Było wszystko, co powinno być na wiejskiej zabawie: podarte koszule, latające talerze, bójka, siniaki i zaloty w damskiej toalecie. Strażacy ochotnicy z Mirostowic Dolnych nie mogą się pogodzić z tym, że z ich święta zrobił się taki... dym. Czy winny jest radny?
Zostałam uderzona przez radnego z Miłowic. Do dziś nie mogę chodzić po tym, jak kopnął mnie w krocze - relacjonuje Małgorzata Witka z Mirostowic Dolnych. - Ten człowiek wyzwał mnie od k... i szmat. Dodał, że mam „zamknąć mordę”, bo mówię do przyszłego wójta. Jak można tak potraktować kobietę? Od tamtego zajścia nie przespałam ani jednej nocy. Często zastanawiam się, czy to nie koszmarny sen. Siniaki już trochę zzieleniały, ale nie pozwalają mi zapomnieć o tym dniu. Fruwałam między tymi filarami na sali. Tak mi podziękowano za to, że kilka dni siedziałam przy garach...
Z relacji kobiety wynika, że stało się to około godz. 23, gdy próbowała rozdzielić szarpiących się mężczyzn. To był błąd.
- Wie pani, impreza miała się ku końcowi, może wypili za dużo alkoholu, zaczęli gadać o polityce, wylewać żale i stało się - opowiada pani Małgorzata.
Radny uważa, że cała afera związana z bijatyką w wiejskiej świetlicy ma tło polityczne. I godzi w wójta...
W niedzielę kobieta poszła na obdukcję, po tym jak źle się poczuła. Badało ją trzech lekarzy, m.in. neurolog. Była też u dzielnicowej, ale usłyszała, że teraz może dochodzić swego tylko w procesie cywilnym. Tymczasem post o bójce ktoś zamieścił na jednej ze stron internetowych.
Impreza z okazji Dnia Strażaka, a raczej św. Floriana, nie odbywała się w remizie, a w wiejskiej świetlicy w Mirostowicach Dolnych. Gospodarzem był Zbigniew Witka, mąż pani Małgorzaty, który jest sołtysem, radnym gminy i strażakiem OSP. Jego syn Krzysztof jest prezesem jednostki. Stąd na tej rodzinie spoczywał ciężar organizacji uroczystości. Tak było od lat i goście zawsze rozchodzili się w szampańskich nastrojach.
Tak, ale tym razem było inaczej. Zaproszenia otrzymali nie tylko strażacy z całej gminy, ale i radni. Wśród setki gości znalazł się Marcin Sałandziak, radny z pobliskich Miłowic. Oficjalna impreza zakończyła się o 22, część uczestników udała się w domowe pielesze, została tylko garstka.
Radny Marcin Sałandziak: Do żadnej kobiety się nie „przystawiałem”. Po co mi to? Mam piękną żonę, jesteśmy szczęśliwi, 11 miesięcy po ślubie. Przypadkiem wszedłem do damskiej toalety.
- Widziałam tego radnego po raz pierwszy. Podszedł do stołu i stwierdził, że został uderzony w głowę. Próbowałam dojść do tego, kto mógł to zrobić. Żaden z „naszych” się nie przyznawał. Wówczas doszło do szarpaniny. Usłyszałam wiązankę z ust radnego. Potem ktoś powiedział, że ponoć czynił paniom awanse w damskiej toalecie i któraś pewnie mu „przyłożyła” - pani Małgorzata mówi też o rozbitym na głowie jednego ze strażaków talerzu, rozerwanych strażackich koszulach.
Urszula Błażejewska pomagała w tym czasie w kuchni. Ale przyznaje, że nie pa-mięta dotąd takiej „jatki” na imprezie w Mirostowicach Dolnych.
- Zamieszanie było straszne. Widziałam, jak ktoś uderzył sołtysa tak, że aż spadł ze sceny. Też próbowałam ich rozdzielać. Nikt nie wie, o co tak naprawdę poszło. W niedzielę, gdy poszłyśmy sprzątać salę, Małgosia pokazywała mi posiniaczone ręce, mówiła, że to radny z Miłowic ją pobił. Nie widziałam tego, ale on od początku szukał zaczepki.
