Weronika Nowakowska i jej świat kochających się ludzi
Będąc w bliźniaczej ciąży, wzięła udział w mistrzostwach świata. Dziś, jako szczęśliwa mama Kuby i Kacpra, 30-letnia sportsmenka stara się być drogowskazem dla kobiet. Jednocześnie realizuje plan powrotu do sportu - na swoich zasadach, bez konieczności rozłąki z najbliższymi
Jeszcze dzień przed porodem była na basenie. - Nie da się ukryć, wzbudzałam tam sensację. Ratownicy już mnie znali, zdarzało się, że podchodziłam do któregoś i mówiłam: „wchodzę do wody, ale dzisiaj mam straszne kurcze, proszę na mnie uważać” - śmieje się Weronika Nowakowska. Biathlonistka, dwukrotna medalistka mistrzostw świata, a od 27 sierpnia tego roku - mama Kuby i Kacpra. Mama na Macie.
Ciążą pochwaliła się światu na Facebooku, będąc w Oslo. Fotka: dwa „Groszki” na wydruku z USG, ich tata - Szymon Kostka, no i ona. Kilka godzin wcześniej biegła w polskiej sztafecie w mistrzostwach świata. To był 11 marca.
- W kadrze wszyscy byli wtajemniczeni od samego początku, kiedy zapowiedziałam, że będę starać się o dziecko. Śmiałam się, że mamy „baby project” i cała grupa nim żyła - opowiada 30-latka. - Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, była to radosna nowina. Podwójnie radosna, gdy okazało się, że to ciąża bliźniacza. Oczywiście, miałam moment zawahania - czy powinnam jeszcze startować? Ale wszystko szło dobrze, zielone światło dała mi moja lekarka prowadząca. Bardzo fajna kobieta, też matka. Ufałam, że wie, co robi. Było jasne, że gdybym źle się poczuła, uznała, że nie jestem na siłach, to momentalnie zrezygnuję. No, ale z drugiej strony obiecałam też dziewczynom, że jeśli będę sobie radzić, to zostanę z nimi do mistrzostw świata. Tak naprawdę chodziło o sztafetę. No i w sumie udało się - zajęłyśmy czwarte miejsce, najlepsze w historii.
Groszki rosły
„Groszki” sobie rosły, a ich mamie wcale nie uśmiechało się rezygnować ze sportowego trybu życia.
- Mój organizm był przyzwyczajony do sześciu godzin wysiłku dziennie. Gdybym nagle zaczęła robić nic, ta ciąża - już abstrahując od mojej kondycji psychicznej - nie rozwijałaby się tak dobrze - mówi z przekonaniem Weronika.
Do piątego miesiąca jeszcze biegała (na nogach - jak sama mówi, bo w pracy biega na nartach). Brzuszek stawał się jednak brzuchem, a wstrząsy podczas truchtu ciąży nie służą.
- A ja miałam ciążę bliźniaczą dwujajową, więc dwa łożyska, dwa worki owodniowe itd. W sumie przytyłam 19 kilogramów. Nie poszerzyły mi się biodra, miałam natomiast bardzo duży brzuch, przesunięty środek ciężkości.
Kiedy Nowakowska musiała też odstawić rower szosowy (jeździła po płaskim terenie, bez wertepów), przesiadała się na ten domowy, stacjonarny.
- W lipcu, kiedy było bardzo gorąco i budząc się wiedziałam, że nie ma szans na aktywność na zewnątrz, to albo spędzałam pół dnia w wystawionym przed domem basenie, albo wychodziłam do klimatyzowanej siłowni. Nie dźwigałam sztangi, tylko robiłam bezpieczne ćwiczenia z jakimiś hantelkami, do pięciu kilogramów. Żeby po prostu się poruszać, żeby nie dostać świra - śmieje się.
I przekonuje: - Hormony, które wywołuje wysiłek fizyczny, te endorfiny, o których się tyle mówi, naprawdę wspaniale wpływają na ciążę. Ja w niej byłam przeszczęśliwa od początku do końca. A moje dzieci, odpukać, są bardzo spokojne, dobrze śpią, dobrze odpoczywają, nie mają marudnych dni, dają nam żyć. Wierzę, że dlatego, iż tak poprowadziłam ciążę.
Mama na Macie
Migawkami z niej budowała „Mamę na Macie - Odkryj w sobie kobiecość na nowo”. Bloga, który w swoim logo ma grzechotkę i hantel.
