Wolność wypowiedzi na sesji nie oznacza wolności obrażania
Z Piotrem Borawskim, przewodniczącym klubu PO w Radzie Miasta Gdańska, rozmawia Ewelina Oleksy.
Na ostatniej, nadzwyczajnej zresztą sesji Rady Miasta Gdańska stała się rzecz nadzwyczajna. Decyzją klubu PO głosowanie nad programem dofinansowania in vitro odbyło się bez możliwości dyskusji. Czy to oznacza, że PO obywatelskość ma już tylko w nazwie? Bo tak zostało to odebrane...
Nie. Sesja miała nadzwyczajny charakter, bo była odpowiedzią na blokowanie naszej inicjatywy przez wojewodę z PiS. Dyskusja nad tym drukiem odbyła się w lutym i nie była niczym skrępowana, trwała prawie 2 godziny, radni zadali wtedy wszystkie pytania i wypowiedzieli swoje zdanie. Głosowanie odbywało się nad tym samym programem, nic w nim nie zmienialiśmy. Nie było więc potrzeby dyskutowania nad tym raz jeszcze.
Ale dyskusja na sesji jest elementem porządku obrad, tradycją. Wnioskiem o jej brak PO sprowadziło radnych do roli maszynek do głosowania. Taką, Pana zdaniem, radni mają mieć funkcję?
Radni PiS sami sprowadzają się do takiej roli. Mają największą absencję na posiedzeniach komisji i sesji w historii gdańskiego samorządu. W tej kadencji zaproponowaliśmy transmisje z obrad rady, wszyscy mieszkańcy mogą sami zobaczyć, jak to wygląda. Ze strony opozycji mamy na sesji dyskusje o teoriach spiskowych albo o wizytówkach. Nie zamykamy jednak się na debatę, apelujemy po prostu, by była ona bardziej merytoryczna.
Po co odbierać przeciwnikom głos, skoro PO ma w Radzie Miasta większość? Wiadome więc było przecież, że i tak głosowanie nad tą uchwałą wygracie.
Nie postrzegam tego w ten sposób. Przypominam, jakie argumenty padały wcześniej na sali - rodzice starający się o dzieci wyzywani byli od morderców! Szef klubu PiS wysyłał ich nawet w radiowej audycji na badania psychiatryczne. Wolność wypowiedzi na sesjach nie jest równoznaczna z wolnością obrażania mieszkańców. Podobnie trudno przejść do porządku dziennego nad wypowiedziami niemającymi nic wspólnego z wiedzą medyczną czy badaniami naukowymi, nawet gdy wypowiadają się radni z tytułami profesorskimi.
Gdańsk to miasto otwarte na dyskusje, konsultacje - przynajmniej na takie się kreuje. Nie uważa Pan, że swoim działaniem na sesji trochę ten wizerunek zaburzyliście?
Nie. I nie zamierzamy korzystać z tego rozwiązania w przyszłości. Decyzja o przeprowadzeniu głosowania bez debaty spowodowana była, jak już wspomniałem, tym, że odbyła się ona na lutowej sesji.
Platforma Obywatelska, zarówno na szczeblu krajowym, jak i lokalnym, często krytykuje rząd za brak dopuszczania opozycji do głosu, a tu masz babo placek: w Gdańsku, gdzie w opozycji jest PiS, zrobiliście to samo. A może to po prostu rodzaj takiej politycznej zemsty?
Stanowczo nie zgadzam się na stawianie takiego znaku równości. Minister zdrowia z PiS i inni politycy tej partii zabrali ludziom program dofinansowania in vitro, nie konsultując tego z nikim i nie dając nic w zamian. Kogo wtedy pytał o zdanie minister Radziwiłł, kogo pytali posłowie PiS, gdy zapadały te decyzje?!
W Gdańsku radni głosowali zgodnie z własnymi przekonaniami, nie było żadnej dyscypliny partyjnej, przynajmniej w klubie, którym kieruję.
Rozmawiała Ewelina Oleksy