W Auschwitz dziadek walczył o życie pięściami
Historia Tadeusza Pietrzykowskiego, pięściarza, który nokautował Niemców w Auschwitz. Trwają zdjęcia do filmu „Ring Wolny”, w którym w rolę „Teddy’ego” wciela się jego wnuk Jakub Szafran.
Nie ma Pan, tak po ludzku, niechęci do Niemców za dramat Pana dziadka, za to, że trafił do obozu zagłady w Auschwitz?
Nie mam takiego odruchu, ponieważ moja rodzina w dużym stopniu jest związana z Niemcami. Przez pięć lat tam mieszkałem, chodziłem do szkoły i poznałem kulturę. Wiem, że dziadek też nie odczuwał takiej niechęci, choć jak wiadomo, przeszedł przez piekło. Natomiast ja tak zostałem wychowany, że nigdy nie pałałem nienawiścią, ani nie odczuwałem potrzeby, by patrzeć podejrzliwie na naród niemiecki.
Jak silne są Pana więzi z Niemcami?
Mój tata w latach 90. wyjechał do Niemiec. Za jakiś czas dołączyła do niego mama z rodzeństwem, natomiast ja - najmłodszy i jako jedyny - urodziłem się już w Niemczech. I posługuję się dziś podwójnym obywatelstwem.
Miał Pan okazję, aby przywołać historię swojego dziadka?
Nie. Chodziłem w Niemczech tylko od pierwszej do czwartej klasy podstawówki, ale przez ten czas nie miałem takiej sytuacji, by zareagować potrzebą opowiedzenia tej historii. Zresztą byłem jeszcze zbyt małym i nieświadomym dzieckiem, dlatego historia dziadka wtedy jeszcze nie za bardzo do mnie docierała.
Inna sprawa, że nienawiść wyrażana do innych nie służy człowiekowi.
Oczywiście, zwłaszcza że ja osobiście nie miałem ani jednego przykrego doświadczenia w Niemczech.
Ale trzeba zachować pamięć o dziadku?
Jak najbardziej, nie wolno nam zapominać o historii, ale też nie należy pałać nienawiścią do ludzi, którzy dzisiaj nie są winni tamtym czasom. Nasi rówieśnicy z Niemiec nie mogą bezpośrednio odpowiadać za grzechy swoich przodków, dlatego rozdrapywanie ran niczemu dobremu nie służy.
Czym dla Pana jest możliwość zagrania w filmie „Ring Wolny” i wcielenia się w postać dziadka Tadeusza „Teddy’ego” Pietrzykowskiego?
To wielki zaszczyt i przywilej. Całą rodziną cieszymy się, że ta historia zostanie zekranizowana i ujrzy światło dzienne, bo jest mało znana. Osoby, które interesują się boksem, w dużej części znają losy dziadka, ale nie istnieją one w powszechnej świadomości. A mowa przecież o wydarzeniach bez precedensu, unikatowych, które ukazują jego heroizm. Gdy zacząłem zagłębiać się w szczegóły, jego losy bardzo mnie poruszyły.
Co przede wszystkim było niesamowite w tej obozowej biografii?
Fakt, że trafił do Oświęcimia, z numerem 77, już w pierwszym transporcie. Że dzięki niezłomności charakteru i waleczności nie dał się złamać. Że nie poddawał się, walczył i przeżył. Żałuję, że nie dane mi było go osobiście poznać. Ja przyszedłem na świat 10 kwietnia 1991 roku, a dziadek zmarł 18 kwietnia… Bezpośrednio została mi od niego tylko jedna pamiątka.
Jaka?
List z gratulacjami, który otrzymała od niego moja mama. W nim dziadek wyraził radość, że się urodziłem. Ale nigdy mnie nie zobaczył.
Jest w tych datach Pana urodzin i jego śmierci jakaś symbolika.
I dodatkowy wymiar, bo w rodzinie powszechnie się mówi, że jestem bardzo podobny do dziadka. Wszyscy mówią o jego nowym wcieleniu.
Podobny jest Pan z zachowania?
Bardziej fizycznie, z twarzy i budowy ciała, ale również zamiłowania do sportu, choć z pewną różnicą. Dziadek uprawiał boks, a ja od najmłodszych lat poszedłem w kierunku dyscyplin drużynowych. Jako ośmiolatek zacząłem trenować piłkę nożną, a później całe liceum grałem w koszykówkę.
Obozowy numer dziadka, 77, jest obecny w Pana życiu?
Jest wszechobecny i wyzwala wspomnienia. Dziadek miał pokój z pamiątkami i pamiętam ten wielki numer wiszący na ścianie. Teraz to już wspomnienia, bo pokoju nie ma. W posiadaniu rodziny została mała biblioteczka, m.in. z poradami legendarnego trenera Feliksa Stamma, który szkolił dziadka w stołecznej Legii. Mamy medale i ordery, a wszystko jest pieczołowicie przechowywane przez moją mamę.
Styka się Pan z ludźmi, którzy mieli z nim do czynienia?
Tak, kiedyś odwoziła mnie mama koleżanki i mówiła, że dziadek był jej nauczycielem. W Bielsku-Białej, w tej samej dzielnicy Cygański Las, mieszkał legendarny pięściarz Zbigniew Pietrzykowski (1934-2014, pięściarz, czterokrotny mistrz Europy, trzykrotny medalista olimpijski, trener - przyp. red.). Gdy tylko gdzieś mnie dostrzegł, to mówił mojej babci, że jestem bardzo podobny do dziadka.
Od razu przetnijmy domysły. Między waszymi rodzinami nie było żadnego pokrewieństwa?