Tymczasem radny Marcin Sałandziak(wyraził zgodę na publikację danych osobowych i wizerunku) wszystkiemu zaprzecza. Twierdzi, że to on jest ofiarą, to on został zaatakowany. - Nigdy nie podniosłem ręki na kobietę. Być może przypadkiem pani Małgorzata została przeze mnie odepchnięta, gdy broniłem się przed atakiem strażaków z Mirostowic. Zostałem sam, a ich był cały zastęp. Do żadnej z kobiet się nie przystawiałem. Po co mi to? Mam piękną żonę, jesteśmy 11 miesięcy po ślubie. Przypadkiem wszedłem do damskiej toalety. Gdy wychodziłem, ktoś uderzył mnie pięścią w głowę. Nie był to cios kobiety. Wszyscy piliśmy alkohol, nie tylko ja. Było go bardzo dużo. Z moich ust nie padły żadne obelgi pod adresem pani Małgorzaty. Jak pani to sobie wy-obraża? Jest tam sześciu strażaków, w tym jej mąż i dwóch synów, i pozwalają na to, bym ją poturbował? To nonsens - zapewnia.
Według wersji Sałandziaka już na sali rzucili się na niego strażacy. Nie ma pojęcia, z jakiego powodu. Pamięta, że kilku z nich go otoczyło i zaczęło szarpać. Wówczas sołtys Stawnika oraz pani Małgorzata próbowali rozdzielić bijących się mężczyzn. - Dostałem parę kopniaków w tyłek, w żebra z pięści, ale jeśli ta pani przypadkiem oberwała, to ją przepraszam - tłumaczy Sałandziak. - To ja czuję się ofiarą tej całej napaści. Rozjechaliśmy się pokojowo i sądziłem, że tematu nie ma, a teraz dowiaduję się o pretensjach pod moim adresem. Uważam, że to spisek, bo przecież wszyscy strażacy wezmą teraz stronę pani Małgorzaty.
Około północy po radnego przyjechała żona, Katarzyna. - Nikt nie wspomniał wtedy, że coś się wydarzyło, pożegnaliśmy się i tak się to skończyło. Dopiero gdy przeczytałam ten wpis na stronie internetowej, dowiedziałam się, że była jakaś bójka - mówi.
Zbigniew Witka, mąż pani Małgorzaty, twierdzi, że to radny Sałandziak pierwszy rzucił się do bicia. - Żona rzeczywiście próbowała ich rozdzielić, nasi synowie zdrowo się zdenerwowali, gdy zobaczyli, jak ten ją szarpał, a ona prosiła tylko, aby nie ruszali tego radnego - opowiada. - Rozmawiałem z nim następnego dnia, ale mówił, że nic nie pamięta. To dziwne, że nagle wróciła mu pamięć. W takiej sytuacji najprościej zrobić z siebie ofiarę. Ciekaw jestem, czy koszule i mundury też sami na sobie rozdarli? A talerze? I nawet nie przeprosił żony.
Na imprezie bawił się też Michał Szymczak, miejscowy ochotnik. Twierdzi, że to radny pierwszy rzucił się do bicia. - To nie pierwsza nasza impreza i nigdy nic podobnego się nie wydarzyło.
Krzysztofa Witkę, prezesa OSP, zabolało, że radny Sałandziak zaatakował jego matkę i próbował „przystawiać” się do dziewcząt. Wójt Leszek Mrożek i jednocześnie prezes gminnego OSP tłumaczy, że wyszedł z imprezy ok. 18 i nie zamierza tego oceniać, choć wpłynęło do niego pismo od państwa Witków w tej sprawie. - Mogli wezwać policję. To, że radny Sałandziak startował z mojego komitetu wyborczego, nie znaczy, że mam za niego odpowiadać - dodaje Mrożek.
Sałandziak twierdzi, że zajście ma podłoże polityczne, a jego rywale chcą je wykorzystać, by zdyskredytować go jako radnego. - Chodzi nie tyle o mnie, co o obecnego wójta. To jego konkurenci nakręcają tę całą aferę... - tłumaczy się.