Wybierz sam, co budować, by bydgoski ratusz miał dobrą wymówkę
Niczym Lech Wałęsa, jestem za, a nawet przeciw. Za konsultacjami wokół miejskich inwestycji, przeciw sposobowi formułowania niektórych tematów, które ratusz poddaje pod głosowanie.
Ogólnie ujmując, podoba mi się sama inicjatywa i konkretne tematy, podsuwane bydgoszczanom w formie pytań zamkniętych: tak, budować lub nie, nie budować. Pytania otwarte, w rodzaju: dlaczego sądzę, że należy budować lub nie budować, zapewne szerzej otworzyłyby oczy urzędnikom na motywacje bydgoszczan, lecz obawiam się, że ograniczyłyby liczbę uczestników konsultacji. Ilu z nas zechciałoby rozpisywać się o tym w Internecie?
A przecież liczba uczestników bydgoskich konsultacji często i tak nie powala. W związku z tym uważam, że powinno się ustalić jakieś minimum głosów, bez przekroczenia którego ratuszowi liderzy nie powinni mieć prawa na publiczne uzasadnianie swoich decyzji głosem ludu. Zdaję sobie sprawę, że Polacy to nie Szwajcarzy. Nie jesteśmy, niestety, społeczeństwem, w którym ugruntował się już obywatelski obowiązek wypowiadania się w dotyczących nas sprawach - dużych czy małych. Dlatego minimum w wypadku miejskich konsultacji ustawiłbym nisko, na przykład na poziomie 5 procent. W wypadku Bydgoszczy byłoby to niecałe 18 tysięcy głosów. Już tak niski limit pozwalałby jednak ograniczyć powstawanie lokalnych grup nacisku dla przeforsowania jednego projektu. Mam na myśli na przykład presję wywieraną na rodziców uczniów szkoły, by głosowali na projekt jakiejś inwestycji na jej terenie lub w pobliżu. Nie o to przecież chodzi, by górą w konsultacjach byli ci, którym łatwiej zmobilizować do aktywności największą grupę zależnych od siebie ziomków.
Tyle uwag ogólnych, przejdźmy do aktualnego szczegółu. W ubiegłym tygodniu prezydent Bydgoszczy i przewodnicząca rady miasta zaprosili mieszkańców do konsultacji nad inwestycjami, do których miasto jest już gotowe. A właściwie byłoby gotowe, gdyby pandemia nie pohulała w miejskiej kasie. Wobec tego trzeba zdecydować, co najszybciej jest bydgoszczanom potrzebne.
Na tacy podano nam 15 planowanych wcześniej i w wielu wypadkach częściowo już zrealizowanych inwestycji, spośród których każdy uczestnik konsultacji ma oddać głos na maksimum trzy.
Co nie podoba mi się w tym pomyśle? Próba przerzucenia odpowiedzialności za niezrealizowane projekty na anonimowych „decydentów”. Basen przy szkole na Osiedlu Leśnym miał być wybudowany, ale na razie nie będzie. Dlaczego? Bo nie znalazł się wśród najczęściej wskazywanych inwestycji w konsultacjach społecznych. To wy sami, ludzie, tak zdecydowaliście, a nie prezydent czy radni. Do siebie miejcie zatem pretensje.
Patrząc na piętnastkę poddaną pod głosowanie, nie widzę najmniejszych szans, by w często wybieranych trzech budowach znalazł się wspomniany basen przy ul. Czerkaskiej. Bo jest tam przecież rozbudowa trasy W-Z, na co zapewne z utęsknieniem czeka, poza mieszkańcami Osiedla Leśnego i sąsiednich Bartodziejów, kilkadziesiąt tysięcy fordoniaków. Albo przebudowa ul. Nakielskiej, o którą od dziesiątków lat upominają się mieszkańcy kilku zachodnich dzielnic miasta.
Trudno też nie odnieść wrażenia, że w tym zestawieniu schowano inwestycje, z którymi tak naprawdę miastu się nie spieszy, ale na które naciska opozycja - jak odbudowa zachodniej pierzei Starego Rynku. Ze zdziwieniem odnalazłem wreszcie na tej liście budowę miejskiego kąpieliska nad sadzawką „Balaton” na Bartodziejach. Sądziłem bowiem, że ten pomysł został wystarczająco wyraźnie skrytykowany przez okolicznych mieszkańców podczas wcześniejszych konsultacji społecznych, zakończonych niedawno.
Jakie inne inwestycje z ratuszowej listy mają, moim zdaniem, niewielką szansę na wystarczające poparcie, by ratusz włączył je do swoich najbliższych planów?
To budowy: linii kolejki wąskotorowej i biegunarium w Myślęcinku, basenu rehabilitacyjnego przy szkole na Szwederowie, parku Akademickiego w Fordonie i rewitalizacja Kanału Bydgoskiego.
Sam jestem ciekaw, czy trafiłem w dziesiątkę.