W zakonnej kuchni siostry Faustyny

Czytaj dalej
Fot. Dominika Cicha
Dominika Cicha

W zakonnej kuchni siostry Faustyny

Dominika Cicha

W kuchni Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Krakowie kiedyś gotowała siostra Faustyna. Dziś nie korzysta się już z pieca na węgiel, ale przepisy zostały te same

Gdzie kucharek sześć, tam jest co jeść? Oj, jest! Siostra Sewerina smaży właśnie swojego 120. naleśnika. Sprawnie wylewa ciasto (6 kg mąki, 6 l mleka, 6 l wody i 30 jajek) na cztery patelnie. W wielkim garnku bulgocze jarzynowa, a na stole rośnie góra obranej dyni. To na klasztorne chipsy.

Kawa dla szefa!

Pachnie bazylią, wanilią i domem. Zakładam fartuch, spinam włosy i podwijam rękawy, gotowa do pracy. Ale jedynym zadaniem, które na mnie czeka, jest... testowanie potraw. - Jesteś gościem, a gość w dom, to Bóg w dom - mówi s. Lauretta, zwana przez wszystkich szefem. Pracę zaczyna ok. 7 rano. Gdy przychodzi do kuchni, na stole czeka już na nią gorąca kawa.

- Szef musi mieć codziennie kawę, żeby miał dobry humor - śmieje się pani Beata, mama sześciu synów. Jak przekonuje, s. Lauretta szefem jest wyśmienitym. Do zakonu wstąpiła 10 lat temu, ale wcześniej też pracowała w kuchni. - Miałam dość wyścigu szczurów, postanowiłam sobie, że w mojej kuchni tak nie będzie. Ta praca była bez sensu. Tylko kuchnia, sen, kuchnia, sen - opowiada s. Lauretta. Dziś podstawą w jej kuchni jest dialog. A rozmawiać zawsze jest o czym.

- Siostra opowiada nam np. książki, które czyta. Bo my same czytać nie mamy czasu. Ktoś musi po pracy zadbać o rodzinę - przyznaje pani Beata.

- O, czytałam teraz fajną książkę, coś dla ciebie! Bohaterką jest smutna dziennikarka. Szefowa stara się ją zmobilizować, żeby zaczęła pisać trochę inaczej, a ona po prostu nie może. Któregoś dnia pewna kobieta przynosi jej karteczkę znalezioną w samolocie, który rozbił się kilka dni wcześniej. Dziennikarka zaczyna szukać osoby, która ją napisała i próbuje stworzyć świetny artykuł. W tym czasie jej życie się przemienia. Nie powiem ci, jak się kończy - zapewnia s. Lauretta.

Z niewolnika nie ma pracownika

- A my już wiemy, bo siostra nam opowiedziała! - droczy się pani Beata.

Oprócz rozmów o książkach, kucharki (czyli s. Lauretta, s. Sewerina i panie: Beata, Angelika, Janina i Renata) mają jeszcze kilka codziennych zwyczajów. O 12 wspólnie odmawiają Anioł Pański. Modlą się w intencjach, które leżą im na sercu. Myślą o wszystkich, którzy proszą je o wsparcie

- My z siostrami to tak, jak w domu. Żartujemy, śmiejemy się, czasem któraś sobie podśpiewuje. A ostatnio żeśmy kotlety wszystkie razem tłukły. Hałas na cały dom! - śmieje się pani Beata.

Kucharki zawsze szykują trochę więcej obiadu. Dzielą się nim z gośćmi i biednymi, którzy przychodzą na furtę

Siostra Lauretta podkreśla: Z niewolnika nie zrobię pracownika. Dlatego woli spokojnie wytłumaczyć, pokazać, niż krzyczeć. Przypomina też swoim kucharkom, że po pracy warto zrobić coś dla siebie. - Zawsze im mówię, że oprócz rodziny trzeba kochać siebie. Jak trochę ze sobą pobędziesz, puścisz sobie muzyczkę, łatwiej ci będzie kochać innych - zapewnia.

Drugą kawę szef z pracownikami wypija o jedenastej. Pani Beata zawsze przypomina o niej swoim: „Panie z miasta, jedenasta!”.

Zielone pojęcie

Krakowski dom Zgromadzenia Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia to prawdziwa mozaika charakterów i narodowości.

Wśród 97 sióstr są takie, które przyjechały z Irlandii, Filipin, Białorusi i Słowacji. Dla s. Seweriny, młodziutkiej Białorusinki, każdy dzień w kuchni to kolejna lekcja polskiego. Choć mówi w tym języku jak prawdziwa Polka, ma jeszcze czasem kłopot z frazeologią.

- To tak jak nasza siostra z Filipin. Pojechała do Zakopanego i pyta panią w kiosku: Dzień dobry, jak mam dojechać do naszych sióstr? Pani odpowiada: Nie mam zielonego pojęcia! Siostra patrzy i myśli: zielone pojęcie? Zielonych liści nie ma, bo już jest jesień… Pyta więc znowu: A co to znaczy zielone pojęcie? Pani odpowiada: Nie wiem! Siostra na to: No to trzeba tak było od razu! - wtrąca ze śmiechem s. Lauretta.

S. Sewerina ma w zanadrzu kilka przepisów z rodzinnego domu. Kto wie, może niedługo, w zamian za lekcje polskiego, pokaże w kuchni, jak gotuje się zupę z frykadelkami. - To taka jarzynowa, ale z kuleczkami mięsa mielonego - tłumaczy.

