W Poznaniu ludzie chodzą na koncerty i jedzą ciastka

Czytaj dalej
Fot. Piotr Grzybowski
Marek Zaradniak

W Poznaniu ludzie chodzą na koncerty i jedzą ciastka

Marek Zaradniak

Maryla Rodowicz, piosenkarka, która od 50 lat gości na estradach, opowiada o swojej karierze, Opolu oraz o tym, za co lubi i ceni Poznań i co ma wspólnego jej nowa płyta z naszym miastem.

15 września ukaże się Pani nowa płyta „Ach świecie”. Większość utworów do niej jest autorstwa Witka Łukaszewskiego z Poznania. Co sprawiło, że powierzyła Pani właśnie Witkowi prawie całą płytę?

To nie było tak, że ja jemu powierzyłam. Przysłała Witka do mnie dziennikarka radiowa Marysia Szabłowska. Pokazał mi swoje utwory, które mnie zachwyciły i powiedziałam - biorę. Zdobyły moje serce i duszę. Nagrywamy. Do tego doszło jeszcze kilku innych autorów. Jeden utwór napisał Romek Lipko, jeden Ryszard Sygitowicz, dwa teksty Jacek Cygan. I autor, do którego mam słabość już od dawna - Andrzej Brzeski. I tak skompletowałam materiał na całą płytę.

Czym właściwie ujął Panią Witek, że powiedziała Pani - biorę?

Prostotą muzyczną, poetyckimi tekstami, które złapały mnie za gardło. Wzruszałam się, kiedy ich wysłuchałam. Poza tym jego muzyka jest bliska mojej duszy. On jest gitarzystą. Ja gram muzykę gitarową. Wszystko się zgodziło.

To bardzo poznańska płyta, także i z tego względu, że jej producentem jest też związany z Poznaniem Maciej Muraszko.

No właśnie. Na szczęście zgadzaliśmy się co do brzmienia płyty. Maciek pięknie oprawił te piosenki.

W takim razie czym jest Poznań dla Pani?

To jest po prostu porządne miasto. Bardzo lubię grać koncerty w Poznaniu, bo w Poznaniu jest tak, że jak wisi plakat, to ludzie idą na koncert. Poza tym podoba mi się, że Poznań jest mieszczański i że w niedzielę ludzie idą po ciastka, idą na obiad. Wszystko jest takie unormowane. Poznań jest dobrze zorganizowany.

O tym krążku mówi się, że przypomina płytę pod tytułem „Jest cudnie”, ale szczerze mówiąc mi przypomina Pani płytę „Żyj mój świecie”. Posłuchałem sobie tych nagrań i wydaje mi się, że to są piosenki adresowane do Pani pokolenia, ludzi, którzy nieco zwolnili już tempo swojego życia. Czy Pani zwolniła tempo? Niedawno Tomasz Stańko, gdy pytałem go, kiedy będzie nowa płyta, powiedział: Nie spieszę się. Pani też już się tak nie spieszy...

Ależ skąd. Tempo moich działań mam bardzo wysokie, bo przez wszystkie weekendy gram koncerty. Pierwszy wolny weekend mam dopiero w lutym. Do tego dochodzą oczywiście wywiady, którymi teraz promuję płytę. No i mam codzienne treningi taneczne w związku z występem na festiwalu w Opolu. Wszystko zbiegło się w jednym czasie - opolski festiwal oraz promocja płyty tego samego dnia, czyli 15 września. A tydzień po koncercie opolskim rozpoczynam jeszcze dużą trasę koncertową pod hasłem Diva Tour. Będę grała przez wszystkie weekendy, aż do lutego.

I zagra Pani też w listopadzie w Poznaniu w Sali Ziemi?

Oczywiście.

Bardzo często wykonawcy mówią mi, że nowe piosenki włączają z dużymi oporami, bo publiczność chce słuchać tych piosenek, które już zna. Czy w Pani przypadku też tak jest?

Ja gram sporo nowych piosenek na koncertach i one się bardzo podobają. Oczywiście reakcja jest inna niż na hity, które wszyscy znają i śpiewają. Ludzie są zasłuchani, dobrze reagują, więc uważam, że trzeba wpuścić zawsze trochę „świeżej krwi”.

Zgoda, ale dlaczego Pani tak długo nic nowego nie wypuszczała? Od ostatniej nowej płyty zatytułowanej „Buty 2” minęło aż 7 lat. To duża przerwa jak dla takiej energicznej artystki jak Pani. Co prawda w międzyczasie wyszła Pani znakomita Antologia, o której rozmawialiśmy kiedyś, wyszła też Pani książka, ale nowego albumu nie było. Proszę nam zdradzić, dlaczego musieliśmy tak długo czekać?

