Wódz nadaje. Myślenie życzeniowe
„Na wojnie zawsze brakuje ludzi i sprzętu” – tę prawdę znają wszyscy dowodzący, począwszy od szczebla drużyny, a na sztabie generalnym skończywszy. Najprawdopodobniej właśnie dlatego przełożeni Emila Czeczki wysłali go do pełnienia służby na granicy polsko-białoruskiej, pomimo, że wiedzieli, iż żołnierz jest wewnętrznie zagubiony i ma poważne kłopoty z dyscypliną.
Wszystkim czepialskim już teraz odpowiadam, że wiem, iż Warszawa nie była w oficjalnym konflikcie z Mińskiem, ale sytuacja nosiła wiele znamion agresji reżimu Łukaszenki na Rzeczpospolitą. Starszy szeregowy, z sobie tylko wiadomych przyczyn, opuścił miejsce pełnienia służby i znalazł się po stronie przeciwnej, gdzie został wykorzystany propagandowo, a następnie dokonał żywota w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie mam prawa oceniać sposobu jego zejścia z tego padołu łez, ale prywatnie uważam, że choćby doczesne szczątki winny zostać wydane rodzinie, a jednak Białorusini nawet tego nie zrobili. Wówczas skonał też medialny klangor podniesiony przeciwko naszemu resortowi obrony, w którym opozycja, wespół z emerytowanymi żołnierzami – byłymi decydentami z najwyższych szczebli hierarchii wojskowej – żądali dymisji szefa MON. Nikomu nie przeszkadzała bardzo poważna sytuacja międzynarodowa, w jakiej znalazła się Polska; bieżąca walka polityczna okazała się ważniejsza. Nie sądzę, aby w czasie prawdziwego starcia zbrojnego oponenci wsparli obóz rządzący – uważam nawet, że stałoby się wręcz przeciwnie, a twierdzenie odmienne jest myśleniem życzeniowym.
Myślenie życzeniowe to chyba nasza specjalność, podobnie jak nieprzyzwoitość zachowania podczas kryzysu. W końcu czerwca roku 2009, podczas mojej służby w Islamskiej Republice Afganistanu, samowolnie zszedł z posterunku i dostał się w ręce talibów amerykański żołnierz, Beaudry Robert „ Bowe ” Bergdahl. O sprawie – w wielkiej tajemnicy – powiedział mi mój serdeczny kolega, major Thomas, oficer łącznikowy sojuszników, z którym ściśle współpracowałem. Mężczyzna był oburzony postępowaniem Bergdahla i choć oficjalnie mówiono, że szeregowego porwano podczas służby, to my wiedzieliśmy, iż było inaczej. Żaden z byłych dowódców zza oceanu, nawet najściślej powiązany z Partią Republikańską, nie śmiał oskarżyć – przynajmniej publicznie – Roberta Gatesa, sekretarza obrony Stanów Zjednoczonych lub prezydenta Baracka Obamę. Naturalnie, żurnaliści pisali różne rzeczy, ale nikomu z czołowych polityków nie przyszło do głowy, by żądać dymisji bez wyjaśnienia sprawy. Amerykański dezerter został wymieniony na kilku talibów i stanął przed sądem wojskowym w ojczyźnie, gdzie finalnie go skazano. Dziś już wiem, że zdziczenie obyczajów politycznych jest jedynie nadwiślańską specjalnością, niepraktykowaną w innych krajach. Podobnie rzecz miała się z odpowiedzią Mariusza Błaszczaka na mętną propozycję Niemców, chcących rozmieścić zestawy przeciwlotnicze na terenie naszego kraju. Wicepremier nie dał się zaangażować Berlinowi w jakieś podejrzane gierki polityczne, a posłowie obozu przeciwnego – ludzie, z których lwia część nigdy nie trzymała karabinka w ręku – nagle stali się znawcami sztuki wojennej. Oceniam, że to jest kolejnym potwierdzeniem, iż liczenie na zjednoczenie wobec agresji zewnętrznej to jedynie myślenie życzeniowe.
Howgh!