Róże siostry Faustyny

Siostra Faustyna uśmiecha się z obrazka. Patrzy na wielkie garnki pełne ziemniaków obranych przez panią Renię i nieśmiało odsuwa swoją, namalowaną pokrywkę. W środku czerwienią się pęki róż. Wcale się nie dziwię, że Faustyna nie mogła sobie z takimi garnkami poradzić. - Kiedy odlewam ziemniaki, zawsze myślę o tych różach. Sprawdzam, czy nie ma ich w środku. Na szczęście ziemniaki mi jeszcze nigdy nie uciekły - śmieje się s. Sewerina.

Jak to było z tą s. Faustyną? Pisała w „Dzienniczku”:

„W pewnej chwili w nowicjacie, kiedy mnie Matka Mistrzyni przeznaczyła do kuchni dziecinnej, ogromnie się tym zmartwiłam, bo nie mogłam poradzić garnków, bo były ogromnie duże. Najtrudniej mi było odlewać kartofle, czasami mi się połowę wysypało. Kiedy powiedziałam o tym Matce Mistrzyni, odpowiedziała, że się pomału przyzwyczaję i nabiorę wprawy. Jednak trudność ta nie ustępowała, ponieważ siły moje zmniejszały się z dniem każdym i wskutek braku sił odsuwałam się, kiedy przychodziło odlewanie kartofli. Jednak Siostry to zauważyły, że stronię od tej pracy i ogromnie się dziwiły, nie wiedziały o tym, że nie mogłam pomóc mimo wytężenia całej gorliwości i nieliczenia się z sobą.

W południe przy rachunku sumienia, skarżyłam się Bogu na brak sił. Wtem usłyszałam w duszy te słowa: od dziś będzie ci to przychodziło z wielką łatwością. Wzmocnię twoje siły. Wieczorem, kiedy przychodzi czas odlewania kartofli - spieszę pierwsza ufna w słowa Pana. Z całą swobodą biorę garnek i całkiem dobrze odlałam. Ale kiedy zdjęłam pokrywę, żeby kartofle odparowały, ujrzałam w garnku zamiast kartofli całe pęki czerwonych róż, tak pięknych, że trudno o nich zapisać. Nigdy jeszcze takich nie widziałam. Zdziwiło mnie to bardzo, nie rozumiejąc ich znaczenia, ale w tej chwili usłyszałam głos w duszy: taką ciężką twoją pracę zamieniam na bukiety najpiękniejszych kwiatów, a woń ich wznosi się do tronu Mojego. Od tej chwili nie tylko starałam się w swoim tygodniu, który miałam wyznaczony, gotowania, odlewać te kartofle, ale starałam się w tygodniu innych sióstr wyręczać je w tej pracy. Ale nie tylko tej pracy, ale w każdej ciężkiej pracy, starałam się pierwsza przyjść z pomocą, ponieważ doświadczyłam, jak to się bardzo Bogu podoba. (Dz 65).

Faustyna podobno pięknie dekorowała torty. - Św. Teresa z Avila mawiała, że Pan Jezus krząta się w kuchni między garnkami. My też, jak mamy trudne imprezy, prosimy Pana Jezusa i Faustynę, żeby chodzili z nami po kuchni - opowiada s. Lauretta.

Najbardziej wymagającą „imprezą” jest w Łagiewnikach Święto Miłosierdzia Bożego. Kucharki szykują wtedy posiłki dla 500 osób. Mają nawał pracy przez kilka dni, ale, jak mówią, co roku biorą to na klatę.

Giełda pomysłów

- Do każdego dnia podchodzimy z zapałem. Czasami mamy dzień pasji: sto pomysłów na minutę. Tu coś zmienimy, tu coś dodamy. Tak samo jak artysta: maluje obraz, a w międzyczasie coś mu przychodzi do głowy - przekonuje s. Lauretta. To właśnie ona, jak przystało na szefa, ustala menu. Pomaga jej w tym Angelika.

Na obiad są dwa dania. Na pierwsze zupa: serkowa czyli neapolitańska, szczawiowa, dyniowa, rosół, jarzynowa (przepyszna!), pomidorowa, ogórkowa lub kapuśniak. Na drugie: wątróbka z jabłkiem, mielone, klopsiki, kurczak słodko-kwaśny, zapiekanka, makaron z fetą i szpinakiem albo kopytka.

Kucharki zawsze szykują trochę więcej obiadu. Dzielą się z gośćmi i biednymi, którzy przychodzą na furtę. Wtedy znowu przypomina im się s. Faustyna, która spotkała kiedyś Jezusa pod postacią bezdomnego. „Jezus w postaci ubogiego młodzieńca dziś przyszedł do furty. Wynędzniały młodzieniec, w podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść. Jednak gdy poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Pan nieba i ziemi” (Dz 1312).

W międzyczasie siostry robią przetwory. Półki w klasztornej spiżarni uginają się od kolorowych słoików. Jest marynowana dynia, cukinia w curry z miodem, buraczki, maliny (do kaszki z malinami na kolację), ogórki kiszone, mus z jabłek (do ryżu z budyniem), soki z winogron i aronii, brzoskwinie w syropie albo pigwa do herbaty na zimę. Owoce i warzywa pochodzą z klasztornego ogrodu.

Gdy przychodzą goście, zawsze jest też ciasto. - Często odwiedzają nas rodziny sióstr. Tu mama kaczkę przywiezie, tu jajka, tu dżemy, bo tata narobił, albo grzybki. Czasem przyjedzie ktoś ze Słowacji: siostry, macie tu sera! A oni serki mają dobre - uśmiecha się s. Lauretta.

Po godz. 15 kucharki wracają do domów. Panie dalej gotują obiady, dla swoich rodzin.

Czy jest recepta na to, by w kuchni zachować dobrą figurę? Panie patrzą po sobie znacząco. - No, a teraz cię nakarmimy, żebyś wiedziała, co masz napisać - śmieje się siostra. Więc siadam i zajadam. Pyszne.

Dominika Cicha

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.