Wojna rosyjsko-ukraińska: bardzo nierówne zmagania. Ale dzięki pomocy Zachodu Ukraina jeszcze się trzyma
Dzięki pomocy Zachodu, Ukraina skutecznie stawia opór najeźdźcy. Niemniej rzuca się w oczy to, że pod wieloma względami mamy do czynienia z asymetryczną sytuacją.
Bez wojskowej pomocy NATO, szczególnie USA, rosyjska napaść dawno by się zakończyła. Wsparcie materiałowe, finansowe, a także rzadko wspominana pomoc w zakresie wywiadu elektronicznego umożliwia Ukrainie dalszą walkę. Niemniej, należy mieć w pamięci, że ta wojna ma zupełnie inny ciężar gatunkowy dla Putina i jego ekipy, a zupełnie inny dla elit Zachodu.
Dla tych pierwszych to jest walka o przeżycie. Autorytarne, skorumpowane elity rządzące na Kremlu postrzegają rozszerzanie się NATO na wschód jako śmiertelne zagrożenie dla swej egzystencji. Putin stawiał jasno tę sprawę od pierwszej chwili, gdy kwestia przystąpienia Ukrainy do Sojuszu została poruszona podczas szczytu w Bukareszcie w 2008 r. Tymczasem, dla Zachodu jest to tylko jeden element w zmaganiach z zagrożeniem, jakie stanowią „rewanżystowskie” potęgi - Chiny i Rosja.
Dla USA szczególnie istotny jest obszar Pacyfiku, co sygnalizował już „zwrot ku wschodniej Azji” ogłoszony w 2012 r., natomiast front europejski ma drugorzędne znaczenie. Z tego względu Rosja jest skłonna zaangażować wszystkie posiadane środki, podczas gdy Stany Zjednoczone tylko „nadwyżki” ponad to, co jest potrzebne na Dalekim Wschodzie.
W istocie rzeczy można zaryzykować hipotezę, że pomoc Ameryki dla Ukrainy już przekroczyła to, co myślano zaangażować w chwili wybuchu wojny. Całkowita amerykańska pomoc, włącznie z właśnie planowanym programem w wysokości około 45 miliardów dolarów, przekroczy 100 miliardów dolarów. Stąd też - bez względu na to, że od 3 stycznia w izbie niższej Kongresu większość mają Republikanie, którzy są mniej przychylnie nastawieni do sprawy ukraińskiej - zakres pomocy dla Kijowa i tak uległby ograniczeniu.
Dawid i Goliat
Tymczasem, potrzeby Kijowa gwałtownie rosną. Na skutek rosyjskich zmasowanych ataków na infrastrukturę energetyczną ukraińska gospodarka popadła w stan zapaści. Późnym latem władze w Kijowie prognozowały spadek PKB o ponad 40 proc., dziś te szacunki brzmią niezwykle optymistycznie. Mówiąc wprost, coraz większa część społeczeństwa wymaga pomocy państwa, natomiast z czysto finansowego punktu widzenia kraj ten jest niewypłacalny.
Natomiast sytuacja gospodarcza Rosji, co prawda daleka od doskonałej, jest dużo lepsza. W niemałym stopniu ten fakt wynika z asymetrii działań, Rosja może bezkarnie niszczyć dowolne obiekty na terenie Ukrainy, podczas gdy Ukraina może tylko prowadzić działania obronne i nie bombarduje obiektów w Rosji.
Zresztą nie jest jasne, czy zdolność do prowadzenia działań zaczepnych poprawiłaby sytuację Ukrainy. Rosja nasiliła ataki na infrastrukturę energetyczną w odpowiedzi na uszkodzenie mostu nad cieśniną Kerczeńską, więc wcześniejsze przejście do ofensywy przez siły ukraińskie przypuszczalnie także spowodowałoby wcześniejszy rosyjski odwet.
Nierównowaga pomiędzy walczącymi daleko wykracza poza sferę zbrojeń. Liczba ludności Rosji wynosi ponad 142 miliony, podczas gdy Ukrainy 43,5 miliona. Ta druga liczba jest czysto teoretyczna, ponieważ już prawie 8 milionów jest oficjalnie zarejestrowanych w obcych krajach jako uchodźcy. Jeśli chodzi o całkowity potencjał gospodarczy, to przed wybuchem pandemii i wojny kształtował się on w stosunku ponad 8:1, dziś jest to przypuszczalnie co najmniej dwukrotnie więcej. Dziś Ukraina jest w stanie działać jako państwo tylko dzięki pomocy Zachodu.