Nie miałam w planie nagrywania nowej płyty. Dlatego że wydanie płyty to wielki stres, który wiąże się z tym, czy radia zagrają nowe piosenki.

Panią przecież grają...

Grają, grają, ale to zawsze wielka niewiadoma. Czy sklepy zamówią? Czy ludziom się spodoba? To dla artysty jest zawsze niepewność.

Wspomniała Pani o Opolu. Ten festiwal miał się odbyć w czerwcu. Przesunięto go na wrzesień. Było sporo zamieszania wokół niego. Czy Pani zdaniem ta cała „zadyma” wokół festiwalu była potrzebna?

Zaczęło się od protestu jednej osoby - Kayah. A potem wszystko poszło lawinowo, bo zrobił się z tego protest polityczny. Kayah napisała w oświadczeniu, że protestuje przeciwko cenzurze i zaczęli się artyści wycofywać. W sumie wycofało się kilkadziesiąt osób i festiwal padł.

Czy teraz we wrześniu w benefisie z okazji Pani 50-lecia będą ci sami artyści, co wtedy mieli wystąpić, czy nieco inni?

Tak, ci sami artyści, którzy mieli wystąpić w moim koncercie w czerwcu poza Kayah, która ma w tym czasie trasę z Goranem Bregoviciem. Nie będzie też Margaret, bo też gra koncerty. Może część po prostu nie chciała się pojawiać w Opolu.

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy Opolu. Czy Pani zdaniem festiwale tego typu są dziś potrzebne, czy może się trochę już przeżyły? One były przecież bardzo popularne i potrzebne w latach 60, 70. Tam się decydowało wtedy, co będzie lansowane. Teraz, jak sama Pani powiedziała, sytuacja bardzo się zmieniła, bo są wytwórnie płytowe. Po co więc festiwale?

Od kiedy Polsat wystartował ze swoim TopTrendy, to doszedł taki drugi festiwal muzyczny i właściwie TopTrendy i Opole odbywały się w odstępie tygodnia. Najpierw TopTrendy, czyli Top dziesięciu artystów, którzy sprzedali najwięcej płyt w ostatnim roku, i potem koncert Trendy, czyli artyści, którzy są promowani. Są na topie. Natomiast festiwal w Opolu to koncert Debiutów, bardzo cenny dla młodych artystów, którzy dopiero startują. To również koncert Premier. Artyści mogą proponować swoje nowe utwory. Uważam, że festiwale są nadal potrzebne i to dlatego, że polska muzyka ma coraz mniej miejsc, gdzie może się promować.

Które momenty były dla Pani szczególnie ważne w tym 50-leciu?

Na pewno ważny był debiut na Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1967 roku. Ważne dla mnie były też koncerty zagraniczne, czyli intensywne moje koncertowanie w NRD i nagranie tam 40 piosenek po niemiecku. Również Czechosłowacja, tam przecież też wydawałam płyty. Mówiłam po czesku i grałam koncerty. No i Związek Radziecki, przed którym się długo broniłam. Najpierw w 1971 roku pojechałam w trasę 6-tygodniową z grupą rockową Test. Oni grali w pierwszej części, a ja w drugiej. Potem jakoś się broniłam, bo miałam dużo propozycji koncertowych i telewizyjnych z NRD, z Czechosłowacji oraz Bułgarii i odwlekałam wyjazd do Związku Radzieckiego. W końcu zgłosił się do mnie menedżer Skaldów i Ewy Demarczyk - Ryszard Kozicz i powiedział, że spróbuje ze mną i czy to publiczności będzie się podobać. Najpierw sprawdził mnie na dwóch koncertach testowych, a potem zaczęły się długie trasy. Bardzo ważny był też dla mnie początek lat 90.

Dlaczego?

Bo w Polsce zmieniła się wtedy rzeczywistość. Pojawiły się komercyjne rozgłośnie radiowe i stacje telewizyjne. Do Polski weszły też światowe wytwórnie płytowe i trzeba było się jakoś bronić. A ponieważ nikt nie był zainteresowany wiązaniem się kontraktem ze mną, to moje płyty zaczął wydawać mój mąż.

Była to firma Tralala?

Tak, to były płyty takie jak „Marysia biesiadna” czy „Złota Maryla”. W sumie było ich siedem. A potem sprzedał mnie razem z katalogiem do Universalu. Moja kariera rozkręciła się pod koniec lat 90. Po 2000 roku już regularnie wydawałam płyty, pojawiła się duża Antologia Universalu z „Rarytasami” i tak jakoś trwa to do dzisiaj.

Nie żałuje Pani, że nie zrobiła kariery światowej? Przecież swego czasu była taka szansa.