Od kilkunastu dni jest tam wideo. Odcinek I: „Drugi trymestr ciąży - trening”. Nowakowska jako (Ewa) Chodakowska, Nowakowska jako (Anna) Lewandowska. Instruktorka fitnessu. Doradza, jak ćwiczyć, podpowie, jak się odżywiać.
- Sama w ciąży robiłam rzeczy ekstremalne, będąc sportsmenką takie życie prowadzę, natomiast bywały momenty, w których nie wiedziałam, co mi wolno, a czego nie. Czułam się zagubiona, mimo że jestem w środowisku lekarzy i fizjoterapeutów, fizjoterapeutą jest mój Szymon. Więc mogę wyobrazić sobie, co czuje przeciętna Polka, niemająca blisko siebie kogoś, kto odpowie jej na nurtujące pytania. I stąd to moje wsparcie dla kobiet w ciąży. Ja na tym ani nie zarabiam, ani nic z tego nie mam. Ale dobra karma wraca.
Weronika dodaje: - „Mama na Macie” nie była moim pomysłem, namówili mnie do tego przyjaciele, ale pojawił się oddźwięk. Kobiety zaczęły do mnie pisać, radzić się. Chcąc nie chcąc, stałam się mentorem tych dziewczyn. Postanowiliśmy więc rozwinąć ten projekt. Ja ze względu na powrót do sportu czasu mam coraz mniej, nie jestem też ekspertem od wszystkiego, ale pojawiły się osoby, które nam pomogą. Wsparcie merytoryczne specjalistów mamy ze strony Galenu.
W tej klinice, specjalizującej się w ortopedii, pracuje Szymon. Ale nie tylko tam. - Więcej czasu poświęcam teraz już badmintonowi - przyznaje trener w tej dyscyplinie sportu, prowadzący największy badmintonowy klub w regionie - UKS Unia Bieruń. Weronika była jego pacjentką, dla niego zostawiła rodzinne Duszniki-Zdrój.
Mama to skarb
Bieruń leży tuż przy Małopolsce, rzut beretem od Oświęcimia. Tam, gdzie rosną bliźniaki - Kacper i Jakub Kostkowie - jest spokojnie i cicho, tuż obok spory las. Tylko nieczynny szyb kopalniany przypomina, gdzie jesteśmy. Odwiedzających Szymona i Weronikę wita tabliczka z napisem: „Dom kochających się wariatów”. - To moje dzieło - uśmiecha się biathlonistka.
W tym domu, sąsiadującym z domem rodziców Szymona, swój pokój ma teraz i Bożena Nowakowska. Kilka miesięcy temu w prezencie na urodziny dostała od córek - ponoć wymarzony - skok ze spadochronem. Teraz w Bieruniu opiekuje się swoim dziewiątym i dziesiątym wnukiem.
- Mama to skarb! - podkreśla Weronika. - Jest zakochana w bliźniakach. W ogóle darem od Boga jest to, że wspiera nas rodzina, bo nie mniejszą pomoc mamy ze strony rodziców Szymona. Nie wyobrażam sobie, jak bez tej pomocy mogłabym wrócić do sportu.
Chwile grozy
Ona z Szymonem jako rodzice już swoje przeżyli. Trzeciego dnia po powrocie do domu - maluchy miały wtedy dwa tygodnie - on przygotował jej relaksującą kąpiel, zapalił świeczki, zadbał o nastrój. Ona odciągnęła pokarm, w końcu miała sobie odsapnąć.
Weronika: - Szymon miał zająć się karmieniem. Nagle otwiera drzwi od łazienki. „Nie wiem, co się dzieje, Kuba nie może oddychać!”.
Zadziałali błyskawicznie. Dali znać rodzicom Szymona, żeby zajęli się Kacprem i pognali do szpitala.
- Zdecydowaliśmy nie czekać na karetkę. Szymon prowadził samochód jak szalony, ja reanimowałam Kubę - opowiada łamiącym się głosem Nowakowska. - Złapał bezdech, ustała akcja serca. Bogu dzięki, że na AWF-ie miałam zajęcia z pierwszej pomocy przedmedycznej i uczono nas reanimacji noworodka. Kuba odzyskiwał przytomność i za chwilę mi spływał po rękach. To takie maleństwo było, dwa i pół kilo... Straszne przeżycie.
- Teraz jak o tym myślę, to uważam, że sport hartuje charakter - dodaje. - Bo to była taka sytuacja, że nic, tylko wyć do księżyca, płakać. Ale dopóki nie wiedziałam, że z Kubą jest wszystko w porządku, nie uroniłam ani jednej łzy. Oczywiście, dziecko zostało na obserwacji, ale dopiero jak już wiedziałam, że jest OK, to wtedy się rozpłakałam. Odreagowałam.
