Wnuczka głównego rabina Kijowa przed bombami uciekała dwa razy. Najpierw zrzucał je Hitler, a teraz robi to Putin

Czytaj dalej
Fot. Ireneusz Dańko
Ireneusz Dańko

Wnuczka głównego rabina Kijowa przed bombami uciekała dwa razy. Najpierw zrzucał je Hitler, a teraz robi to Putin

Ireneusz Dańko

- Wciąż nie mogę uwierzyć, że rosyjskie wojsko, jak kiedyś armia niemiecka, bombarduje moje rodzinne miasto i niszczy Ukrainę - mówi Ija Rudzicka, wnuczka głównego rabina Kijowa, która po blisko 80 latach ponownie musiała szukać schronienia przed wojną

Ija Rudzicka od stycznia mieszka przy placu Biskupim w Krakowie. To jej dziesiąty adres, po tym jak w marcu zeszłego roku wyjechała z Ukrainy. Niewielki lokal udostępniło Międzynarodowe Centrum Kultury w Krakowie, z którym współpracuje syn - znawca ukraińskiej literatury i sztuki. 54-letni Artur Rudzicki dzień i noc opiekuje się wiekową matką.

W jednym pokoju z kuchnią mają łóżko, sofę, stolik, parę krzeseł i komodę. Część rzeczy trzymają w workach pod ścianą. Oboje chwalą gościnność krakowian i okolicę, która przypomina im ukochany rejon Kijowa.

- Skarpetki, pończochy… - 92-latka wymienia polskie słowa, jakich nauczyła się na pobliskim, kleparskim targu. Codziennie spaceruje z synem na skwer Wolnej Ukrainy. Tak Rada Miasta Krakowa w zeszłym roku przemianowała część placu Biskupiego, przy którym mieści się konsulat generalny Rosji.

- Mam już słaby wzrok i, na szczęście, jej nie widzę - mówi o trójkolorowej fladze na rosyjskiej placówce dyplomatycznej.

Ucieczka przed ruskim mirem

Jeszcze rok temu nie wyobrażała sobie żadnej podróży. Chciała dożyć swoich dni w rodzinnym mieście. Podeszły wiek i choroba sprawiły, że cztery lata praktycznie nie opuszczała mieszkania. Żyła pośród ulubionych książek i rodzinnych pamiątek. Syn, który mieszkał niedaleko, robił zakupy i przynosił potrzebne rzeczy. Czasem zajrzeli sąsiedzi.

Tak było do 24 lutego. Tego dnia Artur Rudzicki zadzwonił do matki wcześniej niż zwykle. Sam nie spał całą noc. Przeczuwał, co się świeci, słysząc o kolejnych państwach, które zamykały swoje ambasady w Kijowie. - Byłam w szoku, kiedy powiedział mi o ataku Rosji. Wojna trwała już co prawda od 2014 roku w Donbasie, ale nie myślałam, że Putin wyśle wojsko na Kijów i zechce zająć całą Ukrainę - opowiada Ija Rudzicka.

W następnych dniach nasłuchiwała odgłosów bombardowania. Rakiety padały coraz bliżej, ale nie miała siły schodzić do schronu. Nie dała też rady spać na materacu, który miała ułożony na korytarzu, jak najdalej od okien.

- Mieszkamy niedaleko Ministerstwa Obrony, akademii policyjnej i sztabu generalnego. Już na drugi dzień po rozpoczęciu pełnoskalowej wojny doszło w tym rejonie do starcia z rosyjskimi dywersantami - wspomina syn. - Ciężarówka, którą jechali kursanci, dostała się pod ich ogień i rozbiła się o dom. Wszystko było we krwi, sześć osób zginęło na miejscu.

Mimo to nie chciał z matką opuszczać Kijowa. Sytuacja stawała się jednak coraz gorsza. W połowie marca rosyjskie oddziały zbliżały się coraz bardziej do miasta. Walki toczyły się na jego obrzeżach. W sklepach i aptekach, jeśli były otwarte, brakowało podstawowych produktów. Ludzie masowo wyjeżdżali lub kryli się na stacjach metra. Stolica Ukrainy szykowała się do oblężenia.

