Wszyscy kochają Małgorzatę Sochę. Rodzina daje jej siłę i poczucie bezpieczeństwa
Niewiele brakowało, a byłaby agentką nieruchomości. Całe szczęście udało jej się spełnić marzenie swej babci. W efekcie Małgorzata Socha praktycznie nie znika z małego ekranu.
Mieszka we wspaniałej willi, otoczonej wysokim murem przed oczami ciekawskich przechodniów. To możliwe – ponieważ jest jedną z najlepiej zarabiających w Polsce aktorek. Chociaż nie uświadczysz jej w kinowych filmach, co chwilę wyskakuje z małego ekranu w reklamie jednego z krajowych salonów meblowych. Występuje też w popularnych serialach. Widzowie pokochali ją jako Ingę Gruszewską z „Przyjaciółek” i Zuzannę Hoffer z „Na Wspólnej”. Tak się teraz robi karierę w polskim show-biznesie.
- Nie jestem osobą, która się w siebie wpatruje i mówi sobie: „Ej, jesteś fajna”. Kiedy za długo stoi się przed lustrem, zawsze się coś znajdzie. Jestem pogodzona ze sobą, z tym, jak wyglądam. Ze swoimi wadami i mocnymi stronami. I jestem dla siebie dobra. Uważam, że trochę zdrowego egoizmu nikomu jeszcze nie zaszkodziło – mówi w „Vivie”.
Babcine marzenia
Jej tata wychował się na podkarpackiej wsi. Kiedy pasł krowy, leżał na łące i wpatrywał się w niebo. Wymyślił wtedy, że będzie pilotem. I jak pomyślał, tak zrobił. Jako wojskowy trzymał w domu dyscyplinę i kierował się zasadą „ryby i dzieci głosu nie mają”. Stąd jego syn i córka nie raz przekonali się, że lepiej mu się nie sprzeciwiać. Miało to dobre strony: oboje dobrze się uczyli i nie sprawiali kłopotów wychowawczych.
- Kiedyś tylko poszłam z koleżanką na dyskotekę, a rodzicom powiedziałam, że będziemy się u niej uczyć całą noc. Krył mnie mój brat Piotrek, który odebrał nas z klubu. Zawsze trzymaliśmy sztamę. I w gruncie rzeczy miałam szczęśliwe dzieciństwo. Ojciec był surowy, ale bardzo nas kochał i dbał o nas. Zawdzięczam mu też pogodę ducha. „Przyjdzie czas, przyjdzie radość” – mówił – wspomina w serwisie Populada.
Małgosia była zafascynowana tatą, dlatego początkowo wymyśliła, że będzie pilotką. W tamtych czasach nie przyjmowano jednak dziewcząt do szkoły w Dęblinie. Dlatego skłoniła się ku namowom babci, która chciała, by wnuczka spełniła jej marzenie o byciu aktorką. Ponieważ Małgosia uczyła się w liceum artystycznym, pewnego razu opiekun klasy zabrał swych wychowanków na casting do telewizji. Tam mogła wystąpić na jednej scenie z uznanymi aktorami. To sprawiło, że zmieniła swe plany na swą przyszłość.
- Na egzamin do Akademii Teatralnej poszłam bez przygotowania, tak dla funu. Rekrutacja odbywała się wtedy na początku maja, więc mogłam jeszcze spokojnie zdawać na jakiś „normalny” wydział. No ale dostałam się zupełnie niespodziewanie za pierwszym razem i miałam przed sobą pięć miesięcy wakacji. Zresztą sporo się podczas tamtych wakacji wydarzyło – śmieje się w serwisie Kobieta.
Milion obserwujących
Początkowo Małgosia nie mogła się odnaleźć na artystycznej uczelni. Wszyscy jej koledzy i koleżanki podchodzili do nauki śmiertelnie poważnie, a jej jakoś trudno było rozsmakować się w występach na scenie. Uczyła się jednak dobrze i po zrobieniu dyplomu wyruszyła w wędrówkę po warszawskich teatrach. Niestety: wszystkie etaty okazały się już rozdane. Ponieważ chciała być samodzielna, życie zmusiło ją do podjęcia innej pracy.