Hormony, które wywołuje wysiłek fizyczny, te endorfiny, o których się tyle mówi, wspaniale wpływają na ciążę
Dramatycznym chwilom towarzyszyło zderzenie z rzeczywistością. Zderzenie ze służbą zdrowia.- Do tej pory, mam wrażenie, byłam „poza światem”. Moja cała kariera sportowa to opieka lekarza w kadrze, wizyty u specjalistów, badania i zabiegi bez kolejek - mówi Weronika. - Obraz służby zdrowia znany z mediów poznałam dopiero teraz, kiedy trafiłam do szpitala jako taka normalna osoba.
- Nie wiedziałam wcześniej, że w szpitalach są wolne miejsca, ale nie ma odpowiedniej do nich ilości personelu. Dla matek w szpitalu miejsc nie ma. Pielęgniarki są przepracowane, przemęczone, a przez to wściekłe, sfrustrowane. Na oddziale noworodkowym były dwie pielęgniarki i chyba z 15 maleństw - każde płacze, a to nie są dzieci, które po prostu leżą, to chore dzieci. Kobiety urobione po pachy, poddane potwornemu stresowi. Żeby było jasne: nie żalę się na nie, tylko na sytuację, że tak to wygląda.
Powrót
Do treningów wróciła sześć tygodni po urodzeniu „Groszków”. Ale w tym sezonie (trwa do marca) do rywalizacji z najlepszymi na świecie raczej nie wróci. - Być może pojawię się pod koniec sezonu na mistrzostwach Polski. Celem jest następna zima, ze swoim kulminacyjnym punktem - igrzyskami w koreańskim Pjongczang w lutym 2018 roku. Medalistka mistrzostw świata, mistrzostw Europy, nie kryje, że do biathlonu chce powrócić na swoich warunkach.
- Poprzedni rok wspominam fatalnie. Napięta, nieprzyjemna atmosfera w kadrze. Nie wrócę do treningów z trenerem Adamem Kołodziejczykiem. Natomiast może będę jeździć w te same miejsca co kadra, by korzystać z pomocy lekarza, masażysty, itp.
Wizja tego, co zacznie się w maju - bo wtedy biathloniści zaczynają budować formę na kolejną zimę - jest więc mniej więcej taka: reprezentacja Polski jedzie na zgrupowanie np. do Bormio. Nowakowska też tam dociera, ale na własną rękę.
- Generalnie wyobrażam sobie to tak: pakuję do auta dzieci, moją mamę, Szymona. Na miejscu nie mieszkam w hotelu z kadrą, ale wynajmuję apartament z kuchnią. Gotujemy dzieciom, gotujemy sobie. Wychodzę na trening, wracam - jestem z dziećmi.
Udane powroty do sportu po urodzeniu dzieci nie są rzadkością. Przykład z polskiego, zimowego poletka to panczenistka Katarzyna Bachleda-Curuś, medalistka olimpijska. Ale zawodniczka goniąca między treningiem czy zawodami a małymi bliźniakami to byłaby nowość.
- W naszym biathlonowym środowisku są matki jeżdżące z małymi dziećmi na zawody. To, czy jest to możliwe, zależy od trenerów, działaczy, rodzin. Samemu, bez wsparcia, to porywanie się z motyką na słońce - przyznaje Nowakowska. - Ja mam wsparcie, jeśli chodzi o opiekę nad dziećmi, natomiast muszę mieć wsparcie finansowe ze strony związku biathlonowego na przygotowania do igrzysk. Na resztę - dzieci, opiekę - postaram się znaleźć sponsora.
Chęć stworzenia porządnej prezentacji dla sponsorów zaprowadził Weronikę do Jędrzeja Górnikowskiego, reżysera i producenta filmowego. - Poprosił, żebym opowiedziała mu swoją historię - mówi biathlonistka. - Stwierdził: ładnie mówisz, zróbmy to w wersji wideo. No i zrodził się pomysł powstania filmu, który niedługo ujrzy światło dzienne. Nazwaliśmy to roboczo „Do trzech razy sztuka”.
Na igrzyskach w Vancouver w 2010 roku Nowakowska miała 5. miejsce, cztery lata później w Soczi 7. Do podium w obu przypadkach zabrakło jednego celnego strzału. - Film jest opowieścią o mnie, o ciąży, o jeszcze niezrealizowanych marzeniach. Zależy mi, żeby zawalczyć o kolejne igrzyska. Dwa razy byłam tak blisko medalu. No właśnie, do trzech razy sztuka...