Sylwia Nadgrodkiewicz, muzyk, filozof polityki leczy ciało i duszę kamertonami.
Z jakiego powodu zainteresowała się Pani kamertonami, z których teraz słynie ?
Powiem szczerze, że skłoniła mnie do tego sytuacja osobista, ciężka choroba mojej mamy. Po półrocznej chorobie zmarła na białaczkę, był to dla mnie ogromny cios i wtedy postanowiłam porzucić rolę naukowca i zająć się zdrowiem. Całościowym, holistycznym podejściem do drugiego człowieka. Jeśli na poważne schorzenia nie pomagają dostępne obecnie leki, wtedy szukamy ratunku w innej przestrzeni, sięgamy po coś innego, co mogłoby pomóc. A choroba rozwija się najczęściej wtedy, gdy mamy problemy, cierpimy, dotyka nas przygnębienie. Wtedy nasz układ immunologiczny przestaje się bronić.
Uważa Pani, że związek ze znanym muzykiem Włodzimierzem Kiniorskim wzbudza większe zainteresowanie, niż Pani działalność artystyczna?
Nie chciałabym, żeby tak było, ale obecnie ludzie są ciekawi wszystkiego. Nas połączyła muzyka i zamiłowanie do ciągłego rozwoju. Lubimy nie tylko tworzyć, ale też odkrywać nowe dziedziny życia. Wspólnie koncertujemy, bo odpowiada nam podobny rodzaj muzyki. Często też przemieszczamy się z miasta do miasta, poznajemy nowych ludzi, jak na razie nie grozi nam nuda. W życiu najważniejsza jest dla mnie miłość, do mężczyzny i do ludzi.
Ale bycie z drugim człowiekiem nie jest chyba łatwe?
Zgadzam się z tym, w naszym wypadku trzeba było przejść wiele wertepów, żeby to wszystko jakoś ułożyć. Jak każdy z partnerów ma spory bagaż przeżyć, różnych doświadczeń, to nie jest łatwo jakoś to posklejać, z tym żyć. Dopiero kiedy wyjdziemy poza własne ego i połączy nas z drugą osobą coś zupełnie wyjątkowego, wtedy takie uczucie może przetrwać trudności. I tak się stało w naszym wypadku. Moim zdaniem bycie w związku jest po to by rozwijać się do lepszej wersji siebie.
Pochodzi Pani ze Skarżyska Kamiennego, do uprawiania jakiego zawodu zachęcali Panią najbliżsi?
Nie było jakiejś szczególnej presji, miałam wolność wyboru, lubiłam czytać i śpiewać. W rodzinie były tradycje muzyczne , dużo rozmawiało się o kulturze, dlatego też poszłam na kulturoznawstwo do Poznania i nadal śpiewałam. Potem zmieniły mi się zainteresowania, zrobiłam doktorat z filozofii polityki w Lublinie, napisałam książkę i zaproponowano mi wyjazd, stypendium do USA, ale zrezygnowałam. Niektórzy pukali w głowę, ale ja byłam pewna swoich decyzji.
Ta książka to biografia o Seyli Benhabib amerykańskiej badaczce feminizmu, co Panią w niej zafrapowało ?
Zaciekawiła mnie z jednej strony z powodu swoich poglądów, chociaż ja feminizm traktuje jako perspektywę badawczą, która zawiera również badania nad męskością. Zresztą wielu mężczyzn jest też feministami. Popierają niezależność kobiet. Bohaterka mojej książki ma podobne do moich, korzenie, włosko żydowskie. Spodobał mi się jej charakter i osobowość.
Dźwięk kamertonów służących do strojenia instrumentów daje uspokojenie, wyciszenie?
Jak najbardziej. W tym miejscu trzeba wspomnieć, że najprostszą metodą leczenia dźwiękiem jest spacer po lesie. Tam możemy usłyszeć szum trawy, liści drzew, śpiew ptaków, pukanie dzięciołów. Mimowolnie wyciszamy się, czujemy się zrelaksowani. W życiu jest tak, że gdy medycyna konwencjonalna nas zawodzi szukamy innych rozwiązań. Jedną z alternatywnych metod leczenia jest właśnie terapia dźwiękiem. Według fizyki kwantowej, w dużym uproszczeniu, cały świat, przyroda, ludzie, zwierzęta, ich emocje i fizyczne ciało jest wibracją. Atomy złożone są z fotonów, czyli cząsteczek światła o konkretnej częstotliwości. Skoro wszystko jest falą i wibracją, to najlepiej wpływać na to właśnie dźwiękiem. Dźwięk jest czytelny, mocno osadzony w sprawdzalnej doświadczeniami nauce. To nie magia, ale fizyka.
Podobnie działają inne instrumenty?
Oczywiście, takie jak bębny, misy tybetańskie czy gong oraz moje ukochane kamertony. Wpływają na wibracje w naszym ciele. Ponieważ każdy z tych instrumentów opiera się właśnie na naturalnym stroju 432 Hz, powodują, że powracamy do harmonii, uspokajamy złe emocje, mamy więcej energii.
