Waleczny Kacperek i jego rodzina. Czas nadziei

Czytaj dalej
Fot. Archiwum rodzinna
Paulina Piotrowska

Waleczny Kacperek i jego rodzina. Czas nadziei

Paulina Piotrowska

Kacper ma trzy lata i od kilku miesięcy, zamiast się bawić i cieszyć dzieciństwem, musi się zmagać z groźną chorobą. Jego drugim domem stał się szpital, łóżeczko szpitalne zastępuje mu jego własne, koledzy z oddziału zastępują tych, których mógłby poznać, bawiąc się w piaskownicy. Na małym stoliczku, tuż przy jego łóżku, leżą zabawki, obok tablet, na którym malec uwielbia grać. - Nie wygląda jak chore dziecko - przyznaje jego tata. Jednak to tylko pozory, bo Kacper zmaga się ze złośliwym nowotworem.

W drzwiach wita nas ochroniarz, zdejmujemy buty i kierujemy się do kolorowego pokoju z obrazami i regałem zapełnionym książkami. Siadamy w zgrabnych czerwonych fotelach, ja, a naprzeciwko tata Kacperka.

- Napije się pani kawy? - pyta i idzie w stronę dużej kuchni. Jesteśmy w Domu Ronalda McDonalda, miejscu, gdzie mogą mieszkać rodzice, których dzieci przebywają w szpitalu dziecięcym w Krakowie-Prokocimiu. - Przytulnie tu - myślę. Po chwili jednak, kiedy siada przede mną dobrze zbudowany mężczyzna i zaczyna opowiadać o chorobie swojego syna, uświadamiam sobie, że każde miejsce na ziemi byłoby lepsze niż to.

Katarzyna, mama Kacperka, przyznaje, że choć od diagnozy minęły już ponad cztery miesiące, to wciąż z trudem przychodzi jej wymówienie słowa „nowotw
Archiwum rodzinna

Zaczęło się od guza na głowie

Sylwester Łabuzek jest zawodowym żołnierzem, pracuje w jednostce w Zamościu, do domu w Dulowej (pow. chrzanowski) przyjeżdża na weekendy. Jego żona Katarzyna jest radcą prawnym, do niedawna prowadziła swoją kancelarię.

- Zaczęło się od prozaicznej sprawy, guza na głowie Kacperka - wspomina Katarzyna Kłeczek-Łabuzek.

Był początek września 2017 roku, weekend. - Przyjechałem do domu na urlop i zauważyłem, że Kacper ma guza. Nikt nie wiedział, jak to się stało, kiedy i gdzie się uderzył. Guz był duży i długo nie znikał, więc pojechaliśmy z nim do lekarza - wspomina Sylwester.

Lekarka, do której trafili, „machnęła ręką”. Powiedziała, że chłopczyk pewnie się uderzył i nic mu nie jest.

Guz nie dawał spokoju rodzicom. Postanowili skonsultować to z innym specjalistą. Podczas badania USG stwierdzono, że Kacperek ma pękniętą czaszkę.

Już wtedy rodzice malca dopytywali, czy nie jest to zmiana nowotworowa, jednak lekarka wykonująca badanie zapewniała ich, że o raku nie ma mowy. Niepokoiło ją tylko to, że trzylatek nie ma na główce sińca. - Zauważyliśmy też, że opada mu powieka - dodaje jego tata. Wysłano ich do kolejnego lekarza - chirurga w Krakowie. Ten zlecił tomograf. Tata chłopca pamięta dokładnie, że badanie wykonano o godz. 8 i już wtedy usłyszał od lekarzy pierwsze niepokojące słowa: „badanie należy powtórzyć, bo jest podejrzenie nowotworu”.

Na małym stoliczku, tuż przy jego łóżku, leżą zabawki, obok tablet, na którym malec uwielbia grać. - Nie wygląda jak chore dziecko - przyznaje jego tata. Jednak to tylko pozory, bo Kacper zmaga się ze złośliwym nowotworem

- Po drugim badaniu przyszedł lekarz, wziął mnie na bok i powiedział, że mu przykro, ale mój syn ma nowotwór złośliwy neuroblastoma - mówi Sylwester. I dodaje: - W pierwszej chwili pomyślałem, że to pomyłka, że ta diagnoza jest błędna.

To było 27 października 2017 roku. Zaledwie trzy dni wcześniej Katarzyna, mama Kacperka, zrobiła test ciążowy. Okazało się, że ponownie zostaną rodzicami. Będzie drugi chłopak.

