Widzowie pokochali Piotra Stramowskiego jako twardziela. Ma jednak też czułą stronę
Tworzył z koleżanką po fachu jedną z najbarwniejszych par w polskim show-biznesie. Niestety: ich małżeństwo rozpadło się po siedmiu latach. Teraz najwięcej radości znajduje w byciu ojcem.
„Mogłem podejść do swojego bohatera bardziej od psychologicznej strony. To mnie zawsze fascynowało. Uwielbiam rozkładać postać na czynniki pierwsze i grzebać w jej emocjach” – tak Piotr Stramowski powiedział „Gazecie Krakowskiej” o swej roli w serialu „Bracia”, który właśnie trafił do ramówki Polsatu. To ważny występ dla aktora, bo do tej pory przede wszystkim dał się poznać z dwóch rodzajów ról: policyjnych twardzieli i romantycznych amantów. Czy „Bracia” sprawią, że zostanie zauważony przez twórców bardziej ambitnego kina?
- Dlatego wybrałem ten zawód, bo raz za razem mogę stawać się inną postacią i odnajdywać siebie w odmiennych sytuacjach życiowych. Lubię przy tym zmieniać wygląd, bawić się nim. Są aktorzy, którzy w każdej produkcji wyglądają tak samo - i są świetni, nic im nie ujmuję. Ja staram się natomiast zawsze znaleźć coś nowego. Lubię wyzwania i ten okres poszukiwań postaci. To chyba jest najbardziej podniecające – mówi w „Dzienniku Polskim”.
Ciesząc się chwilą
Urodził i wychował się w rodzinie inteligenckiej, która mieszkała między Warszawą a Piasecznem. Jego ojciec był informatykiem, a matka – konserwatorką zabytków. Ma też siostrę, ale starszą od siebie aż o dziewięć lat, więc siłą rzeczy nie trzymali się razem. Jako dzieciak był pucułowatym grubaskiem, który godzinami spędzał wolny czas przed małym ekranem. Aby popisać się przed kolegami z podwórka, wymyślił sztuczkę: potrafił schować między fałdami brzucha... pilot od telewizora.
- Nie miałem wtedy żadnych aspiracji. Żyłem z dnia na dzień, cieszyłem się chwilą i niczego nie planowałem. W mojej głowie były tylko jakieś mgliste wyobrażenia. Raz chciałem być archeologiem, później fizykiem albo astronautą. Wszystkie te zainteresowania zostały ze mną po trosze do dziś. Wciąż na maksa ciekawi mnie kosmos i temat starożytnych cywilizacji. Nigdy nie byłem jednak dobry z przedmiotów ścisłych – wspomina w magazynie „Logo24”.
W liceum młody Piotrek zauważył, że lubi publiczne występy. Najpierw okazało się, że świetnie parodiuje swych nauczycieli. Potem nauczył się kilku „magicznych” sztuczek i zyskał wśród rówieśników opinię szkolnego Davida Copperfielda, co przydało mu się do podrywania dziewczyn. W końcu podczas wyjazdu do Irlandii opanował sztukę beatboxingu, wzbudzając podziw u skejtów z podwórka. Nic dziwnego, że w końcu wpadł na pomysł, aby po maturze zdawać do akademii teatralnej.
- W liceum najlepiej ze wszystkich kolegów parodiowałem wykładowców. Nagle poczułem jakąś dziwną pewność siebie. Pomyślałem, że skoro jestem taki świetny, wystarczy, że pójdę na egzaminy do szkoły teatralnej i na pewno się dostanę. Ale się nie dostałem. Strasznie się wkurzyłem i całą energię skierowałem na to, żeby mi się udało. W kolejnym roku zdawałem już do czterech szkół, dostałem się do PWST w Krakowie – opowiada w „Gali”.
