Wszystko zaczęło się od wizyty kolejarza Mariana Dumnego w sklepie przy ul. Kilińskiego. Był mroźny styczniowy wieczór, przed godziną 20. W sklepie było kilkunastu żołnierzy sowieckich kupujących papierosy, kiełbasę i piwo. Dwóch z nich zaczepiło Dumnego, proponując mu nabycie marynarki za 500 zł. Dumny nie miał takiej sumy, więc odmówił, załatwił sprawunki i ruszył do domu. Za nim ze sklepu wyszli wspomniani żołnierze, którzy nadal nalegali na transakcję. Gdy kolejarz ponownie odmówił, sterroryzowali go bronią, obrabowali z pieniędzy i butelki wódki trzymanej w kieszeni, a następnie kazali uciekać.
Dumny był jednak człowiekiem dumnym i nie chciał, by nim pomiatano. Udał się do dyżurnego ruchu i poskarżył na napaść. Dyżurny telefonicznie zawiadomił dworcowy posterunek Straży Ochrony Kolei, informując że „wojska sowieckie robią rabunki”. Nie był to pierwszy taki przypadek w Ostródzie, więc sokiści nie byli zdziwieni. Zastępca dowódcy posterunku wysłał z interwencją trzyosobowy patrol. W tym samym czasie w miejscowej Powiatowej Komendzie Milicji Obywatelskiej odebrano sygnał, że „żołnierze sowieccy rabują mieszkania”. Milicjanci stwierdzili na miejscu, że Sowieci wprawdzie nie rabują, ale natarczywie domagają się kolacji i kwater. To jednak wystarczyło, żeby po Ostródzie poszła plotka o napadających na Polaków sowieckich żołnierzach.
Bitwa Czterech Armii
Nakreślmy kontekst całej sytuacji. Na początku 1945 r. na terenie Polski ciągle przebywało wiele tysięcy żołnierzy Armii Czerwonej. Pełnili tu służbę w garnizonach, pilnowali obozów jenieckich, pomagali zwalczać polskie podziemie. Dodatkowo szlakami kolejowymi i drogowymi przejeżdżały na wschód sowieckie transporty, wioząc z Niemiec zrabowane mienie i wracające do kraju oddziały.
- Większość tych żołnierzy zdawała sobie sprawę, że to ostatni moment przed powrotem do ZSRR, aby zdobyć łupy i zabawić się. Korzystali więc z okazji, nie przejmując się faktem, że są na terenie państwa sojuszniczego. Źródła z tamtego czasu są pełne doniesień o napadach, rabunkach, gwałtach i zabójstwach dokonywanych przez żołnierzy sowieckich w wielu polskich miastach, zwłaszcza w pobliżu dworców i kolei - mówi Andrzej Brzeziecki, historyk, autor książki „Ostróda ’46. Jak Polacy Sowietów gromili”, w której opisał ostródzki incydent. Sowieckie napady były jedną z plag nękających w tamtym czasie polskie ziemie.
Wróćmy teraz do Ostródy i wydarzeń z 15 stycznia 1946 r. Trzyosobowy patrol sokistów razem z Marianem Dumnym udał się do sklepu przy ul. Kilińskiego i zażądał od Sowietów oddania zrabowanych rzeczy. Ci jednak ani myśleli. Zarepetowali broń i zaczęli rzucać przekleństwami w stronę Polaków. Trzech sokistów i jeden kolejarz (bez broni) wobec kilkunastu uzbrojonych żołnierzy to nie był dobry stosunek, więc strażnicy rzucili się do ucieczki. Dwóch z nich Sowieci dopadli, rozbroili i do nieprzytomności pobili kolbami.
Wszystko to widzieli inni sokiści kręcący się po ul. Kilińskiego i ruszyli z odsieczą swoim kolegom. W odpowiedzi czerwonoarmiści otworzyli do nich ogień i wycofali się do pobliskich baraków Państwowego Urzędu Repatriacyjnego, które służyły im za kwatery i punkt etapowy. „Strzały rozniosły się po mieście i zaalarmowały sokistów, milicjantów, bezpieczniaków i żołnierzy. Wszyscy ruszyli w kierunku dworca. W pewnym momencie naprzeciw siebie stanęła Armia Czerwona oraz Straż Ochrony Kolei, Wojsko Polskie i Urząd Bezpieczeństwa. Szykowała się więc prawdziwa Bitwa Czterech Armii” - pisze w „Ostródzie ‘46” Andrzej Brzeziecki.
Obie strony otworzyły do siebie ogień. Sowieci celniejszy, bo Polacy musieli wycofać się i szukać ukrycia. Ponieśli też straty: zginęli sokista Czesław Kafarski i kapral WP Władysław Ludwicki. Okoliczności ich śmierci nie są jednak do końca jasne. Późniejsze oględziny ciał wykazały, że uderzano ich jakimś tępym i twardym narzędziem, a pociskami trafieni zostali prosto w piersi. Wygląda więc na to, że Sowieci schwytali ich, pobili, a następnie rozstrzelali…
Polowanie na Sowietów
Na miejsce starcia przybyły kolejne polskie posiłki i walka rozgorzała na nowo. Milicjant Jan Dudek wspominał, że ogień był tak silny, iż „musieliśmy się schować za mur spalonego domu”. Jeden z Sowietów wydał rozkaz „strielać wsiech Polakow”. Na ulicy słychać było jęki rannych i wołania o ratunek. - Jeden z sokistów na posterunku włączył syrenę alarmową, którą uruchamiano tylko w wyjątkowych sytuacjach. To zaalarmowało całe miasto - mówi Andrzej Brzeziecki. W kierunku baraków PUR pobiegli milicjanci i funkcjonariusze miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa.
