Viki Gabor, piosenkarka z Krakowa: Każdy z nas ma takie granice, których nie chce przekraczać
Nowa płyta młodej piosenkarki z Krakowa nosi tytuł „Terminal 3” i opowiada o jej życiu na walizkach. Nam Viki Gabor zdradza co zrobi ze swymi oszczędnościami, kiedy osiągnie pełnoletność i pełen dostęp do konta.
- Mamy już połowę wakacji. Większość twoich rówieśników powyjeżdżała na różne obozy i kolonie. Tobie też udało się znaleźć chwilę na odpoczynek?
- Ja cały czas coś robię. W lipcu byłam na campie z moimi fanami, było mega, w sierpniu będę na kolejnym i nie mogę się już doczekać wspólnego czasu z nimi. No i przede wszystkim koncertuję. Dla mnie to są wakacje.
- Nie wyjeżdżałaś nigdzie?
- Planuję taki wypad, ale nie teraz. Obecnie jestem bardzo zajęta muzycznie i nie mam za bardzo jak, gdzieś wyjechać.
- W jaki sposób najlepiej odpoczywasz?
- Wystarczy, że utnę sobie małą drzemkę w ciągu dnia. To szybko regeneruje moje siły. Serio.
- A jeśli chodzi o wyjazdy?
- Najchętniej latam z rodzinką gdzieś, gdzie jest ciepłe morze. Żeby było dużo słońca, ciepła woda i gorący piasek. Lubię sobie tak odpocząć kilka dni.
- O podróżowaniu opowiada twoja nowa płyta – „Terminal 3”. Skąd ten tytuł?
- Terminal – bo o podróżowaniu samolotem, a trzy – bo to trzecia moja płyta. Otwieram nią nowy rozdział w mojej karierze. Myślę, że ten album jest już bardziej dojrzały muzycznie. „Terminal 3” to dla mnie bardzo ważne wydawnictwo, gdyż jestem współautorką większości znajdujących się na nim utworów. Ta płyta jest więc mi bardzo bliska. Mam do niej duży sentyment.
- Ale dlaczego o podróżowaniu?
- Bo to większa część mojego życia.
- Lubisz takie życie na walizkach?
- Nie wyobrażam sobie inaczej żyć. Uwielbiam podróżować. Nie sprawia mi to żadnego dyskomfortu.
- Wolisz podróżować samochodem, pociągiem czy samolotem?
- Samolotem. Jestem fanką.
- Z kim najczęściej podróżujesz?
- Z jakąś bliską mi osobą. Nie lubię sama podróżować. Trochę się tego boję.
- Co zazwyczaj robisz w podróży?
- Każdy chyba może to odgadnąć: słucham muzyki.
- Jakie podróże zainspirowały te nowe piosenki?
- Wszystkie. Ja cały czas jestem w drodze. Nawet teraz, kiedy rozmawiamy, jadę samochodem. Myślę, że to fajny temat na muzę.
- A gdzie czujesz się u siebie w domu?
- W Krakowie. U siebie w pokoju z moim kotem. Tam jem, śpię, wypoczywam i wymyślam nowe piosenki.
- Za rok osiągniesz pełnoletniość. Zostaniesz wtedy w Polsce czy przeprowadzisz się gdzieś za granicę?
- Na razie nie myślę o tym. Mam jeszcze czas. Zobaczymy. Na razie skupiam się na muzyce.
- Nowe piosenki napisałaś w międzynarodowym teamie z polskimi i angielskimi producentami. To dobry sposób na tworzenie muzyki?
- Uwielbiam pracować z różnymi producentami. I myślę, że tym razem udało nam się stworzyć razem fajne combo.
- Inaczej pracuje się z polskimi artystami niż z angielskimi?
- Nie. To zależy od człowieka. Trzeba przede wszystkim mieć świeżą głowę i nowe pomysły. Jeśli chodzi o producentów, to jest najważniejsze – żeby nie mielić tego samego. Wyobraź sobie, że idziesz do kogoś, a on pisze ci taką samą piosenkę, jaką ma inny wykonawca. To nie byłoby fajne. Dlatego najważniejsza jest kreatywność i freestyle w studiu.
- Lubisz pisać nowe piosenki?
- Uwielbiam. Na „Terminal 3” jest piosenka, którą w całości sama napisałam – „Stop Playing Games”. Na poprzedniej płycie w całości przeze mnie napisaną piosenką był utwór „3:30”
- Taka piosenka jest ci bliższa od tych, które dostajesz od kogoś innego?
