Wojtek robi buty, w których można iść na koniec świata... i jeszcze dalej
Wojtek Zoń z Limanowej od siedmiu lat robi buty z charakterem m.in. ze skór i samochodowych opon. Wyprodukował ich już kilkaset. Jego produkt zaczyna się już wdzierać na zagraniczne rynki.
- Przez całe życie ludziom się na buty patrzyłem. Buty dużo mówią o człowieku i jego charakterze. Czuję, że prędzej dogadam się z kimś, kto chodzi w trampkach niż w butach wizytowych - opowiada 28-letni Wojtek Zoń z Limanowej.
Skóra, guma i opona - czyli buty z charakterem
Jak mówi, że robi buty, to ludzie się dziwią. Tak samo pukali się w czoło jego koledzy, kiedy siedem lat temu zrobił pierwszą parę. „Ale jak... robisz buty?” - wciąż pytają zaciekawieni.
- No normalnie, najpierw je projektuje, biorę kartkę i rysuję, choć z plastyki i techniki nigdy nie miałem szóstki, potem wycinam i szyję. Ot, cała tajemnica - uśmiecha się Zoń.
Materiał? Skóra, wyściółka z wojskowej siatki dystansowej, guma oponowa, sznurowadła z linki spadochronowej.
- Opona jest materiałem nie do zdarcia, ścieralność jest prawie zerowa - podkreśla Wojtek.
Deska, czyli sport dla odpornych na ból
Zoń jako gimnazjalista zafascynował się deskorolką. Kopanie piłki, inaczej niż u większości chłopców w jego wieku, nie szło mu jakoś specjalnie.
- Patrzyłem jak chłopaki robili cuda na desce, strasznie mi to imponowało - zaznacza. W końcu sam spróbował i tak mu zostało do dziś.
Z początku Wojtek jeździł z kolegami na limanowskim rynku. Przez długie lata ciągle ich stamtąd przeganiali, miał tego dość, rzucił hasło: skatepark. Trzy lata starał się o jego powstanie. W końcu dopiął swego. Udało się.
- To jest takie moje dziecko - zaznacza z uśmiechem. Teraz Wojtek uczy tych, którzy chcą spróbować tego sportu.
- Jeśli ktoś chce jeździć, musi przyzwyczaić się do bólu. Żeby się nauczyć, trzeba wywalić się wiele razy, nie ma, że boli - nadmienia chłopak.
Doskonale pamięta swoje początki. Przewrócił się tak, że uderzył głową w krawężnik i doznał poważnych obrażeń czaszki. Ale nie poddał się. Pasja wygrała ze strachem.
Patrzę na buty ludzi, bo wiem, że prędzej dogadam się z kimś, kto nosi trampki
- Tutaj często zdarzają się wypadki, czasem ktoś szuka swoich zębów na placu, ale w końcu to sport ekstremalny - zaznacza. - Ale nie dla twardzieli, tylko dla tych, którzy mają silną wolę oraz zdrową determinację - podkreśla Wojtek. Dodaje, że ból jest nieodzownym przyjacielem, zwłaszcza na początku „niełatwej” przygody z deską.
Od zwykłej ,,klejpałki” do własnej firmy
Buty od jazdy na desce szybko się psuły. Z początku Wojtek naprawiał je na różne sposoby: „klejpałką” czy zaklejaniem tym, co było pod ręką…
Gdy któregoś dnia poszedł do sklepu i zapytał o cenę butów, które mu się spodobały, zamurowało go.
- „Ile? Trzy stówy?” Pytałem z niedowierzaniem - wspomina Zoń. - Wtedy pomyślałem, że zrobienie butów może nie jest takie trudne.
Po powrocie do domu zaczął szukać w internecie informacji dotyczących produkcji obuwia. Czytał wszystko, co znalazł. Doświadczeni szewcy niechętnie dzielili się z nim wiedzą.
