W rodzinie wszyscy mają praktyczne zawody [zdjęcia]
Miała być dentystką, albo pianistką. Została jedną z najciekawszych aktorek młodego pokolenia.
Ma właśnie bardzo dobry zawodowy okres. Niedawno wszedł na ekrany obyczajowy dramat sensacyjny „Gejsza”, w którym występuje z Martą Żmudą-Trzebiatowską. Można ją też nadal oglądać w komedii romantycznej „Planeta singli”, gdzie z kolei partneruje Maciejowi Stuhrowi. Pracę na planie tego drugiego filmu wspomina jako... traumatyczną.
- Maciek jest szalenie inteligentny, niezwykle wrażliwy i zabawny. Oczywiście, ilość złośliwości i żartów, które musiałam znieść na planie, przekracza wszystkie normy. Wykonałam tytaniczną pracę, żeby nie wziąć ich do siebie! Ale od razu wiedziałam, że Maciek to robi z ogromnej sympatii - śmieje się w rozmowie z serwisem Rossman.
Aktorka przyznaje, że każdą rolę odchorowuje, nawet mały występ w telewizji. Jest bowiem typem nadwrażliwca i wszystkim przejmuje się aż za bardzo. Nie może w nocy spać, jest pobudzona, ma nerwy na wierzchu. Podobnie dzieje się po zakończeniu zdjęć. Wtedy czuje w sobie pustkę, ma mnóstwo wątpliwości, czy mimo iż dała z siebie wszystko, widać to na ekranie. To w sumie dziwne, bo jako dzieciak była bardzo odważna.
Skacząc po drzewach
Mieszkała z bratem i rodzicami na przedmieściach Łodzi. Dlatego jej dzieciństwo to sielski krajobraz - łąki i las. Agnieszka i jej brat Piotrek dbali o to, aby w domu było zawsze wesoło. Ponieważ on był młodszy, rodzice przeważnie stawali po jego stronie. Uważała to za wielką niesprawiedliwość. „Kiedy sama będę miała dzieci, będę stawała po stronie starszego” - deklarowała wtedy w myślach. Dzisiaj ma bardzo przyjacielskie relacje z Piotrem i zawsze mogą na siebie liczyć.
- Jako dzieciak byłam raczej buntowniczką. Na parapecie w moim mieszkaniu stoi fotografia. Mam na niej dwa lata, oburzoną minę i kurczowo trzymam się rękami za koszulkę. Mama mi opowiadała, że fotograf chciał zrobić zdjęcie słodkiego naguska, ale ja zaprotestowałam. Tata, gdy widzi to zdjęcie, mówi: „Cała ty”. Wychowałam się w dobrej dzielnicy, wśród grzecznych dzieci, ale ciągnęło mnie do przygód. Chodziłam po drzewach, byłam wiecznie fioletowa od gencjany - wspomina w „Twoim Stylu”.
Krewki temperament odziedziczyła po ojcu. Dlatego w domu Agnieszki ciągle też wybuchały awantury. Tata wkurzał się o byle co i krzyczał na cały głos, a mama nie pozostawała mu dłużna. Mała dziewczynka w pewnym momencie miała tego dosyć. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy, ukryła torbę pod łóżkiem i szykowała się do ucieczki. Zrozumiała jednak, że nie ma powodu do tak dramatycznej decyzji. Rodzice tak naprawdę kochali się - tylko ich „włoskie” temperamenty musiały czasem dać o sobie znać.
Wymarzona dentystka
Agnieszka dużo zawdzięcza babciom. Odcisnęły one mocne piętno na charakterze dziewczynki. Babcia Wiktoria była księgową i do dzisiaj zajmuje się finansami aktorki. Wciąż powtarzała wnuczce, że najważniejsze to być dobrym człowiekiem. I że czasem lepiej z czegoś zrezygnować, jeśli miałoby to kogoś skrzywdzić. A gdy Agnieszka przychodziła do niej czymś zasmucona , mówiła: „Nie martw się. Wszystko się ułoży. Nie ma sytuacji bez wyjścia”.
Z kolei babcia Danusia zachwycała dziewczynkę elegancją. Zawsze była stylowo umalowana i ubrana. Pracowała jako dentystka i koniecznie chciała, żeby jej wnuczka odziedziczyła po niej gabinet. Cóż było robić - Agnieszka godzinami wkuwała chemię, biologię i fizykę.
- Siedziałam w ostatniej ławce. Im mniej mnie było widać, tym czułam się bezpieczniejsza i miałam większą swobodę. Choć nie przepadałam za nauką, dobrze się uczyłam - traktowałam ją jako wyzwanie. Bardzo zżyłam się z ludźmi ze szkoły. Do dziś mamy wspaniały kontakt - podkreśla w serwisie Logo24.
Rodzice z kolei widzieli w niej... pianistkę. Dlatego skończyła szkołę muzyczną pierwszego stopnia. Na dalsze kształcenie w tym zakresie nie miała jednak najmniejszej ochoty. Postanowiła, że nie będzie się dalej uczyć grać Bacha i Mozarta, ponieważ jest za mała, żeby ich zrozumieć. Stare pianino Petrofa, które przywiózł jej od dziadka tata, stoi jednak teraz w jej mieszkaniu w Warszawie.
