Usamodzielnił się, kiedy miał 21 lat. Zamiast bezpiecznego rodzinnego domu wybrał ośrodek dla niepełnosprawnych. Potem były studia, praca i rodzina. Niepełnosprawność, uzależnienie od drugiego człowieka, a w przypadku Marka Plury, postępujący zanik mięśni - może zakleszczyć, albo stać się kołem napędowym. Tu stało się to drugie. Skazany na wózek, opiekę innych został wybrany do Sejmu, a w maju do Parlamentu Europejskiego. Kiedy wygrał wybory powiedział nam: - Mam pięć lat. Na następną kadencję nie liczę, bo moja niepełnosprawność postępuje...
Kiedy odwiedziliśmy Marka Plurę w Brukseli miał głowę pełną pomysłów i planów, mimo że nie jest mu łatwo. Ma aż sześciu asystentów, w tym trzech osób niepełnosprawnych. Bez nich nie mógłby funkcjonować. Mieszkają z nim, towarzyszą przy wszystkich zwykłych codziennych czynnościach i na sali obrad. Cztery razy w miesiącu samochodem przemierza trasę Katowice-Bruksela, Katowice-Strasburg i z powrotem. To kilkanaście godzin w aucie w jedną stronę. W Katowicach bynajmniej nie odpoczywa. Spotyka się ludźmi, pilnuje śląskich spraw. Na terapię, rehabilitację brakuje czasu. Bo przecież tyle jest jeszcze do zrobienia.
Dwunaste piętro ogromnego szklanego budynku przy Rue Wiertz 60 w Brukseli, pokój nr 163. Na drzwiach tabliczka z nazwiskiem Marek Plura, powyżej naklejka "Godomy po ślonsku". Trzy pokoje, skromnie wyposażone w podstawowe sprzęty biurowe. Dwa zajmują asystenci posła. Środkowy to jego gabinet. Na ścianie nad biurkiem pięknie oprawione zdjęcie dzieci i żony.
- Prezent na urodziny. Specjalnie poszli do fotografa w Katowicach. Beniamin w ręce ma wielkiego Misia, a Marysia kwiatki, bo w oczekiwaniu na zdjęcie zdążyli się trochę zmarasić. Bardzo lubię to zdjęcie. Postarali się dla mnie - chwali najbliższych Marek Plura, poseł do Parlamentu Europejskiego.
To właśnie tej rozłąki z nimi: żoną Ewą, córką Marysią i synem Beniaminem obawiał się najbardziej. Ale też boi się upływającego czasu i choroby: postępującego zaniku mięśni. W maju, tuż po wyborach powiedział nam, że to jego ostatnia kadencja: - Mam pięć lat. Na następną kadencję nie liczę, bo moja niepełnosprawność postępuje - podkreślał w rozmowie z Dziennikiem Zachodnim. Jak sobie radzi? Sprawdziliśmy to na miejscu w Brukseli.
Powoli zadomawia się. Na miejscu ma aż sześciu asystentów, w tym trzech osoby niepełnosprawnej. Bez nich nie byłby w stanie funkcjonować. Asystują mu zarówno w najzwyklejszych czynnościach, jak i na sali obrad. Dla siebie i współpracowników wynajął spore mieszkanie na tej samej ulicy co siedziba parlamentu. Do pracy dojeżdża wózkiem zaledwie w kilka minut. Ogromny budynek jest pozbawiony barier architektonicznych. Osoby niepełnosprawne czują się w nim swobodnie.
- Sama Bruksela już taka nie jest. To miasto z bogatą historią, piękną architekturą. Wysokie krawężniki, chodniki z kostki brukowej. Piękne to, tworzy klimat, ale utrudnia poruszanie - narzeka europoseł. I tak póki co nie ma czasu na zwiedzanie miasta. Na Grand Place, brukselskim starym rynku był tylko raz. Jest debiutantem w europarlamencie, więc najważniejsze dla niego jest "nauczenie się" tej instytucji. Bardzo się angażuje.
Chory się urodził. Przyszedł na świat w podraciborskiej wsi Kobyla w roku 1970. To nie były łatwe czasy dla niepełnosprawnych, zwłaszcza dla dzieci. Miał jednak kochającą rodzinę, a jego matka pracowała w opiece społecznej. Bardzo brakowało mu kontaktu z rówieśnikami, uczył się w domu. Okno na świat otworzył mu Caritas, a konkretnie ks. Krzysztof Bąk. Zabierał go na obozy połączone z rekolekcjami. Tam zresztą poznał Ewę, swoją miłość i przyszłą żonę. Miał 20 lat, kiedy zdecydował się usamodzielnić. Wprowadził się do domu pomocy w Borowej Wsi. Jego rodzicom trudno było się z tym pogodzić. - To była straszna gańba. Zwyczajnie nie wypadało. Ludzie plotkowali - wspomina te czasy. Ale on się uparł. Potem były studia, miłość, ślub z Ewą i dzieci. No i praca.
