Ten drugi jest politycznym nowicjuszem. Do tej pory był głównie znany jako zawodnik amerykańskiego footballu, ale właśnie poparcie Trumpa zapewniło mu wygraną w prawyborach. Natomiast Warnock jest szeroko znaną postacią, głównym kaznodzieją w świątyni baptystów Zborze Ebenezera w Atlancie, tym samym, w którym kazania głosił Martin Luther King.
Do wyborów w 2020 r. Republikanie dominowali w Georgii - obaj senatorzy reprezentowali to stronnictwo. Zatem można by się spodziewać, że dołożą starań, aby w listopadzie odzyskać część utraconych pozycji. Ale republikańskie elity jakoś nie mogą przekonać się do kandydatury Walkera i Warnock cieszy się dwupunktową przewagą.
Media głównego nurtu tak ośmieszyły wszystko co wiąże się z Trumpem, że Demokratów i zwolenników Trumpa dzieli prawie niemożliwa do przekroczenia przepaść. Podobnie mają się sprawy w łonie Republikanów, partyjny establishment jest gotów poświęcić kontrolę nad izbą wyższą Kongresu, byle tylko „populizm” nie osiągnął zwycięstwa.