Wróżby, przesądy i zabobony są zaklinaniem dobrego losu i wyrazem nadziei, że to, czego pragniemy, się spełni - mówi dr Łukasz Sochacki z UJ
Niesiadanie na rogu, odpukiwanie w niemalowane, chuchanie na znalezioną monetę - przesądy towarzyszą nam na każdym kroku. Jedni zbywają je śmiechem, inni szczerze wierzą w ich moc. O najpopularniejszych przesądach rozmawiamy z dr. Łukaszem Sochackim z Katedry Współczesnych Praktyk Kulturowych Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Jest pan przesądny?
Raczej nie, chociaż staram się na przykład nie witać przez próg. Nie wiem jednak, czy to kwestia przesądu (jeżeli tak, to głęboko ukrytego), czy zachowanie to wynika raczej z etykiety, ponieważ podanie ręki przez próg jest nieeleganckie. Staram się również mieć wolny jeden dzień w tygodniu. Jest to rodzaj nabożności, czegoś wyjątkowego, ale też odpoczynku. I jeszcze jeden przesąd, którego przestrzegam: przysiadam przed wyruszeniem w drogę. Traktuję to jako pożegnanie czy osadzenie, podobnie jak żegna się ikony lub całuje krzyż przed wyjściem.
Przesądy dodają pewnego kolorytu naszemu życiu. Może więc Albert Einstein niepotrzebnie smucił się tym, że żyje w czasach, w których „łatwiej jest rozbić atom, niż zniszczyć przesąd”.
Z jednej strony zgodzę się z Einsteinem, ale z drugiej - nie mam aż tak surowej oceny przesądów. Patrzę na nie bardziej z punktu widzenia funkcjonalności i tego, jakie zadania spełniają w naszym życiu. Niektóre mogą się wydawać szkodliwe, albo prowadzić do dyskryminacji (na przykład stereotypy związane z Żydami czy z Romami), stąd pewne przesądy się zmieniają, albo są zastępowane przez inne.
Czynności, które moglibyśmy nazwać „magicznymi”, czy też performatywnymi, oznaczają próbę wpłynięcia na rzeczywistość za pomocą pewnych działań cielesnych (gestycznych) albo słownych. Próbujemy na nią oddziaływać, wywołać w niej czułość, albo zmusić, by zadziałała na naszą korzyść.
Tak się tłumaczy działania wierzeniowe. Są one związane ze składaniem ofiar, albo z formułkami magicznymi, które mają leczyć. Złego lub chorobę wysyłamy za góry i lasy, turonia okładamy kijem, a marzannę palimy i wrzucamy do rzeki, aby wygonić złą zimę, śmierć i nieurodzaj. Można powiedzieć, że jest to rodzaj komunikacji z wymiarem sensu, z zaświatami.
Jaka jest geneza przesądów? Skąd wzięło się przekonanie, że piątek trzynastego to pechowy dzień, a znalezienie czterolistnej koniczyny zapewnia pomyślność?
Przesądy, zabobony - to terminy, które wymyślili XIX-wieczni etnografowie. Chodzi o przekonania niemające oparcia w panującym systemie uzasadnień, wierzeń i obrzędów, o tajemnicze, nadprzyrodzone związki między zjawiskami i fatalną mocą słów, przedmiotów czy znaków.
Przesądy służyły do oceniania pewnych przekonań jako mniej wartościowych, których należało się pozbyć, albo które nie były zgodne z rzeczywistością.
Przesądy są pewnego rodzaju zaklinaniem dobrego losu i wyrazem nadziei, że jeżeli postąpimy tak, a nie inaczej, jeżeli czegoś będziemy się wystrzegać albo rozpoczniemy jakąś czynność w określony dzień, wówczas to, czego pragniemy, się spełni.
„Gdy się już raz uwierzy, że cały ciąg zgonów jest spowodowany przez siły nadprzyrodzone, człowiek może zostać zasztyletowany w biały dzień, a i tak przypisze się to działaniu klątwy” - pisała Agatha Christie. Może łatwiej zrzucić winę za niepowodzenie na czarnego kota, rozbite lustro czy rozsypaną sól, niż wziąć odpowiedzialność za to, co się wydarzyło?
To przejaw tego, że posługujemy się dwoma sposobami wyjaśniania porządku rzeczywistości. Pierwszy jest przyczynowo-skutkowy. A drugi, który w naszej rozmowie określamy zabobonami, wierzeniami, przesądami, jest pytaniem o sens rzeczywistości. Brytyjski antropolog, Edward Evans-Pritchard, badał społeczność polinezyjską. Tamtejsi ludzie doskonale wiedzieli i potrafili wyjaśnić, dlaczego chata może się zawalić: w wyniku pożaru, silnego wiatru, albo naruszenia zasad konstrukcyjnych. Natomiast pytania: dlaczego mnie się to przydarzyło, dlaczego moja chata, dlaczego teraz - dotyczą porządku wierzeniowego, pytań o sens. Rozumienie przyczyn i skutków jest niewystarczające. Znamy relacje zdarzeń, ale domagamy się również odpowiedzi na pytania, dlaczego mnie spotkała choroba, dlaczego mój bliski zmarł, dlaczego mnie okradziono - wtedy z pomocą przychodzą zabobony, które wskazują na istnienie rzeczywistości nadnaturalnej, porządku innego rodzaju niż przyczynowo-skutkowy, naturalny, biologiczny. I te wszystkie czarne koty, kominiarze, znalezione monety, to przebłyski tej rzeczywistości, będące jak przesłanie z drugiej strony lustra.