Artur Rudzicki: - Wieczorem wybuchła strzelanina na podwórku, położyłem się na podłodze, żeby mnie kule nie dosięgły. Pomyślałem, że nie ma już na co czekać.

Kiedy zadzwonił wolontariusz z informacją, że następnego dnia wyrusza ostatni autobus do Kiszyniowa, postanowił zabrać mamę pod synagogę, skąd miał być odjazd. Po opustoszałych ulicach krążyli ludzie z bronią. W autobusie jechali nie tylko kijowianie żydowskiego pochodzenia. Byli także mieszkańcy pobliskiej Buczy i Irpienia, którzy cudem uciekli przed rosyjskim wojskiem.

Podróż do stolicy Mołdawii trwała 18 godzin. Cztery dni później Rudziccy wsiedli do autobusu do Wilna, który dla uchodźców zorganizowała ambasada Litwy. Starsza kobieta jechała na środkach nasennych. Po 48 godzinach dotarła z synem na miejsce. Zatrzymali się na dwa miesiące w mieszkaniu znajomego Litwina. Stamtąd trafili do Warszawy, a potem do Krakowa.

- Jesteśmy wdzięczni za pomoc Międzynarodowemu Centrum Kultury. Na razie możemy tu zostać na trzy miesiące. Co dalej, nie wiemy - mówi kobieta w krakowskim mieszkaniu.

Wnuczka rabina

W foliowych woreczkach przechowuje rodzinne zdjęcia, które zabrała z domu. Najstarsze przedstawia Nuchima Waisblata, głównego rabina Kijowa z początku XX wieku.

- Cała żydowska społeczność w mieście liczyła się z jego opinią. Miał 11 dzieci, w tym ośmiu synów - pokazuje dwa czarno-białe portrety dziadka. Ubrany w tradycyjny strój, patrzy przenikliwie w obiektyw.

Nie żył już, kiedy przyszła na świat w 1930 roku. Jej ojciec - Władimir Waisblat był pierworodnym synem rabina. Bardziej niż teologiczne rozważania, interesowała go jednak literatura. Jeszcze przed pierwszą wojną światową zasłynął jako znawca książek, kolekcjoner, wydawca i tłumacz. Napisał m.in. słownik niemiecko-rosyjski. W 1914 roku oficjalnie reprezentował Rosję na Międzynarodowej Wystawie Dzieł Drukarskich i Grafiki w Lipsku.

Po wybuchu wojny, będąc obywatelem rosyjskiego imperium, został wydalony z Niemiec do Danii. Trzy lata później, gdy rewolucja zmiotła carat, wrócił do Kijowa. W następnych latach - pod rządami komunistycznej partii - kontynuował działalność wydawniczą. Był redaktorem artystycznym wielu dzieł ukraińskich autorów, w tym zbioru poezji „Kobzar” Tarasa Szewczenki czy książek Mychajły Hruszewskiego, wybitnego historyka i polityka, byłego przewodniczącego Ukraińskiej Centralnej Rady w Kijowie.

- Tato miał jeden z najcenniejszych zbiorów książek na Ukrainie - opowiada Ija Rudzicka. - Kiedy w latach 30. zaczęły się represje wobec ukraińskiej inteligencji, poszedł pracować do medycznego wydawnictwa. Dzięki temu poznał wielu lekarzy, którzy podczas wojny bardzo nam pomogli.

Ucieczka przed zagładą

Miała niespełna 11 lat, gdy 22 czerwca 1941 roku Niemcy zaatakowały Związek Sowiecki. Choć upłynęło wiele czasu, doskonale pamięta tamten dzień. - Nad ranem obudziły mnie bomby, które spadły na Kijów - wspomina. Kolejne dni spędziła w schronie. Niemiecka ofensywa szybko posuwała się naprzód.

