Wersal i Temple
Król-Słońce potwornie cuchnął. Ludwik XVI kazał zainstalować w karecie dwa klozety. W więzieniu Temple królewska rodzina nie głodowała.
Ludwik XIV, zwany Królem-Słońce, kojarzy się nam z wytwornością, z elegancją, ze splendorem.
W rzeczywistości ten władca Francji, mówiący o sobie L’etat c’est moi (państwo to ja), był niesamowitym żarłokiem. Jadł dużo i łapczywie. Właściwie żarł, a nie jadł i nigdy nie mógł zaspokoić głodu. Podczas obiadu stawiano przed monarchą miskę gargantuicznej chyba wielkości, skoro mieściły się na niej jednocześnie kaczki, zające, bażanty, skowronki, perliczki, kuropatwy. Wszystkie długo gotowane we własnym sosie.
Król pochłaniał to wszystko, nie gryząc. Nie miał zębów, a przy okazji ich usuwania lekarz wyrwał także kawałek królewskiego podniebienia. Królewską żarłoczność wzmagał usadowiony w jego wnętrznościach tasiemiec i pity codziennie bouillon purgatif - przeczyszczający wywar ze sproszkowanego węża, końskiego nawozu i kadziła.
Taka była ówczesna francuska medycyna. W „Chorym z urojenia” na wszelkie dolegliwości proponowano „krwiopuszczare” i „purgare”. Zresztą Ludwikowi też puszczano krew, a brak zębów oraz straszliwy bulion powodowały wzdęcia i torsje. (Daquin, królewski lekarz, zanotował kiedyś, iż władca zwymiotował duże ilości niepogryzionych trufli, być może był to najbardziej kosztowny paw w historii.) Lekarze notowali także, ile razy dziennie król udawał się w miejsce, do którego nawet on chodził piechotą.
W niektóre dni zdarzało się to nawet osiemnaście razy. A ponieważ nie zawsze Ludwik wygrywał wyścig z przeczyszczającym bulionem, nie pachniał ładnie. Hans Conrad Zander skwitował to dosadnie, pisząc, że Król-Słońce mógłby powiedzieć L’odeur c’est moi, smród to ja...
Kolejny francuski mit to więzienne cierpienia Ludwika XVI. W 1780 władca Francji został aresztowany i wraz z rodziną osadzony w Temple. Może udałoby się mu zbiec za granicę, tak jak to zrobił jego brat, duc de Provance.
Jednak książę miał więcej rozumu od swego koronowanego brata, wybrał się w podróż skromnym powozem. Ludwik XVI kazał zbudować gigantyczną karetę, karetę-monstrum, mieszczącą pięcioro członków rodziny, siedmiu służących, jadalnię, garderobę, dwa klozety. Ten pałac na kołach ciągnęło jedenaście koni! Czy król rzeczywiście został zatrzymany, ponieważ ktoś porównał jego twarz z profilem wybitym na monecie, czy po prostu monstrualny pojazd zbytnio zwracał uwagę - nie wiadomo, zresztą istnieje też trzecia wersja wydarzeń. Tak czy inaczej, za królewską rodziną zamknęła się więzienna brama.
A tam, według powszechnego wyobrażenia, koronowani więźniowie cierpieli katusze - nie tylko byli poniżani, ale marzli i cierpieli głód. Nic podobnego! Wręcz przeciwnie, nawet tutaj trwało królewskie obżarstwo, nie tak imponujące jak w przypadku Ludwika XIV, ale całkiem przyzwoite. Na śniadanie więźniowie wypijali siedem filiżanek kawy, siedem filiżanek kakao. Na stole pojawiał się dzbanek ciepłego mleka, dzbanek zimnego, dzbanek śmietany, dzbanek syropu, dzbanek lemoniady i dzbanek tajemniczego dzisiaj jęczmiennego soku. Do tego trzy bochenki chleba i kosz owoców.
Obiad, podany przez dwóch lokajów, był jeszcze bardziej obfity: cztery przystawki, trzy rodzaje zup, sześć rodzajów pieczeni, cztery półmiski jarzyn, blacha ciasta, trzy wazy kompotu, trzy koszyczki owoców, butelka szampana, butelka porto, butelka Malvasier, wreszcie zwieńczenie więziennego obiadku - kawa ze śmietanką. Nieźle, chociaż trzeba pamiętać, iż w królewskim pałacu obiad liczył trzydzieści dań. Za więzienny wikt płaciła Rewolucja, płacił kraj, w którym znakomita część mieszkańców przymierała głodem.
Kolację podawano równie bogatą jak obiad, ale królewscy oźralcy rezygnowali z kawy - aby lepiej spać. Mało tego, Maria Antonina nie tylko dobrze się odżywiała za więziennymi murami, ale także dobrze ubierała. Zatrudniała nie mniej niż trzydzieści krawcowych. Oczywiście też na koszt Republiki.
Było znośnie, ale skończyło się tragicznie. Spotkaniem z machiną, którą wymyślił doktor Joseph Ignace Guillotin...