Zdecydowana większość państw potępia rosyjski najazd, ale do sankcji się nie przyłącza. Dotyczy to nie tylko Chin i Indii, ale także Japonii, Korei Płd. i Tajwanu. Z tego względu przychody Rosji nie ucierpiały i jest ona zdolna nie tylko nadal prowadzić działania wojenne na obecnym poziomie, ale je nawet zwiększyć, co Putin ostatnio obwieścił.
Potencjał militarny
Tu dochodzimy do sprawy podstawowej, Rosja jest mocarstwem atomowym, zaś Ukraina nie. Także Ukraina nie jest członkiem NATO, więc nie cieszy się amerykańskim parasolem atomowym. Z tego powodu Rosja dysponuje możliwością użycia pełnego zakresu broni konwencjonalnej, a Ukraina musi ograniczyć swe działania głównie do akcji defensywnych. Na tę podstawową asymetrię sił i środków, i możliwości ich użycia, nakłada się nierównowaga wynikająca z ukraińskich zaległości w przygotowaniach do wojny.
Przed rokiem 2014 Ukraina wydawała na zbrojenia stosunkowo małe kwoty, poniżej 2 proc. PKB, podczas gdy Rosja dobrze ponad 3 proc. PKB. W obliczu aneksji Krymu i rebelii w Donbasie Ukraina poważnie zwiększyła nakłady na obronę, ale Rosja też. Stąd, na koniec 2021 r. Rosja posiadała ogromną przewagę w zakresie posiadanego uzbrojenia i zapasów amunicji. Dobitnie świadczą o tym szacunki dysproporcji w zakresie siły ognia artyleryjskiego, które mówiły nawet o stosunku 10:1 na korzyść napastnika. Można przypuszczać, że bez pomocy materiałowej byłych członków Układu Warszawskiego, które to państwa posiadały spore zapasy sprzętu i amunicji dobrze znanej wojsku ukraińskiemu, Kijów byłby już pozbawiony zdolności do obrony.
Wielka różnica w rozmiarze przemysłu zbrojeniowego - Rosja od lat była drugim największym eksporterem broni na świecie - wskazuje na to, że państwu temu jest jeszcze daleko do wyczerpania posiadanych rezerw i utraty zdolności do utrzymania w ruchu bieżącej produkcji. Według zachodnich oficjalnych danych, na skutek sankcji rosyjski import półprzewodników spadł o 70 proc., tymczasem śledztwo przeprowadzone przez agencję prasową Reuters wspólnie z brytyjskim trustem mózgów RUSI ujawniło, że mamy do czynienia ze zjawiskiem odwrotnym - dane rosyjskiej służby celnej wykazują wzrost importu tego niezbędnego składnika produkcji wojskowej. Owszem, Rosja ma niedobory niektórych rodzajów uzbrojenia, na przykład w zakresie dronów, ale jest to wynikiem braku własnych produktów, a nie braku podzespołów.
Następna faza wojny
Rosja rozpoczęła działania wojskowe angażując niecałe 200 tysięcy żołnierzy (plus siły samozwańczych republik w Donbasie). We wrześniu Kreml ogłosił częściową mobilizację - objęła ona 300 tysięcy osób, które uprzednio przeszły przeszkolenie wojskowe. Część z tych dodatkowych sił już została wysłana na front, by ratować linie obrony podczas październikowej kontrofensywy koło Charkowa i później koło Chersonia. Niemniej, można się spodziewać, że niebawem większość tego zmobilizowanego wojska wejdzie do akcji. Nawet jeśli przyjmiemy, że te 300 tysięcy jest dużo słabiej uzbrojone w porównaniu z siłami użytymi w lutym 2022 r., to i tak będzie to poważne wzmocnienie.
Niedawno, w wywiadzie udzielonym tygodnikowi „The Economist” generał Wałerij Załużny, ukraiński naczelny dowódca, ocenił, że Rosja jest w stanie dodatkowo wystawić 1,2-1,5 miliona żołnierzy. Zatem, rosyjskie zapewnienia o zdolności do prowadzenia długotrwałej wojny nie są całkiem bezpodstawne.