Przesądy są nieracjonalne, ale ulegamy im na wszelki wypadek. Z czego to wynika?
Latamy w kosmos, mamy satelity i GPS-y, jednak nadal oceniamy i wartościujemy naszą przestrzeń. Wszelkie sytuacje graniczne, przejścia czy otwarcia są naznaczone wyjątkowością - to momenty, w których przekracza się dwa światy: świat obcy, groźny, niebezpieczny, zewnętrzny i świat domowy, oswojony, bezpieczny, uświęcony, w którym dobrze się czujemy. Zwyczaj niepodawania ręki przez próg jest głębokim przekonaniem o wyjątkowości granic domu, progu, drzwi czy okien. Do dzisiaj można też spotkać zwyczaj, że jeżeli ktoś umrze w domu, otwiera się okna. Skoro została naruszona granica między żywymi a zmarłymi, a w oswojonej i bezpiecznej przestrzeni domowej pojawił się byt o innej naturze, który ma kontakt z rzeczywistością zaświatową, ale nie ludzką, to trzeba te nadnaturalne granice naruszyć poprzez otwarcie okien, które rozszczelnia tę rzeczywistość. Niektóre podania etnograficzne mówią, że w ten sposób umożliwia się przejście duszy na tamten świat. Wydaje mi się, że ten sposób rozumienia i ocenienia przestrzeni jest na tyle istotny, że jeśli kiedyś znikną progi, będziemy szukać tych momentów przejścia gdzieś indziej.
Gdy czarny kot przebiegnie drogę, będziemy mieli pecha, a jeśli rozsypiemy sól lub rozbijemy lustro, czeka nas siedem lat nieszczęścia. Może więc zabobony zmuszają nas do uważności i skupienia?
Cedowanie przyczyn na jakiś obiekt jest wygodne. W psychologii takie zachowanie nazywa się atrybucją zewnętrzną.
Wiara w zabobony nas w pewien sposób ratuje: to, co się stało, nie jest moją winą, nie wynika z moich wad, ale zdarzyło przez przypadek, przez działanie siły wyższej, której nie jestem w stanie przewidzieć, ani nad nią zapanować.
Mówiąc żartem, łatwiej upatrywać winę w czarnym kocie niż w sobie.
Przesądy dotyczą też miejsc.
To prawda. W Krakowie złą sławą owiany jest rzekomo teren Nowego Kleparza, ulicy Prądnickiej i starego fortu, ponieważ w średniowieczu było to miejsce straceń, gdzie stała szubienica. Do miejsc, w których straszy niektórzy zaliczają również były hotel Forum albo pewien dom przy ulicy Wielickiej.
Dawniej byliśmy bardziej przesądni? Czy może współcześnie, w dobie nowoczesnych technologii, chętniej ulegamy przesądnym zachowaniom?
Wydaje mi się, że współczesne przesądy są raczej fragmentami, odpryskami tego, w co wierzyliśmy dawniej. Nie zdobywamy już wiedzy na pasionce, ale w szkole, od dziecka będąc przyzwyczajani do rygoru przyczynowo-skutkowego.
Jednak przesądy są integralną częścią naszej kultury, dlatego mimo edukacji i nowinek technologicznych trzymają się mocno i nic nie wskazuje, żeby miało się to zmienić.
Dzisiaj zabobony pozostają bardziej w sferze zabawy czy żartu, bo kto z nas nadal rzuca kutią o powałę w Boże Narodzenie, by sprawdzić, czy nadchodzący rok będzie pomyślny, albo wróży czas zamążpójścia, umieszczając pierścionek w cieście? W XXI wieku kosmos przestał być wypełniony demonami, boginkami, bóstwami czy diabłami, które wodzą nas na pokuszenie przy kapliczkach.
Osobom przesądnym żyje się łatwiej czy trudniej?
Myślę, że łatwiej. Umiejętność osadzenia własnego życia w sensownym świecie, który udaje się wyjaśnić, wytłumaczyć, daje oparcie, nie pozostawia dużego znaku zapytania i rozdziawionej ze zdziwienia buzi. Daje gotowe odpowiedzi. Czy są one dobre, czy nie, czy je ktoś akceptuje, czy nie - to już inna sprawa.
Przed nami andrzejki, czas wróżb i czarów, kiedy próbujemy zajrzeć w przyszłość. Skąd wziął się zwyczaj wróżenia w ten dzień?
Wróżby to rodzaj komunikacji z rzeczywistością zaświatową. Wszelkie momenty przejścia, również astronomicznego, albo związanego z pracami gospodarskimi i przemianami przyrody, to graniczne momenty czasoprzestrzenne, które są uprzywilejowane, żeby takie działania podjąć. Końcówka listopada również jest uznawana za moment przełomowy, ponieważ wtedy otwierają się zaświaty.