Nagrywamy wideorozmowę dla dziennikazachodniego.pl w parlamentarnym studio na trzecim piętrze budynku. To miejsce, które najczęściej widzimy w telewizji. - Już trzeci miesiąc jestem w Brukseli, a tutaj po raz pierwszy - rozgląda się poseł.
Przyjechał spóźniony kwadrans, bo zabierał głos na komisji. Wywiązała się dyskusja i musiał odpowiedzieć na pytania.
Pracownicy studia już wcześniej przygotowali podest dla wózków, by mógł wjechać na podwyższenie. Drobny problem ze zmieszczeniem się za blatem stołu. Podłączenie mikrofonów i nagrywamy:
- Mam dużo szczęścia, bo udało mi się zostać członkiem tych komisji, na pracy w których najbardziej mi zależało. To komisja pracy i polityki społecznej, a także zajmująca się transportem i turystyką. Praca w tej drugiej to między innymi możliwość oprotestowania pomysłu opodatkowania autostrad w Niemczech. Ale to nie wszystko, bo turystyka to ogromna gałąź przemysłu. Dzisiejsza turystyka to turystyka inteligentna. Europejczycy byli już w prawie wszystkich hotelach alpejskich, widzieli lasy, wodospady. Teraz szukają czegoś, co jest interesujące, co ma pewną autentyczność, klimat. To szansa dla naszych śląskich zabytków poprzemysłowych. Tymczasem niewiele osób wie o tym, że na mapie Unii jest takie miejsce na wskroś europejskie, tworzone przez ludzi pochodzących z różnych stron, kultur - wylicza do kamery Plura. I planuje kolejne zadania. Tych wystarczyłoby na pięciu sprawnych posłów, a nie na niego jednego. Pracowitość i miłość do Śląska - jak twierdzi - wpoili mu starzik i starka, którzy się nim zajmowali w dzieciństwie, Tak mu zostało też teraz w Brukseli.
Kiedy go odwiedzamy odbywa się tam właśnie festiwal filmów o osobach niepełnosprawnych. Organizator? Marek Plura. A jakże. Pełno ludzi, w tym grupa gości z Polski. Widać europosłów Jana Olbrychta i Bogdana Wentę. Rok wcześniej sala nie była zapełniona nawet w jednej czwartej. Po zakończeniu bankiet ze śląską kuchnią. Pierogi, kapusta, mięsa i coś, co zachwyca wszystkich: szarlotka. -Dobre. Zalotka? - próbuje mówić po polsku zachwycony dziennikarz z Wielkiej Brytanii, wpychając w siebie kolejny kawałek ciasta. W kolejce trzeba odstać kilkanaście minut, ale to nikogo nie zniechęca.
- Te bankiety i nasza kuchnia to podobno jedna z tajemnic dużej frekwencji na naszych imprezach - żartuje Grzegorz Franki, asystent posła i wiceprezes Związku Górnośląskiego. Poseł nie miał szansy zjeść nic porządnego. Rozmowy się przedłużają. Trochę też z naszej winy. Asystentka daje mu dyskretnie znać: - Zabezpieczyłam, kolacja będzie czekać w biurze.
- Uff, to dobrze - odpowiada Plura. I głośno planuje kolejne związane ze Śląskiem wydarzenie: - Jesienią 2015 roku zaplanowałem tu dużą wystawę. Chciałbym pokazać Ślązaków od św. Jadwigi po czasy współczesne. To nie będzie lekcja historii, to będzie lekcja nowoczesnej Europy, która jest mocna dzięki silnym korzeniom. W naszej śląskiej krwi płynie dużo tej europejskiej inicjatywy.
Jego dzień kończy się o godz. 22. Wraca z parlamentu do wynajętego mieszkania z dwoma asystentami. Jeden z nich niesie kolację, bo w biurze też byli goście i nie udało się nic zjeść. Od rana znowu to samo. Śniadanie, ewentualne, choć podobno niechętnie, bo "szkoda czasu" - spotkanie z terapeutą, no i przyjazd do biura. Kiedy na weekend wraca na Śląsk, też często brakuje czasu dla rodziny. 6 grudnia w żółto-niebieskim stroju Świętego Mikołaja przed dworcem PKP w Katowicach rozdawał bombony.