Trudno jest ocenić możliwości Ukrainy w zakresie powiększenia stanu osobowego armii, ale można mieć obawy, że posiadane rezerwy są ograniczone. Zachodnie szacunki z lata 2022 r. mówiły o 500 tysiącach żołnierzy w linii, swego czasu prezydent Zełeński mówił o 700 tysiącach herosów. Nawet jeśli Kijów znajdzie rezerwy ludzkie, to rodzi się pytanie, w co ci żołnierze zostaną uzbrojeni? We wspomnianym wywiadzie Załużny ocenił potrzeby materiałowe swego wojska i były to liczby zapierające dech w piersi: 300 czołgów, 600-700 bojowych wozów piechoty, 500 haubic.
Poziom strat dotychczas poniesionych przez obie strony nie jest dokładnie znany. Amerykańskie szacunki mrożą krew w żyłach, mówią o 100 tysiącach zabitych i rannych po obu stronach frontu. Niemniej 100 tysięcy w przypadku państwa liczącego 142 miliony to jest jednak względnie mniej niż w przypadku państwa o kilkakrotnie niższym zaludnieniu. Oczywiście, Ukraińcy wykazują dużo wyższą gotowość do ponoszenia ofiar, ale na wojnie siła woli to nie wszystko.
Rokowania pokojowe?
Od dwóch miesięcy z Waszyngtonu płyną nawoływania do rozpoczęcia negocjacji pokojowych. Takie sugestie, przeplatane stwierdzeniami, iż to strona rosyjska stanowi przeszkodę nie do przebycia, pojawiły się również podczas ostatniej wizyty prezydenta Zełeńskiego w Waszyngtonie. Tymczasem prezydent Ukrainy określił jasno cel swojej wizyty - uzyskanie dalszej pomocy wojskowej i finansowej w takim zakresie, jaki jest konieczny od odzyskania wszystkich zagrabionych przez Rosję obszarów. Można mieć obawy, że osiągnięcie tego maksymalistycznego celu nie będzie łatwe.
Amerykanie nie mają w zwyczaju przekazywać ogromnych sum postronnym. Dość powiedzieć, że od powstania Państwa Izrael (1948 r.), USA udzieliły temu krajowi całkowitej pomocy w wysokości 150 miliardów dolarów (w cenach stałych z 2022 r. byłaby to dużo większa kwota). W ramach najnowszego 10-letniego programu pomocy (okres 2019-2028) ten najbliższy sojusznik USA na Bliskim Wschodzie ma otrzymać pomoc wynoszącą 38 miliardów dol. Tymczasem Ukraina w trakcie niewiele ponad roku otrzyma ponad 100 miliardów dol. W tym kontekście utrzymanie dotychczasowego tempa amerykańskiej pomocy jest mało prawdopodobne.
Biden pod naciskiem
Utrzymanie obecnego poziomu wsparcia jest także mało prawdopodobne z powodu zbliżającej się kampanii wyborczej w 2024 r. Były prezydent, Donald Trump już ogłosił rozpoczęcie starań o ponowny wybór i w tej chwili, mimo ogromnych wysiłków republikańskich elit, jest on zdecydowanym faworytem w swojej partii. Jego hasło, „Make America Great Again (MAGA)” cieszy się ogromną popularnością wśród szeregowych Republikanów.
Zaś MAGA w praktyce oznacza zmniejszenie amerykańskiego międzynarodowego zaangażowania, szczególnie w Europie. Biorąc pod uwagę, że ukraińska suwerenność to jest w pierwszym rzędzie kluczowa sprawa dla Europejczyków, a UE i jej czołowe potęgi w najlepszym razie udzielają Kijowowi pomocy w postaci pożyczek, a nie jak USA bezzwrotnej zapomogi, to administracja Bidena znajdzie się w bardzo trudnej sytuacji w przypadku spodziewanego zmasowanego ataku Trumpa.
Swoistym sygnałem nadchodzących czasów jest przyrzeczenie przekazania Ukrainie baterii obrony powietrznej „Patriot”. Na pierwszy rzut oka jest to sukces Zełeńskiego, ale w praktyce ten fakt ma bardziej symboliczne znacznie, niż stanowi rzeczywistą wojskową pomoc. Jeden system wiele nowego nie wnosi, bo jego zasięg wynosi 80 km, czyli wystarczy do obrony dajmy na to Kijowa, ale już niczego więcej.
Poza tym, jest on niesłychanie drogi, jedna rakieta kosztuje około 4 miliony dol., zatem nie ma najmniejszego sensu używać go do zestrzelenia irańskich dronów o wartości 50 tysięcy dol. W sumie, Waszyngton podkreślił gotowość dalszego udzielania pomocy, ale w skali mniejszej, niż pragnie Kijów.