- Nawet, kiedy biorę utwór od jakiegoś producenta, za każdym razem przerabiam go tak, żeby był bardziej mój. Ale faktycznie te piosenki, które sama piszę, są mi najbliższe.
- W twoim teamie jest Margaret i jej chłopak KaCeZet. Jak się wam razem pracuje?
- Maggie jest wspaniałą osóbką. Za każdym razem, kiedy spotykamy się w studiu, ma świeże pomysły. Najbardziej podziwiam ją za to, jak szybko pisze teksty. Jest jak maszyna. Rzucam jej słówko – a ona od razu tworzy z niego cały tekst. KaCeZet jest z kolei bardzo utalentowanym producentem. Razem tworzymy super paczkę.
- Margaret jest trochę starsza od Ciebie i przeżyła już swoje w polskim show-biznesie. Służy ci radą?
- Maggie jest bardzo wspierającą osobą. Kiedy coś się dzieje nieprzyjemnego w moim show-biznesowym życiu, wysyła mi wspierające wiadomości, żebym się niczym nie przejmowała. Jest bardzo pomocna. A mieć taką wspierającą osobę z branży, to duża rzadkość. Cieszę się więc, że mam kogoś takiego, jak Maggie. Mogę się jej w wielu różnych sprawach doradzić.
- Trudno znaleźć przyjaźń w show-biznesie?
- Myślę, że tak. W show-biznesie wszyscy rywalizują ze sobą i porównują się do siebie. Dlatego wolę mieć przyjaciół spoza branży. To bezpieczniejsze dla mnie i kosztuje mnie mniej stresu.
- Od kiedy zaczęłaś karierę, pracujesz wyłącznie ze starszymi od siebie osobami. Nie krępujesz się wyrażać do nich swoich opinii?
- Na początku tak miałam, ale z czasem się to unormowało. Teraz, kiedy coś mi się nie podoba, to mówię o tym głośno, bo jakby nie było, to ja będę śpiewać tę czy inną piosenkę. Dlatego wolę mieć wszystko pod kontrolą.
- Czyli ostateczna decyzja, jaka będzie piosenka, którą zaśpiewasz, należy do ciebie?
- Tak. Udało mi się to wypracować w ciągu tych pięciu lat mojej kariery. Uczę się tego cały czas, ale obecnie mam już większe doświadczenie. Dlatego już wiem na czym ten show-biznes polega.
- Twoja nowa płyta jest bardzo kolorowa: to nowoczesny pop, ale słychać tu też amerykańskie R&B, romski folklor, a nawet egzotyczny afrobeat. Co cię pociąga w takiej różnorodności?
- Kiedy piszę muzykę, nie lubię się zamykać. Wolę różnorodność: raz stworzyć taki numer, a kiedy indziej – inny. Jestem jeszcze młoda i powinnam eksperymentować z muzyką. Fajne jest, że mogę to robić i nie skupiam się na jednym gatunku, jak pop czy R&B. Myślę, że takie łączenie różnych dźwięków jest bardzo świeże. Fani wolą, kiedy jeden numer jest taki, a drugi inny, bo każdy może sobie coś wybrać dla siebie. Tak jest na tej płycie - jest team fanów utworu „GPS” i team fanów utworu „Nie mieszaj”, a ich wspólnym mianownikiem jest cały album „Terminal 3”
- Kiedyś powiedziałaś, że w twoim domu nie rozmawia się po polsku. Tymczasem na płycie większość piosenek jest w tym języku. Jak sobie z tym radzisz?
- Staraliśmy się zrobić jak najwięcej piosenek po polsku i myślę, że idzie mi z ich śpiewaniem coraz lepiej. W domu rozmawiamy najczęściej po romsku i angielsku. Ale śpiewać chcę po polsku, bo przecież to w Polsce robię karierę.
- Tym razem śpiewasz wyraźniej niż poprzednio. Dużo musiałaś nad tym pracować?
- Czy ja wiem? Na pewno moi współpracownicy pomagają mi i poprawiają mnie dykcyjnie. Nie mam żadnej nauczycielki, która mnie uczy. Sama jestem cięta na tę dykcję, bo każdy wokół mi mówi: „Hej, nie wiem co śpiewasz”. Dlatego jestem na to uczulona i staram się jak najlepiej wymawiać te wszystkie „ą” i „ę”.