Kiedyś Seweryn Krajewski powiedział mi, że nie ma co żałować tego, czego się nie dokonało, dlatego że bylibyśmy cały czas zgorzkniali, rozgoryczeni, że coś nam przeleciało koło nosa. Nie należy się ani tym przejmować, ani o tym myśleć, bo można by zwariować, cały czas żałując. Trudno, jest jak jest. Tak się życie potoczyło. Należy się cieszyć tym, co się ma.

Śpiewała Pani w czasach PRL-u, śpiewała Pani po roku 1989, śpiewa Pani teraz. Czy jest Pani artystką ponad podziałami?

Bardzo bym chciała. Polska zwłaszcza ostatnio jest bardzo podzielona i nie chciałabym się kojarzyć absolutnie z żadną ze stron politycznych, ponieważ śpiewam dla wszystkich. Uważam po prostu, że muzyka powinna być ponad podziałami.

Czy Pani zdaniem na świecie jest obecnie zapotrzebowanie na polską muzykę rozrywkową ?

Świat nie ma pojęcia, co się u nas dzieje na rynku. Oczywiście część artystów nagrywa w języku angielskim, ale moim zdaniem to nie ma sensu, dlatego że my żyjemy w tym kraju od morza do Tatr i powinniśmy śpiewać po polsku. Gramy przecież dla polskiej widowni. Jeżeli ktoś śpiewa po angielsku, tak jak Margaret, to pewnie liczy na karierę światową albo europejską i zresztą jej utwory są grane w Europie. To jednak decyzja każdego artysty. Ja uważam, że to nie ma sensu.

Tuż przed Opolem zmarła Pani mama. Jakie cechy Pani przejęła po mamie?

Myślę, że upór i zahartowanie życiowe. Mama wiele przeszła, tuż po wojnie znalazła się w grupie repatriantów ze Wschodu i jej pociąg trafił na Ziemie Zachodnie. Trafiła do Zielonej Góry. Ci ludzie byli właściwie pionierami, te miasta były wyludnione. Niemcy ukrywali się jeszcze po piwnicach, ale właściwie zaczynali od zera, tak jak w piosence „Szli na Zachód osadnicy”. Przeszła dużo. Jej męża, czyli mojego ojca, aresztowano i musiała się zająć zarabianiem i utrzymaniem rodziny. A była młodą osobą, miała 20 lat. Jakoś udało jej się to przetrwać. A w dodatku była piękną kobietą. Dbała o siebie i zawsze była dla mnie wzorem kobiecości.

W Poznaniu ludzie chodzą na koncerty i jedzą ciastka
Natalia Popczyk Artystka przyjedzie do Poznania w listopadzie. Jej koncert odbędzie się w Sali Ziemi

Powiedziała mi Pani kiedyś, że nie przywiązuje wagi do swojego wieku. Proszę zdradzić co Pani robi, że ma tak świetną kondycję, bo przecież nie zwalnia Pani tempa.

Dbam o siebie. Nie ma dobrej formy bez sportu. A ja jestem człowiekiem sportu. Staram się codziennie grać w tenisa. Daje mi to naprawdę bardzo dużą wydolność. Zdecydowanie lepiej biegam po scenie i skaczę i wytrzymuję dwugodzinny koncert. Teraz mam jeszcze treningi taneczne przed Opolem. Sprawię niespodziankę publiczności, zatańczę z Jankiem Klimentem, tancerzem, który wygrał „Taniec z gwiazdami”. Będzie taka scenka, w której tańczymy salsę do mojej nowej piosenki „Rumba”. Poza tym staram się także jeść dietetycznie, choć nie zawsze mi to wychodzi, bo z jednej strony trochę trzymam się diety, a z drugiej trochę podjadam.

Będąc pół wieku na scenie, jest Pani wzorem dla wielu młodych osób. Ma Pani ogromne doświadczenie. Jakie przesłanie ma Pani dla młodych artystów?

Przede wszystkim młodym artystom radziłabym, żeby nie ulegali naciskom ze strony firm płytowych i nie dawali sobie narzucać repertuaru, którego nie czują. Sama mam takie doświadczenie. Na początku kariery, kiedy wygrałam festiwal studencki i zostałam zaproszona do Opola, piosenkę dostałam z tzw. przydziału. Czułam się w tym fatalnie, bo w klubach studenckich śpiewałam do tańca rock’n’ rolla, a tutaj narzucono mi utwór wprawdzie Agnieszki Osieckiej, ale jak to się mówi „o siedmiu zbójach”. Utwór był na trzy czwarte. Towarzyszyła mi orkiestra festiwalowa i to było dla mnie kompletnie obce ciało. Czułam się w tym naprawdę fatalnie. Po festiwalu zaproponowano mi nagranie paru utworów do Trójki z orkiestrą i tutaj pomógł mi Wojtek Młynarski. On wymyślił dla mnie drogę. Powiedział - zainteresuj się folkiem amerykańskim, country. Napisał mi pierwsze teksty i poszło.

Marek Zaradniak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.