To prawda, łączy nas tylko zbieżność nazwisk, choć zawsze mówiono, że pan Zbigniew jest moim wujkiem. Przypomnę, że dziadek Tadeusz urodził się w Warszawie.
Wróćmy do podobieństwa Pana z dziadkiem.
Dodałbym jeszcze, że to po nim odziedziczyłem tolerancyjność. Z opowiadań wiem, że zawsze wychodził naprzeciwko nawet tym osobom, od których wcześniej zaznał krzywdy.
Znana jest Panu informacja, żeby dziadek oficjalnie wybaczył Niemcom?
Wiem, że spotkał się z byłym kanclerzem Niemiec Gerhardem Schroederem przed bramą obozu w Oświęcimiu, co było właśnie takim wymownym gestem.
Jaka opowieść dotycząca dziadka najbardziej zapadła Panu w pamięć?
Przede wszystkim sytuacja z ojcem Maksymilianem Marią Kolbe. Zakonnik był bity na terenie obozu koncentracyjnego przez strażników, a gdy dziadek postanowił rozliczyć się z oprawcą, ksiądz zaczął go prosić, aby nie wymierzał sprawiedliwości. Dla dziadka to było niebywałe doświadczenie, ale ostatecznie posłuchał głosu późniejszego męczennika i świętego.
Jak otrzymał Pan rolę w filmie?
Byliśmy bardzo zdziwieni, gdy reżyser Marek Suchenia skontaktował się telefonicznie z moją mamą Eleonorą. To ona zaproponowała, żebym zagrał dziadka. Byłem w Niemczech, dorabiałem w okresie wakacyjnym, gdy mama przekazała mi tę wiadomość. Po powrocie do Polski spotkałem się z Markiem i poczyniliśmy konkretne ustalenia.
Jak się Pan przygotowuje do roli „Teddy’ego”?
Dwa i pół miesiąca temu rozpocząłem treningi bokserskie; wcześniej niewiele miałem wspólnego z szermierką na pięści.
Z dobrego źródła wiem, że ma Pan dryg do boksu i szybko łapie technikę.
A mnie się wydaje, że wszystko robię źle (śmiech). Powiedzmy, że wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę, ale przez to jestem bardziej zmotywowany. Duża w tym zasługa świetnego trenera Pawła Kaźmierczaka, który szkoli mnie w klubie WKS Bombardier Wrocław.
Co jest największym wyzwaniem?
Wcielić się w dramaturgię tamtej sytuacji, atmosferę… Idealnie pewnie nie będzie, bo nikt z nas nie doświadczył tego piekła, ale dokładam wszelkich starań, aby wyszło jak najlepiej. Cały czas towarzyszy mi myśl o tym strasznym miejscu i próbuję sobie wyobrazić, co czuł mój dziadek. Na pewno nie mógł pokazać obawy i strachu przed przeciwnikiem. Ta wymagająca rola jest dla mnie dodatkowo o tyle trudniejsza, że nigdy wcześniej nie miałem do czynienia z aktorstwem.
A chodzi o inscenizację walki ze wszech miar wyjątkowej, bo pierwszego w historii obozu Auschwitz pojedynku bokserskiego z udziałem więźnia. Pana dziadek, wyniszczony koszmarnym okresem tzw. kwarantanny, stanął do walki z kapo Walterem Dunningiem, przed wojną zawodowym mistrzem Niemiec w wadze średniej. Pokonał go przez poddanie.
Moim „przeciwnikiem” będzie aktor Krzysztof Kwiatkowski, za nami pierwsze próby choreograficzne na sali. Tutaj dysproporcja w warunkach fizycznych nie będzie duża (Pietrzykowski ważył 40 kg, a jego rywal ok. 70 kg - przyp. red.), bo na co dzień ważę ok. 74 kg, lecz jestem też wyższy od dziadka o około siedem centymetrów. Jestem w trakcie gubienia wagi i restrykcyjnie przestrzegam diety.
Niemiec walczył o prestiż. Pana dziadek otrzymał bochenek chleba...
Dlatego będzie mi niezwykle ciężko wiernie odegrać tę rolę.
Zdjęcia odbędą się na terenie obozu koncentracyjnego w Auschwitz, w miejscu, gdzie toczono walki?
Nie, ale wiem, że reżyser znalazł miejsce, które zdradza podobieństwo. Swoje zrobi też na pewno scenografia. Chodzi o starą fabrykę z dużą powierzchnią, gdzie spróbujemy przygotować czworobok, na kształt ringu, wytyczony przez cztery pachołki.
Pojedynek odbędzie się w rękawicach?
Tak, ale ubierzemy nie te znane współcześnie, tylko tzw. łapawice.
Na co Pan, potomek wielkiego bohatera, chciałby zwrócić uwagę w tym filmie?
Chciałbym, aby ludzie zobaczyli, że boks był obecny również w obozie koncentracyjnym, a mój dziadek, dzięki swojemu kunsztowi i odwadze, był w stanie wszystko przetrwać. Praktycznie gołe pięści, wykorzystywane w słusznej sprawie, były narzędziem do tego, żeby wywalczyć sobie życie i doczekać wolności, która przyszła wraz z brytyjskimi żołnierzami 15 kwietnia 1945 roku, kiedy był w obozie Bergen-Belsen.
***
Tadeusz Pietrzykowski (1917-1991). Bokser, trener, nauczyciel wychowania fizycznego. 14 czerwca 1940 r. trafił do Auschwitz-Birkenau. Pierwszy w obozie stoczył w marcu 1941 r., wygrywając z byłym mistrzem Niemiec , Walterem Dunningiem. W Oświęcimiu „Teddy” stoczył od 40 do 60 walk. Po wyzwoleniu wstąpił do 1 Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka, gdzie zajmował się organizacją zajęć sportowych wśród żołnierzy.