Walka

Kacperek został zatrzymany na oddziale, a jego rodzice codziennie jeździli do niego samochodem z Dulowej do Krakowa. Badania w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie wykazały, iż Kacperek ma guza zlokalizowanego w nadnerczu lewym, przerzut do kości czaszki wraz ze zmianą w oczodole oraz przerzut do szpiku.

Już w pierwszym tygodniu od diagnozy chłopczyk przeszedł dwa zabiegi oraz operację wycięcia guza. Później przyszedł czas na chemioterapię.

- Myślałam, że małe dzieci szybko zapominają o takich trudnych dla nich chwilach, a kilka dni temu Kacperek powiedział mi: Pamiętam, jak spałem sam po operacji, macie mnie już nigdy samego nie zostawiać - mówi mama chłopca.

Obecnie jego szpik jest wolny od komórek nowotworowych. W brzuszku także nie widać pozostałości po guzie. Ciągle jest jednak wyczuwalny w główce.

Przed Kacperkiem jednak wciąż długie leczenie. Jest już po pobraniu szpiku do auto-przeszczepu. 26 lutego rozpoczął przyjmowanie tzw. megachemii, która trwała pięć dni. Jest bardzo silna, a jej zadaniem jest zniszczyć cały szpik.

Później czeka go radioterapia. W przypadku neuroblastomy pozostawienie choć jednej komórki macierzystej nowotworu rodzi możliwość powrotu choroby, tzw. wznowy. Ostatnim etapem jest immunoterapia, która polega na podaniu antyciał GD2. Terapia nie jest refundowana przez NFZ. Do niedawna takie leczenie w Polsce było wykonywane w ramach badań klinicznych. W maju lek został jednak zarejestrowany i trzeba za niego płacić.

Katarzyna, mama Kacperka, przyznaje, że choć od diagnozy minęły już ponad cztery miesiące, to wciąż z trudem przychodzi jej wymówienie słowa „nowotw
Archiwum rodzinna

20 dawek za milion

Dla Kacperka przewidziano podanie 20 dawek. Koszt całej terapii wynosi milion złotych. Trwa ona około pół roku. - U Kacpra ma się rozpocząć w czerwcu - mówi tata chłopca. Terapia bardzo obciąża organizm, ponieważ oprócz leku, podaje się szczepionkę interleukina i kwasy, po których skóra jest bardzo wysuszona i często schodzi płatami. Warto jednak podjąć leczenie, bo immunoterapia zwiększa szansę na wyleczenie do 50 procent.

Pieniądze nie dają gwarancji, że nasz syn będzie żył, ale immunoterapia zwiększa jego szanse, dlatego musimy spróbować

- Kiedy usłyszałem, że na leczenie potrzebne jest milion złotych, to tak naprawdę nic nie czułem. Nie wystraszyłem się. Wiedziałem, że musimy zebrać te pieniądze, bo walczymy o życie syna - mówi tata Kacpra.

Na ich oddziale był inny chłopiec, także chory na neuroblastomę.

- Jego rodzina również zbierała pieniądze na immunoterapię, jednak Wojtek jej nie doczekał. Po jego śmierci rodzice przekazali zebrane fundusze na leczenie Kacpra. Chciałbym im bardzo podziękować. Przecież nawet się nie znaliśmy, żona minęła ich na korytarzu może raz, może dwa - mówi Sylwester.

Przekazano im prawie połowę potrzebnych Kacprowi pieniędzy, ponad 400 tys. zł. - Pieniądze nie dają gwarancji, że syn będzie żył, ale immunoterapia zwiększa jego szanse, dlatego musimy spróbować. Ważne jest, aby po zakończonym leczeniu nie było wznowy, teraz tylko to się liczy - mówi mężczyzna.

Nadzieja

Choć Dom Ronalda McDonalda przy szpitalu w Prokocimiu wydaje się wesoły i kolorowy - to mieszkają w nim rodziny borykające się z największym dramatem - chorobą dziecka. - Poznałem tu wiele osób, które są w trudnej sytuacji, i chylę przed nimi czoła, że dają sobie jeszcze radę - przyznaje Sylwester Łabuzek. I dodaje: - My jesteśmy w tym świecie od czterech miesięcy, a już widzieliśmy rodziny, które po zakończonym leczeniu musiały wracać do szpitala. Mam nadzieję, że nas to nie czeka.

***
Aby przekazać 1proc. podatku dla Kacpra, należy w formularzu PIT wpisać KRS 0000382243 oraz w rubryce Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1% wpisać “1295 pomoc dla Kacpra Łabuzek".

Paulina Piotrowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.