Do europarlamentu dostał się, wygrywając zaledwie 248 głosami z Krystyną Szumilas, b. minister edukacji. Startował z piątego miejsca na liście. Nie był kandydatem z "łapanki". Chciał startować, bo jak mówił DZ, stracił nadzieję na sukces w Sejmie. - Dla mnie ważne są po pierwsze sprawy społeczne, po drugie śląska godka, regionalizm.
Jak widać stara się dotrzymać słowa. Kartka na drzwiach jego biura "Godomy po ślonsku" zobowiązuje. Nie tylko asystenci posła, którzy nie są Ślązakami już "łapią" gwarę. Jej lekcji domagają się też partyjni koledzy Plury. - Muszę się do tego solidnie zabrać. Te przejawy mojej śląskiej duszy są odbierane z sympatią. Cieszę się, że będę mógł także bardziej formalnie zadbać o status godki, śląskiej tożsamości. Mam nadzieję, że już niedługo uda się zawiązać intergrupę parlamentarną do spraw etnicznych, językowych i kultury regionalnej. Walczymy o głosy poparcia dla tej inicjatywy. Tutaj jest inaczej niż w polskim parlamencie. Nie wystarczą dobre chęci, by zawiązać taką grupę. Trzeba zebrać silne poparcie, aby stać się jedną z zaledwie 20 intergrup, które mogą w parlamencie działać - mówi poseł.
Nie jest mu łatwo. Katowice-Bruksela to od 10 do 14 godzin jazdy, Katowice-Strasburg jeszcze dłużej. Te trasy pokonuje zwykle samochodem przystosowanym do przewozu niepełnosprawnych cztery razy w miesiącu. Wózek, na którym siedzi, przytrzymują metalowe szyny. Wygodniej i szybciej byłoby samolotem, ale jest problem z wózkiem. Ma delikatną elektronikę, a obsługa na lotniskach traktuje go jak każdy inny bagaż: - Poseł boi się, że wózek się uszkodzi w czasie przerzucania. Dodatkowo, aby wprowadzić go do samolotu, trzeba demontować akumulatory. To wszystko jest uciążliwe, dlatego jeździmy samochodem przez Niemcy i Holandię - mówi Grzegorz Żymła, drugi asystent europosła.
Plura nie jest jedynym europosłem poruszającym się na wózku. Jest też poseł z Hiszpanii. Spotykają się. - Nie jesteśmy w tej samej grupie politycznej. On jest tak zielony, że aż czerwony. Ale mamy wiele wspólnych tematów, podejmujemy wspólne inicjatywy. Mamy też tutaj osoby posługujące się językiem migowym. To poseł z Węgier i posłanka z Belgii. Tu w tym budynku niepełnosprawność ma znaczenie tylko przez chwilę, kiedy z administracją trzeba ustalić indywidualne wymagania dotyczące sprawnego funkcjonowania - opowiada. Czy ma świadomość jak wiele osiągnął? Chyba nie do końca. Wytrąca za to argumenty z ręki tym, którzy narzekają, że czegoś nie da się zrobić. Pokazuje, że wszystko można.
Ilona Raczyńska-Ciszak z Plurą współpracuje od wielu lat. Pedagog, dziennikarka. - Kiedyś powiedział mi, że jest taka metoda, która przy jego chorobie pozwala dzięki liczeniu oddechów przewidzieć długość życia: "Zrobiłbym to może, ale szkoda mi czasu. Tyle mam do zrobienia". To po prostu cały Marek! - podkreśla Ilona.
***
Marek Plura jest Ślązakiem. Urodził się w Raciborzu. Od dziecka choruje na postępujący zanik mięśni. I porusza się wyłącznie na wózku elektrycznym. Dziś jest szczęśliwym mężem Ewy oraz tatą Marysi i Beniamina. Mieszka w Katowicach. Aktywnie zajmuje się problemami niepełnosprawnych. Wielokrotnie nagradzany i odznaczany, ale osobiście najbardziej sobie ceni "Order Uśmiechu".
Był radnym, potem dwukrotnie posłem. W tej kadencji został eurodeputowanym. 25 maja 2014 roku zagłosowało na niego 9 268 wyborców. Startował dopiero z piątego miejsca na liście Platformy Obywatelskiej.