Wspaniały rzeźbiarz i poeta, ale przede wszystkim człowiek wielkiej wiary
Był człowiekiem wielkiego formatu i pięknego serca. Współzałożycielem polskiego ruchu hipisowskiego, wspaniałym rzeźbiarzem, znakomitym poetą oraz filozofem, który na pierwszym miejscu stawiał Boga. Niedawno zmarł mieszkający w Paryżu, ale też w podbocheńskim Gawłówku 70-letni Józef Pyrz.
Józef Pyrz nie miał w życiu ławo. W dzieciństwie, tuż po śmierci ojca zmagał się ze straszną chorobą - gruźlicą kości. W sanatorium spędził wiele młodzieńczych lat.
Przez chorobę utykał na jedną nogę, która była krótsza. Mimo ciężkich chwil zawsze znajdował oparcie w bliskich.
Podczas studiów filozoficznych na warszawskiej Akademii Teologicznej postanowił walczyć z ówczesnym ustrojem politycznym. Został hipisem. Był nazywany „Prorokiem” lub „Jonaszem” . Napisał ówczesny manifest polskich hipisów - „Jak stać się wolnym (dla ludzi, którzy posiadają świadomość, że są zniewoleni)”.
Pyrz nie ograniczał się jednak tylko do ideologii. W Warszawie, a następnie w Ożarowie Mazowieckim zaczął otwierać pierwsze polskie komuny hipisowskie.
Miał wokół siebie wiele osób, które jak on chciały walczyć o wolność. - W rozwalającym się domu hipisi robili różne eksperymenty. Na przykład zamykali się na siedem dni bez światła, żeby tworzyć. To była duża komuna. Szok w tamtych czasach. Milicja przychodziła bez przerwy - pisze Kamil Sipowicz w swej książce „Hipisi w PRL-u”.
Prześladowany przez milicję, ale nieugięty
W czasach PRL-u Pyrz był prześladowany przez milicję i służbę bezpieczeństwa.
Wielokrotnie aresztowany, w końcu został oskarżony o gwałt w spreparowanym procesie. Wyemigrował z rodziną do stolicy Francji - Paryża.
Zajmował się tam rzeźbą sakralną. Do dziś jego dzieła możemy oglądać i podziwiać w wielu kościołach na terenie Polski, Europy, a nawet świata.
- „Jonasz” był człowiekiem głęboko uduchowionym. Dawał innym miłość, nadzieję, dobre słowo i gościnę. Cześć Jego Pamięci - napisała Kora na swoim profilu społecznościowym, zaraz po tym, jak dowiedziała się o jego śmierci.
Ciepło na temat „Proroka” wypowiada się również inny artysta - Marek Piekarczyk, lider TSA, który na co dzień mieszka w Bochni.
- „Prorok” łączył hipisowskie umiłowanie bezgranicznej wolności z chrześcijańską wiarą. Dlatego poświęcił się sztuce sakralnej. Kiedy się z nim rozmawiało, bił od niego wielki spokój. Czuło się, że jest to człowiek, który znalazł to, czego poszukiwał - podkreśla muzyk.
Mistrz do naśladowania
Artysta mieszkał na co dzież w Paryżu, gdzie ciągle tworzył. W Gawłówku odpoczywał od wielkomiejskiego zgiełku w niewielkiej drewnianej chacie pod Puszczą Niepołomicką. Dobrze poznał go Łukasz Sękiewicz, który prowadzi w Bochni firmę grawerską, ale też sporo rzeźbi, głównie w drewnie.
- Spotkałem go siedem lat temu, kiedy trafił on do mojej pracowni, prosząc mnie o wykonanie pewnej rzeczy. Po czym zaprosił mnie do Gawłówka, gdzie zobaczyłem jego prace. Pamiętam, że zrobiły na mnie duże wrażenie. Nasza przyjaźń rozpoczęła się dzięki temu, że był bardzo otwartym człowiekiem - mówi
Z Pyrzem utrzymywał stały kontakt. Razem z żoną często bywał u niego w Gawłówku.
- Zaprosił mnie i mojego brata do Paryża, gdzie mogliśmy razem współpracować. Był dla mnie przyjacielem, skromnym i tajemniczym człowiekiem, który Boga stawiał na pierwszym miejscu. Był legendą, oryginalnym artystą, bardzo dobrym filozofem , teologiem i tak go zapamiętam - mówi Łukasz Sękiewicz.
Bóg jest najważniejszy
Niezwykła wiara „Jonasza” to natomiast to, co najlepiej pamiętają kapłani, którzy się z nim dobrze znali.
- Pisma świętego nie wypuszczał ze swoich rąk. Było ono inspiracją do jego twórczości - zauważa ks. Józef Piech, proboszcz parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Mikluszowicach, pod którą należy Gawłówek. Podobnie spostrzeżenia ma ks. Jan Nowakowski, proboszcz parafii św. Pawła Apostoła w Bochni.
- Zawsze człowiek ten budził we mnie podziw. Każde spotkanie, nawet towarzyskie, rozpoczynał od czytania fragmentu pisma świętego - zaznacza kapłan.
Pyrz zawsze starał się ubierać odpowiednio do swojego pseudonimu. Dlatego nosił długą, jasną.
- Teraz niestety już jej nie założy, nie zobaczymy pogodnego staruszka, który przypomina wyglądem proroka sprzed wieków - mówi Stanisława Kowalczyk, jedna z mieszkanek sąsiedniej wsi.
Jego ostatnia droga
Pogrzeb Józefa Pyrza odbył się w podbocheńskich Mikluszowicach. Zmarł nagle na serce w wieku 70 lat w rodzinnym Gawłówku.
W jego ostatniej ziemskiej drodze towarzyszyło mu kilkaset osób. Rodzina, przyjaciele, znajomi i sąsiedzi ze łzami w oczach żegnali się z tym wyjątkowym człowiekiem.
Jedną z osób, która wzięła udział w pogrzebie był Zbigniew Ważydrąg z Jodłówki, który podobnie jak zmarły Józef Pyrz jest rzeźbiarzem.
- Wraz z zaprzyjaźnionym księdzem odwiedziliśmy Józefa w jego domu. Dyskutowaliśmy na różne ciekawe tematy. Przekonałem się, że to wspaniały i wielki człowiek, którego niestety nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać. Kilkanaście godzin później dowiedziałem się, że zmarł. To był dla mnie wielki szok - zaznacza Zbigniew Ważydrąg artysta i rzeźbiarz.