- Śpiewasz jak amerykańskie gwiazdy R&B. Ten rodzaj wokalu jest bardziej popularny na Zachodzie niż w Polsce. Nie przeszkadza ci to?
- Faktycznie, taki śpiew nie sprzedaje się za bardzo w Polsce. To trochę smutne, bo myślę, że taka muzyka jest tutaj potrzebna. Takich piosenek nie wydaje się w Polsce, bo nikt nie chce ich słuchać. Ja mam kilka takich utworów, moi fani je mega doceniają, wydaje mi się jednak, że ludzie wolą inne śpiewanie. Muzycznie robię swoje, nie będę śpiewała pod dyktando aktualnego trendu.
- Dzisiaj najpopularniejszy w Polsce i na świecie jest hip-hop. Nie chciałaś spróbować swych sił w rapowaniu?
- Na razie nie. To fajny gatunek, więc może kiedyś. Ale ja nie mam tak, że ustalam wcześniej, iż zrobię to nagranie w stylu R&B, a tamto – w stylu hip-hopu. Po prostu wchodzę do studia i tworzę to, co czuję. Ostatnio zrobiłam pierwszą piosenkę z raperem – mam na myśli Alberto i „Usuń strach”.
- Skąd ten wybór?
- Już od pewnego czasu chciałam nagrać jakąś piosenkę z raperem. I pewnego dnia Alberto napisał do mnie, czy nie chciałabym zrobić z nim wspólnej nuty. Od razu odpisałam mu, że jak najbardziej. Wysłał mi demówki, mieliśmy kilka rozmów – później spotkaliśmy się w studiu i tak właśnie powstał utwór „Usuń strach”. Do naszego wspólnego kawałka nagraliśmy bardzo fajny teledysk.
- Alberto ma opinię bad boya. Nie obawiałaś się go?
- Ależ skąd, on jest prywatnie miłą i dobrą osobą. Widzieliśmy się kilka razy przed nagraniami i okazało się, że jest stonowany i nie udaje, że jest nie wiadomo kim. Bardzo cenię takich artystów.
- Ile prawdziwej Wiktorii Gabor jest na „Terminal 3”?
- Sto procent. Ja te utwory bardzo czuję. Ta płyta to jak moja najlepsza przyjaciółka.
- Ale w piosence „Wizja” śpiewasz, że fani nie znają prawdziwej Wiktorii.
- Myślę, że fani mnie znają, bo mam z nimi fajną relację. To raczej niektóre media mnie nie znają, bo pojawiają się w nich nieprawdziwe artykuły o mojej osobie. To właśnie te media wykreowały sobie nieprawdziwą Wiktorię: napompowane usta, nadmuchane policzki, duży dekolt, krótka spódniczka, coś tam, coś tam. Na podstawie tego osądzają mnie. Tymczasem to wszystko nieprawda, tylko ludzka głupota. Mówię o tym głośno, bo to bardzo dziwne.
- To właśnie te media napędzają internetowy hejt na ciebie?
- Tak. Jest dużo hejtu na mnie. Tymczasem wszyscy powinniśmy się bardziej wspierać. Bo to dotyka nie tylko mnie, ale również wielu innych artystów. Wszyscy zmagają się z hejtem, a to nic fajnego. Dlatego trzymam kciuki za to, żeby ten hejt trochę się uspokoił.
- W zeszłym roku mogliśmy obejrzeć serial „Viki Gabor: Mój świat”. Można dzięki niemu poznać prawdziwą ciebie?
- Myślę, że tak. Kiedy kręciliśmy, nigdy nie było tak, że ktoś mi mówił: „Teraz musisz zrobić to i to, bo to fajnie wypadnie na ekranie”. Wszystko było nagrywane na spontanie. Kamery chodziły za mną cały czas. Początkowo było trochę dziwnie i każdy się gapił. Ale po jakimś czasie zrobiło się spoko. Pojechaliśmy też do Londynu i mogłam wreszcie pokazać miejsca, w których się wychowywałam jako dziecko.
- Jak to było oglądać samą siebie na ekranie?
- Musiałam obejrzeć cały materiał jeszcze przed emisją, żeby go zaakceptować. Ale nic nie wyrzucałam i nie wycinałam. Wszystko, co było nagrane, poszło longiem. I myślę, że fajnie to wypadło. Można się z tego serialu dowiedzieć o mnie wielu dziwnych rzeczy i zobaczyć jak się naprawdę zachowuję poza sceną.