Co nasz organizm przestraja?
Choćby cywilizacja i szum informacyjny. Do lat 50-tych XX wieku każdy utwór i instrument świata był zestrojony z naturą na częstotliwość 432 Hz. Mimo protestów wielu ludzi z całej wręcz planety sfery rządzące postanowiły przestroić, zunifikować wszystkie nośniki dźwięku na strój 440 Hz. Okazuje się, że ten strój powoduje rozdrażnienie na polu emocji. Kiedy jesteśmy poddenerwowani, stajemy się podatni na manipulację i choroby. Terapia dźwiękiem pozwala powrócić organizmowi do naturalnej, wzorcowej wibracji.
Jak ludzie traktują leczenie dźwiękiem, kamertonami, jak coś dziwnego, podejrzanego?
Ależ nie. Podchodzą do niego wielkim zainteresowaniem, są przekonani, że im pomaga. Zresztą ja nie oferowałabym niczego, czego nie sprawdziłam na samej sobie. Na początku też podchodziłam do kamertonów nieufnie, ale z powodu tego, że mam duszę naukowca musiałam wszystkiego doświadczyć na własnej skórze.
Zależy Pani na karierze, duża jest konkurencja w tej dziedzinie ?
Na żadnej sławie i karierze mi nie zależy Chciałabym tylko pomagać innym ludziom i sama korzystać z tej drogi, którą wybrałam. Gdybym chciała robić karierę, to wyjechałam do Stanów i zajęła się czymś intratnym. Ja czuję się najlepiej wśród ludzi, którym pomaga moja muzyka. Od innych ludzi staram się czegoś nauczyć, a nie traktować ich jak wrogów.
Dlaczego właśnie kamertony?
Spacerując po lesie dźwięk działa na całe nasze ciało. Kamertony natomiast można ukierunkować na miejsce, które najbardziej tego potrzebuje: wątrobę, nerki, gardło. Na podstawie badań nad dźwiękiem i jego wpływem na ciało wiemy, jaka częstotliwość jest odpowiedzialna za konkretny narząd w ciele. To bardzo precyzyjne. Autorką tej metody jest Barbara Romanowska. Kamertony są o tyle ciekawym narzędziem, bo trafiają w gust człowieka zachodniego. Opierają się na częstotliwościach, które można zmierzyć. Łatwiej nam to zrozumieć, również mnie – byłemu naukowcowi, doktorowi nauk politycznych.
Jak wygląda leczenie kamertonami?
Pacjent leży lub siedzi, a ja „włączam” kamertony, czyli uderzam w nie, by zaczęły wibrować. Słucham ich wibracji i potrafię wychwycić, kiedy się ściszają, a kiedy dźwięk się wzmaga. Czasem wchodzą w dysonans z badanym ciałem. To informacja, co dzieje się w organizmie. Narządy poddane działaniu tych dźwięków dostrajają się do wzorcowych wibracji. Pod wpływem dźwięku naprawiają się. Kiedy jesteśmy na koncercie, to możemy zaobserwować jak nasze ciało jak reaguje na basy czy perkusję. Skoro kamertony stroją instrumenty muzyczne, to równie dobrze mogą stroić ludzki organizm. pod mikroskopem.
Wygłasza Pani też wykłady na temat kobiecości, męskości, jakie jest ich przesłanie?
Obecnie kobiety funkcjonują w męskiej energii. Tak wygląda świat. Ceni się głównie aktywność, wyścig szczurów, sukces. Straciliśmy kontakt z naturą. Nie potrafimy wypoczywać. W naszym słowniku dominuje słowo muszę i to owocuje różnymi chorobami. U kobiet objawia się to schorzeniami tarczycy. Mamy plagę Haschimoto. Kobiety często muszą być zdecydowane, twarde, tracą delikatność, kobiecość, przeważają u nich męskie cechy, a i mężczyźni czują się w tym świecie zagubieni.
Drugą, a może pierwszą Twoją metodą wpływania na emocje ludzkie jest praca z głosem. Na czym polega?
Po prostu odblokowuję naturalne głosy drzemiące w danej osobie. Śpiewanie to przede wszystkim odblokowanie na poziomie emocji, blokad fizycznych, pewnego zamknięcia się w sobie, odczuwania wstydu. Każdy narząd związany jest z konkretną emocją. Na przykład w płucach odkłada się smutek. Jeśli ktoś ma z nimi problemy to potrzebuje uwolnić ten smutek … jękiem. W jelicie grubym osiada gniew. W wątrobie złość. Wtedy do oczyszczenia potrzebny jest krzyk.
Jak Pani ocenia kondycję zdrowotną Polaków?
Nie najlepiej. Są pamiętliwi, rozgoryczeni, smutni i wyczerpani. To skutkuje wieloma chorobami, dlatego powinni o siebie zadbać.