- Znalazłam ogłoszenie, że szukają agentów nieruchomości. Poszłam na rozmowę. Miałam za sobą jakieś filmowe epizody, grałam w „Złotopolskich”. Dziewczyna, która prowadziła spotkanie, nie była pewna, czy za chwilę nie wyskoczy spod stołu Szymon Majewski i nie powie: „Mamy cię!”. Uspokoiłam ją, że tak się nie stanie. Że przyszłam tu w swojej sprawie, bez ukrytej kamery. Po prostu chcę pracować i zarabiać. Po godzinie zadzwonili, że mnie przyjmują – zdradza w serwisie Rossmann.
Choć w końcu Małgosi udało się dostać etat w Teatrze Ateneum, tak naprawdę rozkręciła się dopiero podczas występów w telewizyjnych serialach. Najpierw zagrała w „Na Wspólnej” – a potem posypały się następne role. Widzowie szczególnie polubili jej Violettę z „BrzydUli” oraz Ingę z „Przyjaciółek”. Gorzej jej poszło w kinie, bo wystąpiła w kilku komediach romantycznych – i od kilku lat raczej nie zagrała nic nowego. Rekompensuje sobie to jako internetowa influencerka, mając ponad milion obserwujących na Instagramie.
- Jestem zadowolona przede wszystkim z tego, że czuję się spełniona – zarówno prywatnie, jak i zawodowo. Wiadomo, że jedno działa na drugie i nie da się tego rozdzielić. Odpukać, dobrze dzieje się u mnie na obu tych płaszczyznach. Naprawdę nie mam na co narzekać. Poza tym, widzę, że jestem akceptowana przez widzów. To naprawdę pomaga i nadaje sens mojej pracy – twierdzi w Plejadzie.
Chodząc na palcach
Kiedy Małgosia miała szesnaście lat, pojechała z rodzicami do Darłówka na wakacje. Tam poznała przystojnego ratownika z Piły – Krzyśka Wiśniewskiego. Oboje spodobali się sobie i efektem tego okazała się letnia miłość. Potem każde pojechało w swoją stronę: ona skończyła akademię teatralną, on pojechał na studia do USA. Kiedy ponownie się spotkali, znów między nimi zaiskrzyło. Krzysiek zrezygnował z pracy za oceanem i wrócił do Polski. Wtedy ona pomyślała: „Szukam miłości, a mam ją na wyciągnięcie ręki”. W efekcie para wzięła ślub w 2008 roku.
- Jego inżynierski umysł przy moim to skarb. Mam nawet powiedzenie: „Umiesz liczyć? Licz na Wiśniewskiego”. To on pilnuje spraw finansowych i tego, żeby rachunki były zapłacone na czas. Jasne, czasem myślę: ty mnie nie rozumiesz. Ale co tu jest do rozumienia? On już wie, że przed premierą mnie nosi, delikatnie mówiąc, nie jestem sobą. Wtedy chodzi na palcach. Innym razem, to on ma ważny projekt i musi poświęcić mu więcej czasu, dopada go stres. Wtedy to ja go wspieram – mówi w Populadzie.
Małgosia i Krzysiek chcieli mieć dużą rodzinę. I spełniło się: dziś wychowują trójkę dzieci – Zosię, Basię i Stasia. Aktorka sporo poświęciła dla rodziny: kiedy na świat przychodziły kolejne dzieciaki, zawsze robiła sobie przerwę w pracy. Nie ma jednak poczucia, że coś straciła, bo to właśnie rodzina jest dla niej najważniejsza. Stara się więc łapać wspólne chwile z najbliższymi, kiedy tylko może – przede wszystkim podczas wspólnych wyjazdów do ukochanej Hiszpanii.
- Mam swoją bezpieczną przystań i to jest dla mnie najważniejsze. To moja rodzina, mój dom. Byłoby mi niezwykle trudno bez świadomości, że jest ktoś, kto na mnie czeka, że każdego dnia mam do kogo i gdzie wracać. To daje mi niesamowitą siłę i ogromne poczucie bezpieczeństwa. Oczywiście przy trójce maluchów nie ma mowy o odpoczynku, ale wystarczy, że mogę złapać dystans, przewietrzyć głowę. W domu myśli biegną swoim torem, a ja doceniam każdą chwilę – podkreśla w So-Magazynie.