Skradzione glany
Aby nie zwariować od nadmiaru ścisłej wiedzy, Agnieszka zaczęła chodzić na kursy dobrej wymowy, które prowadził nieżyjący już dziś profesor łódzkiej „filmówki”, Aleksander Benczak. I to właśnie on dostrzegł w młodej dziewczynie aktorski talent. Namówi ją, żeby zdawała do jego szkoły. Świeżo upieczona maturzystka podzieliła się swymi planami tylko z mamą. Dlatego kiedy dostała się do „filmówki”, reszta rodziny była w totalnym szoku. Tata co prawda tylko rzucił „cała ty”, ale babcia dentystka omal nie przypłaciła decyzji wnuczki zawałem serca. Bo przecież aktorstwo kojarzyło jej się tylko z frywolnym życiem.
- Mam grupę świetnych przyjaciół, kumpli z osiedla, którzy zdopingowali mnie do tego, żebym zdawała do Szkoły Filmowej w Łodzi. Gdyby nie oni, nie poszłabym ani na drugi, ani na trzeci etap egzaminów. Nie czułam wtedy, że jestem wystarczająco przygotowana, planowałam zdawać za rok. To było szaleństwo, tym bardziej, że u mnie w rodzinie wszyscy mają raczej praktyczne zawody. Oni jednak przekonali mnie, że nie ma na co czekać, tylko trzeba chwytać byka za rogi. Bardzo dodali mi wiary w siebie. I tak udało mi się dostać do łódzkiej „filmówki” - wspomina w serwisie iWoman.
Już na studiach zaczęła grać w łódzkim Teatrze Jaracza. Na swój pierwszy spektakl zaprosiła całą rodzinę. Posadziła ją jednak w... ostatnim rzędzie, aby nie czuć się onieśmieloną ich obecnością.
Nie czuła się bowiem wtedy jeszcze dorosłą osobą - kobietą i aktorką. Chodziła ubrana po młodzieżowemu. Ponieważ w liceum stała się fanką rocka, a jej ulubionym zespołem była łódzka Coma (kochały się z koleżanką w jej gitarzyście), ciągle czuła się nastolatką.
- Dziś myślę, że przełomowym momentem był dzień, kiedy w „filmówce” ktoś ukradł mi glany. W liceum były moim marzeniem. W końcu je kupiłam. Czarne martensy z żółtą nitką. Zostawiłam je na korytarzu, bo miałam próbę, a kiedy wyszłam, już ich nie było. Przeryczałam kilka dni. I nie był to tylko żal nad utraconymi butami. Wtedy symbolicznie zamknął się pewien etap mojego życia. Poczułam, że świat nie jest taki dobry jak w domu rodziców - wyznaje w „Twoim Stylu”.
Spłacając dług wobec życia
Nie było jednak tak źle - po szkole szybko trafiła do kina i telewizji. Co prawda zadebiutowała w nieudanej komedii „Komisarz Blond i Oko Sprawiedliwości”, ale „Syberiada Polska” i „Czas honoru” sprawiły, że stało się o niej głośno. Z „M jak miłość” zrezygnowała jednak po roku, bo obawiała się, że zostanie zaszufladkowana jako serialowa gwiazdeczka.
- Niedawno pojechałam na casting do Londynu do najnowszych „Gwiezdnych Wojen”, które kręciła wytwórnia Disneya. To był impuls, rzuciłam wszystko i wsiadłam w samolot. Przekonał mnie do tego znajomy, bo mimo wszystko jestem osobą niepewną siebie i nieśmiałą. Pełno we mnie sprzeczności (śmiech). Jednak stwierdziłam, że może warto spróbować. To było niesamowite doświadczenie i nie żałuję tego - śmieje się w rozmowie z serwisem iWoman.
Mimo że na ekranie najczęściej prezentuje się jako radosna i dynamiczna osoba, przyznaje, że ma w sobie głęboki smutek. Wszystko ją dotyka - nawet głupie komentarze pod jej zdjęciem w internecie. Dlatego próbuje realizować w swym życiu zasadę „W zdrowym ciele, zdrowy duch”. Przeszła na wegetarianizm i uprawia jogę. Pomaga też innym - i pracuje z dziewczynami z patologicznych rodzin z ośrodka opiekuńczo-wychowawczego w Łodzi.
- Chcę dać im chociaż trochę radości. Prowadzę z nimi warsztaty aktorskie, przynoszę książki, które czytam, i filmy, które oglądam. Gramy w kosza, a czasem tylko się przytulamy. Zapraszam je do teatru na swój spektakl. Dostałam tak dużo od życia, chcę to teraz oddać - tłumaczy w „Twoim Stylu”.
Prywatnie jest związana z kolegą po fachu - Antonim Pawlickim, którego poznała na planie serialu „Czas honoru”.
Paweł Gzyl