- Facebook i Instagram to dobre narzędzia, by pokazać, jaką się jest naprawdę?
- Nie da się w stu procentach być sobą w social mediach. Są pewne granice, których nie chciałabym przekroczyć, bo mam swoje prywatne życie, które sobie cenię. To ważne, by zachować też coś tylko dla siebie. Staram się jednak nie udawać w social mediach kogoś, kim nie jestem. I jeśli ja wiem, że jestem naturalna, to mi wystarcza.
- Fani chcą od ciebie odsłaniania coraz więcej i więcej prywatności. Gdzie stawiasz im granicę?
- Trudno to wyjaśnić słowami. Ja po prostu czuję to instynktownie. Każdy z nas ma takie granice, których nie chce przekraczać. Kiedy to się zdarzy, na pewno powiem: „Hola, hola, stop!”. To, że jestem osobą medialną i wszyscy mnie znają, nie znaczy, że ja też wszystkich znam. Jestem człowiekiem i mam nadzieję, że fani zechcą to uszanować.
- Nie miałaś do tej pory sytuacji, w której fani przesadzili ze swoim uwielbieniem dla ciebie?
- Była taka jedna sytuacja. Podeszła do mnie starsza pani, przytuliła mnie, zrobiła sobie zdjęcie i pocałowała mnie w policzek. I to było już dla mnie przekroczeniem granicy. Po prostu nie lubię, kiedy ktoś obcy mnie dotyka. Mam z tym problem. Już kiedy ktoś mnie przytula, to przekracza moją strefę komfortu. Ale staram się to akceptować – bo wiem, że fani mnie kochają i chcą się poprzytulać. Rozumiem to. Całowanie w policzek to jednak już za dużo i mówię o tym głośno. Pozwalam więc na przytulanie - i na nic więcej.
- Jak się czujesz w roli idolki dla swych fanów?
- Tak naprawdę, to mam taką relację ze swoimi fanami, jak przyjaciółka z przyjaciółmi. Staram się bowiem, żeby nie czuli żadnego stresu w mojej obecności. Jemy więc sobie razem kanapki na podłodze i śmiejemy się z różnych historii. Nie ma między nami relacji idolka-fani. Czuję, że to moi przyjaciele, którzy mnie wspierają.
- Od pewnego czasu organizujesz w lecie kilkudniowe obozy dla swych fanów. Skąd taki pomysł?
- Od dawna wiedziałam, że na Zachodzie popularni artyści organizują takie obozy dla fanów. I chciałam mieć też swój. Nie mam na co dzień czasu spotykać się z fanami, więc pomyślałam, że camp jest dobrym rozwiązaniem. Tam ludzie mogą przyjechać i spotkać się ze mną.
- Lubisz te obozy?
- Pewnie. Niedawno byłam z fanami przez cały camp, który trwał pięć dni. Siedziałam z nimi od rana do ciszy nocnej. Mieliśmy fajne wspólne aktywności: oglądaliśmy „Aladyna”, kręciliśmy wspólnie klipy, sypaliśmy się wzajemnie kolorowymi proszkami, pisaliśmy razem piosenki. Chodziłam po pokojach i siedziałam z nimi. Pierwszego dnia byli nakręceni. „O, Viki Gabor! Viki Gabor!” - darli się. Ale drugiego dnia wszyscy byli już normalni, bo zauważyli, że mogą do mnie przyjść i swobodnie porozmawiać. „Sie ma Viki!” - mówili na luzie. Takie mam relacje z fanami. I chciałabym, żeby zawsze takie były.
- Wielkie emocje u twoich fanów wzbudzają stylizacje, które prezentujesz w klipach i na zdjęciach. Teraz nie nosisz już takich oversize’owych strojów, które dawniej lubiłaś. Skąd ta zmiana?
- To, jak się ubieram, zależy od tego, co czuję i co mam w głowie. Prywatnie nadal chodzę w oversize’owych strojach – w szerokich spodniach i dużej koszulce. Nie jest to więc tak, że zmieniłam styl. Po prostu chodzę w różnych rzeczach.
- Na okładce „Terminal 3” wyglądasz jak młoda bizneswoman.
- O, kurde. Biorę to za komplement.
- Jak najbardziej.
- To dziękuję!
- Ubrania, które nosisz, mieszczą ci się jeszcze w szafie?
- Tak. Bo mam na ciuchy osobną garderobę. (śmiech)
- Dużo wydajesz na ubrania?
