Wychowali 45 małych zielonogórzan. Teraz dostali od miasta nowe mieszkanie [WIDEO, ZDJĘCIA]
Jako rodzina zastępcza Wioletta i Artur Ciszkowie wychowali 45 małych zielonogórzan. Teraz dostali od miasta nowe mieszkanie.
- Zostaliśmy, jako rodzina, wpisani na listę oczekujących na mieszkanie z zasobów miasta - mówi Wioletta Ciszak, która już od kilkunastu lat, wraz z mężem, prowadzi rodzinę zastępczą. - Ale na początku brano nas pod uwagę, jako czteroosobową rodzinę. Mnie, męża i dwoje naszych biologicznych dzieci. W tym czasie prowadziłam już pogotowie i tylko donosiłam dokumenty, że jednak potrzebujemy czegoś większego, by pomieścić wszystkich - mówi kobieta.
Bo państwo Ciszkowie, jako rodzina zastępcza, pod swój dach nieustannie przygarniają kolejne dzieci. Przez kilkanaście lat działalności zaopiekowali się kilkudziesięcioma maluchami - od niemowlaków po 10-latki.
Do rodziny zastępczej trafiają maluchy, które matki zostawiły w szpitalu lub takie, które przez problemy w domu zostały odebrane rodzicom.
- Miasto obiecało nam pomóc - opowiada pani Wioletta. - Znalazło się mieszkanie, tyle że do kapitalnego remontu. Trzeba było wszystko zacząć od początku - wymienić przestarzałą instalację, położyć podłogi, wyburzyć część ścian, by zrobić miejsce dla dużego stołu, przy którym mogłoby usiąść aż dziewięcioro członków naszej rodziny.
Ale w pomoc zaangażował się cały sztab ludzi. Bez wsparcia remont by się nie udał. A pani Wioletta zaczyna wymieniać tę długą listę osób i firm jednym tchem:
- Pani prezydent Wioleta Haręźlak, która wymyśliła, by w pomysł zaangażować firmy - mówi. - Radny Filip Gryko, który szukał dla nas sponsorów. Znalazły się osoby, które zrobiły projekty, kolejna firma zrobiła elektrykę, inna projekt łazienki, podarowała płytki, wyposażenie, fundacja Falubaz Pomaga kupiła nam płyty, by wyrównać podłogi, Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej kupił wykładzinę... Przez cały czas wspierała nas Fundacja Espa, a pan Norbert Palimąka zorganizował licytację... koszulki Kuby Błaszczykowskiego.
Lista ludzi o wielkim sercu się nie kończy. Bo i potrzeby były bardzo duże. W końcu wyremontować od podstaw 105-metrowe mieszkanie w starej kamienicy to prawdziwe wyzwanie. Ale, po wielu trudach, udało się. A naszą rozmowę przerywają... kolejni ludzie, którzy chcą pomóc. Tym razem to ekipa techniczna przyjechała z meblami. By 9-osobowa rodzina mogła zjeść już niebawem pierwszy posiłek przy wspólnym stole.
Zawsze chcieliśmy pomagać dzieciom
Pani Wioletta już od podstawówki chciała pracować w domu dziecka.
- Ujmowały mnie te dzieci, które mieszkają tam bez rodziców - mówi kobieta. - Kiedy studiowałam ,pojawiły się inny formy opieki, właśnie rodziny zastępcze. W nich maluch może dostać namiastkę domu.
Po skończeniu studiów małżeństwo Ciszków zdecydowało się zapisać na kurs w ośrodku adopcyjnym, przeszło szkolenia, złożyło szereg dokumentów...
- I zaczęliśmy dwa lata później - mówi pani Wioletta. - Mieliśmy już własne dzieci w wieku 2 i 4 lat, chłopca z dziewczynką. Ale byli za mali, musieliśmy poczekać, bo córka była zazdrosna, jak się spotykaliśmy z innymi dziećmi. Mówiła: „Moja mama!”. Wiedzieliśmy, że to jeszcze nie jest to ten czas.
Ale wreszcie trafiły do państwa Ciszków dzieci. I to od razu dwójka, a dokładniej 2-miesięczne bliźnięta. I zostały prawie na rok.
