Widok z drzewa [MOJE TRZY PO TRZY Z PLUSEM] Felieton Artura Szczepańskiego
Nasza przysłowiowa gościnność na przestrzeni lat nie oparła się korzystnym, z punktu widzenia władzy, zmianom. Traktujemy gości niekiedy z należytą atencją i honorami, jak choćby amerykańskich żołnierzy witając ich, bez względu na kolor skóry, chlebem i solą.
Bywa też, iż niektóre nacje budzą nasze politowanie, a inne większą, niż dotąd, niechęć. Zmierzam do tego, iż słynną polską gościnnością staramy się gospodarować w sposób bardziej racjonalny niż w czasach słusznie minionych, kiedy to czarnoskory osobnik wzbudzał na naszych ulicach sensację, a wielu rodaków chciało go dotknąć, wytarmosić za przyjemną w dotyku czuprynę lub po prostu i po polsku się z nim napić
Tak się złożyło, iż parę dni temu, pod Łodzią, na jednej ze stacji benzynowych, sącząc, zamiast nienawiści, latte z mlekiem kokosowym, zwróciłem uwagę na energicznego jegomościa o innym, niż nasz, kolorze skóry. Początkowo pomyślałem, iż jest zagranicznym sprzedawcą telefonów komórkowych, prezentującym namolnie jeden z oferowanych egzemplarzy. Rzucane wobec przybysza komentarze takie jak : „sp….j tam, skąd przyjechałeś” lub „na drzewo, brudasie”, nie pozostawiały wątpliwości, iż większość klientów paliwowej oazy błądziła w lutowym mroku, daremnie poszukując fundamentów wiary ojców. Obserwując z zapartym tchem walkę przybysza o zainteresowanie zastanowiła mnie postawa pewnej kobiety, której partner, jeśli nie mąż, podjął stłumiona w zarodku próbę nawiązania kontaktu z gościem z dalekiego kraju. - Nawet o tym, nie myśl, Zdzisław! - rzuciła w jego kierunku kategoryczną przestrogą połowica. Tak jakby chodziło o niemoralną propozycję seksualną.
Jak się później okazało obywatel Sri Lanki (imię i nazwisko do wiad. red.) przez ponad dwie godziny prosił jedynie o podwiezienie do najbliższej miejscowości, z której mógłby kontynuować, przerwaną awarią auta, podróż. Gdyby przyjęty na pokład mojego samochodu pasażer nie był tak wątłej postury odzwierciedlałby w pełni obraz uchodźcy malowany przez prawicę z Joachimem Brudzińskim na czele: ot, dorodny byczek ze smartfonem w dłoni.
Podróżując już razem, doszliśmy do wniosku, iż świat roi się od Brudzińskich. Ich obecność na stacji benzynowej pod Łodzią martwiłaby mnie jeszcze bardziej i długo, gdyby nie radiowa informacja, iż sukcesem zakończyła się publiczna zbiórka pieniędzy na Europejskie Centrum Solidarności w Gdańsku. Jako lewaka bratającego się lekkomyślnie z kolorowym elementem, wrednie ucieszyłem się, że rządowy tandem fanatycznych wielbicieli talentu Tadeusza Rydzyka (Glinski and Sellin) został, jak wcześniej kolega ze Sri Lanki, posłany przez rodaków na drzewo. Z drzewa, wie to każdy dzikus, lepiej widać.