- Pierwsze buty były kompletnie nieudane. Teraz to wiem. Ale mam je do dziś, przypominają mi o moich początkach i błędach - podkreśla Wojtek. - Zrobiłem je na podeszwie z trampek za 15 zł i ze skórzanego płaszcza taty. Po ich obszyciu bolały mnie trzy dni palce - wspomina.
Nie minęły trzy, może cztery miesiące od pierwszej nieudanej próby, jak brat poprosił go, żeby i jemu zrobił buty. Potem był kolega brata i tak się zaczęło.
Kiedy Wojtek kupił pierwszą maszynę do szycia, było mu znacznie łatwiej. Początkowo pracownią stał się jego pokój. Nie ukrywa, że rodzice wkurzali się, że cały dom śmierdzi klejem.
Powoli nabierał wprawy. Dużo dała mu praktyka w zakładzie szewskim. Ostatnio udało mu się zdobyć książkę dotyczącą materiałoznawstwa, z której uczą się studenci Krakowskiej Szkoły Artystycznej.
- Gdybym miał tę książkę wcześniej, zaoszczędziłbym sobie mnóstwo pomyłek i błędów - uważa.
,,Raven” - znaczy kruk, kruk znaczy wolność
Wojtek rok temu założył firmę. Zarobił trochę za granicą, wziął dotację z Urzędu Pracy. Unowocześnił i wyposażył pracownię, która obecnie mieści się w suterenie jego domu. Stworzył własną markę - Raven.
- Na pierwszej profesjonalnej deskorolce był kruk, czyli po angielsku raven. A moja przygoda z butami wzięła się od deski. Pomyślałem, że to idealna nazwa dla firmy - wyjaśnia Wojtek.
Dziś 28-latek żyje z produkcji butów. Jego produkty powoli wdziera się już na zagraniczne rynki. Można je dostać w Australii, Nowej Zelandii, Irlandii, Antwerpii i Francji.
- Zrobienie jednej pary butów zajmuje mi około sześciu godzin - mówi Wojtek. - Ile ich już sprzedałem? Trzysta, a może pięćset? Trudno mi zliczyć.
Chłopak pamięta czas, kiedy pracował po szesnaście godzin przez pięć dni, żeby zrealizować na czas zamówienia. I choć ceny jego butów wahają się w granicach 250-300 zł, to chętnych nie brakuje. Klienci cenią to, że obuwie, które do nich trafia, to wyrób ręczny.
- To są buty do chodzenia, nie tylko do jazdy na desce - mówi o swoich wyrobach Zoń. - Nieważne, czy ktoś będzie w nich chodził do kościoła, czy szkoły. Ja chcę mieć pewność, że będzie z nich zadowolony przez cały okres ich użytkowania.
Szewc bez butów chodzi? Niekoniecznie!
- Jestem swoim szefem, nie nadaję się na etat - podkreśla Zoń. Dodaje, że prowadzenie własnej firmy wymaga więcej samozaparcia i dyscypliny.
I choć dużo prościej jest pójść do sklepu i wziąć z półki parę butów, to Wojtek nie pamięta kiedy ostatnio robił takie zakupy. Trochę się martwi, bo w tym roku szykują mu się dwa wesela. I jak sam podkreśla, będzie zmuszony iść w butach wizytowych. Kupionych w sklepie.
- Może kiedyś stworzę kolekcję, która będzie pasowała do garnituru - zamyśla się.
Wskazuje, że na rynku jest duży wybór. Trampki, adidasy, baleriny, czeszki, sandałki, glany , mokasyny, kozaczki, japonki, koturny, vansy, creepersy, converese.
- A ja proponuję buty, dla osób, które szukają czegoś więcej, niż proponują im znane marki - podkreśla 28-latek z Limanowej. - Dziś dużo łatwiej mieć lepszy gust - dodaje na koniec rozmowy z uśmiechem Wojtek.