Bo czas, jaki spędza dziecko w rodzinie zastępczej, jest różny. Czasem to tylko kilka miesięcy, a czasem nawet i dwa lata. A opiekun nigdy nie wie, ile taki maluch będzie przy nim. I kiedy przyjdzie kolejne dziecko. A czasem zdarzało się, że do państwa Ciszków trafiały dzieci prosto z interwencji, w środku nocy. I nie było wtedy czasu, by przygotować się psychicznie na takiego małego gościa.
Z tęsknoty przepłakałam wiele nocy
- Biorąc dziecko do siebie, mówi pani sobie, że nie można się przyzwyczajać, bo jest ono tylko na chwilę? - pytamy.
- Ale przecież tak się nie da! - odpowiada pani Wioletta emocjonalnie. - Pamiętam każde dziecko. Jestem w stanie je wymienić po kolei. Ile ich wychowaliśmy? 45 dzieci ciągu prawie 12 lat. Jak odchodzi dziecko, to tak, jakby kawałek serce gdzieś szedł w świat. Nieraz przepłakałam noce. Ciężko oddawać każde dziecko. Jeszcze człowiek dorosły jest sobie w stanie to wytłumaczyć i wie, że to jest dla jego dobra. Utrzymujemy nadal kontakt z wieloma tymi dziećmi i ich rodzinami. To pomaga.
- Każde dziecko, które do nas przychodzi, musi poznać i nauczyć się nas, a my jego - mówi pani Wioletta. - Zasady, normy funkcjonowania. A my musimy poznać dziecko, czego potrzebuje. To wymusza pewne zmiany w rodzinie.
A dzień w rodzinie państwa Ciszków zaczyna się szybko. Bo pani Wioletta wstaje już o 5.30.
- Starsze idą do szkoły, ja muszę zająć się niemowlęciem, zaprowadzić dzieci do przedszkola - mówi pani Wioletta. - W tej chwili mam dzieci w wieku przedszkolnym, ale zdarza się tak, że więcej maluchów zostaje w domu. Był taki moment, że musiałam w trzy miejsca zawieźć dzieci na 8.00. Do dwóch przedszkoli i szkoły. To wymagało dobrej organizacji - śmieje się pani Ciszek. Na szczęście pomaga mąż, który jest zatrudniony do częściowej pomocy.
Śmiejemy się i płaczemy razem z nimi
W rodzinie zastępczej zdarzały się też dzieci nieco trudniejsze, agresywne, nadpobudliwe, które wiele przeżyły i wymagały opieki wielu specjalistów.
- Po jednym takim dziecku, gdy każda noc była nieprzespana, poprosiliśmy o kilka miesięcy przerwy - mówi pani Wioletta.
Ale tych dobrych momentów też jest sporo.
- Piękne jest to, kiedy widzimy zmiany w dziecku - opowiada pani Ciszek. - Gdy ono przychodzi i nie umie rysować, nie zna kolorów, a po jakimś czasie zaczyna wszystko nadrabiać. Albo gdy przychodzą rodzice adopcyjni i wszyscy płaczemy ze szczęścia, bo cieszymy się, że oni wreszcie trafili na to oczekiwane dziecko, że znaleźli się wzajemnie. Mieliśmy taką dziewczynkę, która urodziła się w styczniu. Mama na urodziny dostała 40 róż, w tym jedną białą, jako symbol dziecka, na które czekała. Jak przyjechała, to okazało się, że gdy ta kobieta miała urodziny, to w tym samym dniu ta dziewczynka się urodziła... I już wiedzieliśmy, że to znak.
Państwo Ciszkowie opiekowali się też dziewczynką, która panicznie bała się mężczyzn.
- Napatrzyła się na przemoc w domu - mówi pani Wioletta. - Jedyne osoby płci męskiej, które tolerowała, to mój mąż i syn. Do żadnego innego nie podchodziła. Przyjechało małżeństwo do jednego dziecka, a ona temu panu weszła na kolana, przytuliła go. Pół roku później trafiła do nich do domu...
Rodzina serdecznie dziękują darczyńcom.