W lipcu z rodzicami i starszym bratem Aleksandrem została ewakuowana pociągiem do oddalonego o kilkaset kilometrów Charkowa. - Znajomy chirurg mojego taty zaprosił nas do siebie. Mieszkaliśmy u niego dwa miesiące. 21 września, w dniu moich urodzin, rodzice postanowili ruszyć dalej na wschód - mówi.

Kijów był już wtedy zajęty przez Niemców, 29-30 września wymordowali kilkadziesiąt tysięcy miejscowych Żydów w Babim Jarze. - I w to miejsce pamięci na początku marca zeszłego roku uderzyła rosyjska rakieta - przypomina 92-latka.

Miesiąc po jej wyjeździe, również Charków wpadł w niemieckie ręce i doszło do masakry pozostałych Żydów. Dwa lata mieszkała z rodziną w uzbeckim Taszkiencie i Stalinabadzie, jak nazywano wtedy dzisiejszą stolicę Tadżykistanu - Duszanbe.

- Brakowało wszystkiego. Tato sprzedawał swoje zbiory, żeby kupować jedzenie. Mama pracowała w fabryce, brat całymi nocami stał w kolejkach po chleb, a kiedy skończył 18 lat, poszedł do wojska - wspomina Ija Rudzicka.

Do Kijowa rodzina wróciła, gdy Armia Czerwona odbiła miasto. Mieszkanie było spalone. Najpierw pojechał tam ojciec, potem matka. 13-letnia Ija na pewien czas została pod opieką wujka - lekarza szpitala w Dniepropietrowsku (obecnie ukraińskie Dnipro), w którym podczas wojny leczono chorych wenerycznie żołnierzy. - Stałam w waciaku na korytarzu i pilnowałam, żeby pacjenci nie wychodzili - opowiada.

Jestem kijowianką, chcę tam wrócić

Jej ojciec zmarł na tyfus w 1945 r. Kiedy dorosła, założyła rodzinę, pracowała jako typografka i korektorka książek, wykładała też język ukraiński i literaturę. Brat nie wrócił do Kijowa. Po zdobyciu Berlina zbierał informacje o pracy niemieckich fizyków. Sam też został późnej fizykiem. Mieszkał w Moskwie, gdzie zajmował się naukowo m.in. technologią radarową, z której korzystała radziecka armia. Zmarł jako zasłużony naukowiec w 2004 roku.

- Czuł się Rosjaninem - przyznaje jego siostra. - Gdyby żył, być może powtarzałby za Putinem, że trzeba walczyć z nacjonalistami w Kijowie i denazyfikować Ukrainę. Wielu w Rosji w to wierzy, choć w Kijowie mamy prezydenta Żyda, a w Moskwie rządzi faszysta z KGB, który każe bombardować ukraińskie miasta i zabijać bezbronnych ludzi, tylko dlatego że czują się Ukraińcami - zauważa.

O sobie mówi, że jest po prostu kijowianką. Nigdy nie ukrywała żydowskiego pochodzenia. I jak podkreśla, nie miała z tego powodu żadnych problemów na Ukrainie. Nawet teraz, podczas wojny, nie chciała emigrować do Izraela. Tak samo jak syn. - Artur każdego roku dostaje urodzinowe pozdrowienia od szefa nacjonalistycznej partii Swoboda - mówi z uśmiechem.

Codziennie myśli o powrocie do rodzinnego miasta. Marzy, by zobaczyć znajome twarze i ulice, porozmawiać jak dawniej z sąsiadami. - Rosyjski to mój pierwszy język. Putin nie jest jego właścicielem - podkreśla.

Nie wyobraża sobie, by spocząć gdzie indziej po śmierci niż na kijowskim cmentarzu, gdzie leżą jej najbliżsi. Swoje imię i nazwisko umieściła już na grobie rodziców. Na tablicy jest też rok jej urodzenia: 1930. - Brakuje tylko drugiej daty - dodaje.

Ireneusz Dańko

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.