Rasowy celebryta
Bardzo dobrze wspomina naukę w akademii pod Wawelem: razem z nim na roku był Dawid Ogrodnik, Mateusz Kościukiewicz i Jakub Gierszał. Wszyscy oni zaczęli grać w filmach jeszcze studiując. Piotrowi nie szło aż tak dobrze. Choć marzył o kinie, po zrobieniu dyplomu trafił do Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Spędził tam dwa lata, grając zarówno w klasyce, jak i we współczesnych sztukach. Potem zaczął występować w telenowelach, aż wreszcie szansę na zabłyśnięcie na dużym ekranie dał mu Patryk Vega w „Pitbullu”.
- Kiedyś bałem się swojej ciemnej strony. Myliłem ją ze złem. I chowałem głęboko, bo bałem się wywoływać konflikty. Teraz, kiedy zacząłem pokazywać swoją siłę, okazuje się, że ona wcale ich nie wywołuje, bywa nawet konstruktywna. Dzięki roli Majamiego przerobiłem cechy, które ukrywałem i których się obawiałem - wyznaje w „Gali”.
Ponieważ publiczność pokochała twardziela z irokezem na głowie z „Pitbulla”, Piotr zaczął mnożyć podobne role w kolejnych filmach - „Kobietach mafii”, „Bad Boyu”, „Pętli” czy „Fighterze”. Jedyną alternatywą dla tego rodzaju występów okazały się dla niego komedie romantyczne. Wszystko to sprawiło, że aktor zamienił się w rasowego celebrytę, prężącego muskuły na kolejnych ściankach. Wcale mu to jednak nie przeszkadzało.
- Kiedy gram w filmie, to wiadomo – idę na jego premierę i pozuję wtedy na ściance. W sesjach zdjęciowych też biorę udział wtedy, gdy robię coś nowego w kinie lub w telewizji. To część mojej pracy. Prywatnie prowadzę Instagram i Facebook, na których wygląd mam stuprocentowy wpływ. W tym sensie, oczywiście, jestem celebrytą. Natomiast przede wszystkim czuję się aktorem. Mój zawód wiąże się z obecnością w przestrzeni publicznej – tłumaczy w „Gazecie Krakowskiej”.
Pobyć w ciszy
Tuż przed zagraniem w „Pitbullu” aktor trafił na plan dramatu psychologicznego „W spirali”. Spotkał na nim starszą od siebie o dziesięć lat koleżankę po fachu. Katarzyna Warnke zachwyciła go nie tylko dojrzałą urodą, ale również oryginalną osobowością. W efekcie choć aktorzy grali w filmie rozpadające się małżeństwo, poza kamerą połączył ich ognisty romans. Piotr był tak zakochany, że wkrótce potem oświadczył się Katarzynie. Trzy lata później para wzięła ślub.
- Ta przysięga wobec ludzi jest znacząca. Zdecydowałem się i czuję, że to dla mnie dobre. Cieszę się, że mam przy sobie kogoś, z kim chcę spędzić resztę swojego życia. To mnie uspokaja. I może to dziwne, co powiem, ale dopiero teraz czuję, że naprawdę żyję, że nie ulegam iluzjom. Ta decyzja, bardzo odpowiedzialna, sprowadza mnie na ziemię i zbliża do jakiejś prawdy – mówił wtedy w „Gali”.
Katarzyna miała podobne doświadczenia, jak Piotr: po wielu latach spędzonych w teatrze, była głodna kina i medialnej sławy. Nic więc dziwnego, że para aktorów szybko trafiła na okładki magazynów dla kobiet. Celebryckie popisy skończyły się, kiedy Katarzyna urodziła córeczkę Helenkę. Rodzicielstwo mocno wpłynęło na życie obojga aktorów. Niestety: nie zdali tego testu. Trzy lata później ogłosili swe rozstanie. Dziś Piotr ma już nową partnerkę – Natalię.
- Bycie tatą jest dla mnie na pierwszym miejscu. Na pewno chcę być ojcem obecnym. Żeby Helenka widziała, że jestem, nawet jak siedzimy obok siebie i milczymy. Córka czasem mówi to mnie: „Tato, ale nie mów nic teraz. Chcę pobyć w ciszy”. I tak jesteśmy obok siebie, patrzymy na siebie, łapiemy za ręce. Od dziecka nauczyłem się życiowego wystopowania – podkreśla w „Vivie”.