- Nie jestem rozrzutną osobą. To dosyć dziwne. Ale na jedzenie sobie nie żałuję. Kiedy jestem głodna, to potrafię zamówić wszystko z karty i podzielić się z innymi. Takie mam dobre serduszko. Wydawania na ciuchy za bardzo mnie nie kręci. Wolę odkładać i inwestować na przyszłość.
- No właśnie: za rok dostaniesz pełen dostęp do swego konta. Będziesz chciała poszaleć czy inwestować?
- Powiem jak dorosła-maleńka: teraz w Polsce najlepszą inwestycją są nieruchomości.
- To racja.
- Będę więc inwestować w takie rzeczy.
- Od pewnego czasu uczysz się zdalnie. Nie brakuje ci chodzenia do szkoły i kontaktu z rówieśnikami?
- Oj, nie! Nienawidzę chodzić do szkoły. Zdalne nauczanie jest dla mnie super. Kiedy chodziłam do szkoły, każdy się na mnie patrzył. I ani ja nie mogłam się skupić, ani moi koledzy i koleżanki. Rozpraszałam siebie i innych uczniów. Ze zdalnym nauczaniem jest dosyć ciężko, bo muszę się sama uczyć. Ale jakoś daję radę.
- Potrafisz narzucić sobie dyscyplinę w nauce?
- Tak. Jestem zdyscyplinowana przez pracę, którą wykonuję. To pomaga mi w szkole. Jeśli wiem, że czegoś muszę się nauczyć i zdać, to po prostu siedzę nawet do drugiej w nocy i się uczę.
- Co planujesz po maturze?
- To zależy od tego, jaka będę zajęta. Jeśli znajdę czas, to może spróbuję studiować coś fajnego. A jeżeli nie – to polecę bardziej z muzyką i będę robić jeszcze więcej rzeczy. Szczerze powiedziawszy wątpię, by udało mi się znaleźć czas na te studia, bo teraz już jestem bardzo zajęta, a w przyszłości będą się działy jeszcze fajniejsze rzeczy. Nie wykluczam jednak dalszej nauki.
- Uczysz się zdalnie i nie masz przyjaciół ze szkoły. Z kim więc się kumplujesz?
- Mam przyjaciół z podstawówki z Polski i z Anglii. To całkiem duże grono znajomych. Są wśród nich młodsi i starsi. Ja się ze wszystkimi dogaduję.
- Masz starszą od siebie o cztery lata siostrę Melisę. Jaką macie relację?
- Dobrą. Niby Melisa jest starsza ode mnie, ale zachowuje się, jakby była młodsza. (śmiech) Dlatego mamy fajną relację. Melisa jest śmieszna i bardzo ją lubię. Dzisiaj, kiedy skończę pracować, pojadę do domu i chyba do niej zajrzę. W sumie dawno się nie widziałyśmy.
- Melisa nadal pisze piosenki?
- Tak. I to nie tylko dla mnie, ale też dla innych wykonawców.
- Podczas ostatniej Eurowizji zaprezentowałaś polską punktację w finale konkursu. Jak ci się spodobało to wielkie show?
- Muszę przyznać, że miałam duży stres. Było to coś innego niż śpiewanie. Podczas łączenia pojawiło się kilkusekundowe opóźnienie i wszyscy myśleli, że się nie słyszymy. Fajnie było wziąć udział w takim wielkim show, nawet, jeśli było to tylko przekazywanie punktów.
- A chciałabyś kiedyś reprezentować Polskę na Eurowizji?
- Nie mówię tak, nie mówię nie. Nie wykluczam tego. To ważny konkurs, więc trzeba być do niego przygotowanym wokalnie i tanecznie na sto procent. Może kiedyś?
- Jakie masz marzenia na przyszłość?
- Chciałabym już wydać czwartą płytę. (śmiech) Te premiery sprawiają mi bardzo dużą przyjemność. Co jeszcze? Marzę, żeby mój najbliższy wyjazd urlopowy był dokładnie taki, jak sobie go wymyśliłam. Nie mogę się go doczekać, odliczam dni.
- Chciałabyś zaistnieć poza Polską?
- To jest ciężki temat. Teraz jestem znana w Polsce, a za granicą mam luz – nikt mnie nie rozpoznaje i mogę mieć trochę spokoju. Nie chciałabym tego stracić. Na razie myślę więc, że fajnie być znanym tutaj, a tam być takim no name’m i robić to, co się chce. (śmiech) Ale czas pokaże.