Milicjanci sformowali tyralierę i otworzyli ogień do czerwonoarmistów. Ci też odpowiedzieli ze swojej broni, a że nadal mieli liczebną przewagę przeszli do kontrataku. Polacy rozpoczęli odwrót. Sowieci dopadli jednego z milicjantów i zaczęli bić karabinami, a następnie uprowadzili do baraków.
Ogień na chwilę ustał, a z budynków PUR zaczęli pojedynczo wybiegać żołnierze sowieccy i salwować się ucieczką. Uciekinierów, ale i innych przypadkowych czerwonoarmistów, których w Ostródzie było sporo, zaczęli wyłapywać milicjanci, żołnierze i sokiści. Wokół baraków i dworca trwało polowanie na Sowietów. Złapanych rozbrajano, bito i poszturchując prowadzono na posterunek SOK. W walce i zamieszaniu także przeciwnik wziął jeńców: sokistę Jakuba Petasa i milicjanta Krzysztofa Kwiatkowskiego. Cywilni świadkowie twierdzili, że Sowieci „znęcali się nad nimi okrutnie”.
- Jednym ze schwytanych żołnierzy sowieckich był starszy lejtnant Piotr Sajenko, adiutant komendanta obozu jenieckiego w pobliskiej Iławie. W Ostródzie Sajenko znalazł się przypadkiem - prawdopodobnie pośredniczył w nielegalnej sprzedaży transportu cukru wiezionego z Niemiec. Lejtnant nie miał nic wspólnego z atakami na Polaków, starał się załagodzić sytuację i apelował o spokój. Niestety, został ujęty, pobity i w drodze na posterunek SOK zastrzelony serią z automatu oddaną przez jednego z polskich żołnierzy, oficera ze stacjonującego w Ostródzie 53. Pułku Piechoty – opowiada Andrzej Brzeziecki.
Z późniejszych zeznań świadków wynika, że w podobny sposób zastrzelony został jeszcze jeden czerwonoarmista. Prowadziło go dwóch sokistów, ale że opierał się, więc popychali go i zmuszali do marszu. A gdy żołnierz uderzył jednego ze strażników, drugi skosił go serią z pepeszy.
Wyprowadzić i…
Na posterunku SOK przy ul. Dworcowej panowała gorączkowa atmosfera. Przyprowadzono tam trzech ujętych Sowietów. Gdy z mieszkania na górze zszedł komendant posterunku Karol Hochlajter, zapamiętał „rozwścieczone twarze pełne zemsty i wzburzenia”. Ludzie - w większości pod wpływem alkoholu - krzyczeli i żądali, by się rozprawić z Ruskimi i pomścić śmierć kolegów. Co ciekawe, w żądaniach tych przodował funkcjonariusz miejscowego UB Kazimierz Kołodziejski, a także nieznany z nazwiska oficer WP z 53. Pułku Piechoty. Wrogość wobec jeńców rosła. W pewnym momencie zaczęto ich bić i znęcać się nad nimi. Jednego pobito do nieprzytomności.
Gdy na posterunek niespodziewanie dotarła wiadomość, że z podobno odsieczą dla jeńców zbliża się większa grupa Sowietów, Hochlajter wydał swoim ludziom rozkaz, aby schwytanych „wyprowadzić”. W późniejszym śledztwie jego podkomendni twierdzili jednak, że rozkazał jeńców „wyprowadzić i wykończyć”. On sam zeznał, że powiedział do wszystkich: „Wyprowadzić ich. Ja nie chcę mieć trupów na wartowni”. Jak było, tak było, ostatecznie trzech żołnierzy sowieckich wydano funkcjonariuszowi UB Kazimierzowi Kołodziejskiemu i grupie sokistów. Ci wyprowadzili ich i rozstrzelali. Dla zatarcia śladów zwłoki - uprzednio ograbione do samej bielizny - przenieśli w różne miejsca miasta.
Nocna strzelanina zakończona śmiercią siedmiu osób była zbyt grubym wydarzeniem, aby można ją było zatuszować. Następnego dnia śledztwo w tej sprawie rozpoczął Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa w Ostródzie (ten sam, którego funkcjonariusze brali udział w zajściach…), potem zaś przejął je Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa w Olsztynie. Szybko aresztowano najważniejszych uczestników zajść. Proces odbył się we wrześniu przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Olsztynie.
Oskarżeni (m.in. Kołodziejski, Hochlajter i podlegli mu sokiści) przyznawali, że owszem brali udział w zajściach, ale broń Boże nie bili sowieckich żołnierzy, ani do nich nie strzelali. Nie wiedzą też, kto ich zastrzelił, bo akurat tego nie widzieli. A poza tym byli pod wpływem alkoholu (co akurat odpowiadało prawdzie).
- Wyroki, jakie zapadły były zadziwiająco niskie. W czasie, kiedy karą śmierci szafowano w polskich sądach lekką ręką, uczestników wydarzeń w Ostródzie skazano na niewielkie odsiadki: od sześciu miesięcy do trzech lat, część zaś uniewinniono. Tylko jeden z sokistów, który nieopatrznie przyznał się do zabicia czerwonoarmisty, dostał 15 lat. I co ciekawe, z udziału w zajściach zupełnie wymazano żołnierzy WP z 53. Pułku. Oni mieli być poza podejrzeniem - mówi Andrzej Brzeziecki.
Z czasem ostródzkie wydarzenie popadło w zupełne zapomnienie. Teraz przypomniała je wydana właśnie książka „Ostróda ‘46”.